Wziął sobie do serca to, że jest posłany przez Boga i naprawdę w duchu miłości agape służy, służy, służy... Stara się nie pamiętać o sobie, tylko być dla innych. Po roku, dwóch, siedmiu okazuje się, że nie kończy tego, czego się podejmuje, albo nie robi tego dobrze, bo nie ma już sił i zapału. Myśli: „O rety, znowu ewangelizacja? Dajcie mi wszyscy spokój!”, „Błagam, niech ta osoba nie podchodzi i nie chce ze mną gadać! Niech już nikt nie prosi mnie o modlitwę!”, „Znowu nikt się nie zgłosił i ja muszę powiedzieć konferencję. Ile można?”.
Syndrom wypalenia zawodowego dotyczy w głównej mierze osób zaangażowanych w pomoc innym – lekarzy, nauczycieli, psychologów, księży itp. W przypadku pozazawodowego zaangażowania w czyjeś życie, zwłaszcza gdy angażujemy się w pełni, z pasją i zapałem, jesteśmy wrażliwi i pełni jak najlepszych chęci, albo perfekcjonistyczni i z niskim poczuciem własnej wartości, także jesteśmy narażeni na wypalenie. Bo spalamy się, a nie widać owoców, po latach nasi najbardziej obiecujący uczestnicy i animatorzy odpuszczają sobie Pana Boga równie łatwo, jak popołudniową kawę. Nasze wyobrażenia trzaskają w zderzeniu z prozą życia, a ideały są zabijane przez spojrzenie „od środka” na wszystkie brudy. Nie uda się nam uchronić czegoś cennego, mimo ogromnych wyrzeczeń i pracy. Wydzieramy sobie z serca nasze największe skarby, by się nimi podzielić – a to jak krew w piach, perły przed wieprze, bez efektu, nawet bez zainteresowania.
W takich wypadkach może pojawić się irytacja, cynizm, brak cierpliwości do innych i przedmiotowe podchodzenie do nich. Możemy zobojętnieć na nich i ich kłopoty, ale także na treści, które niesiemy. Możemy jeszcze przed podjęciem jakiegoś dzieła być zmęczonymi na samą myśl i podchodzić do niego na starcie z niechęcią. Poczucie pustki, osamotnienia, przeładowania, osaczenia, marnowania czasu, niekompetencji, bycia nieefektywnym, niedocenionym, niezrealizowanym. Spadek zaangażowania, sformalizowanie go, zaniedbywanie obecności na spotkaniach. Pesymizm, przemęczenie, zniechęcenie, ciągłe niezadowolenie, płaczliwość, bierność, utrata radości z posługi i relacji z drugim człowiekiem... Zauważyliście w sobie kilka z tych objawów? Albo w Waszym Moderatorze, lub w Waszych animatorach? Może to syndrom wypalenia animatorskiego?
Mam dbać o innych, ale o siebie też. Jestem odpowiedzialny za innych, ale przede wszystkim za siebie, bo nikt inny nie przeżyje mojego życia za mnie. Jeśli będę niewyspany, wciąż głodny, wyczerpany ciągłym załatwianiem nawet naprawdę ważnych spraw, to w dłuższej perspektywie to nie „opłaci się” nikomu. Ani mi, bo zmienię swoje życie w bylejakość i ciężar, a służba stanie się dla mnie uciążliwym obowiązkiem, nie przywilejem. Ani ludziom obok mnie. Wypalony nie będę ich traktował tak jak tego potrzebują, nie zauważę czegoś ze zmęczenia, wybuchnę, odczują, że już nie mam ochoty, ale się „poświęcam”. Albo mimo dobrej woli nie starczy mnie dla innych, bo spadnie mi odporność, zacznę być coraz mniej wydajny, rozchoruję się. Pan Bóg też nie chce nas zamęczyć i przytłoczyć obowiązkami, nie chce mieć smutnego, wściekłego i osłabionego sługi, idącego za Nim siłą rozpędu.
Jak się ratować od wypalenia? Służenie potrzebującym wysysa siły, więc najlepiej jest zadbać o to, by mieć dobre źródło zasilania. I chodzi nie tylko o dbanie o regularną modlitwę osobistą, liturgię i spowiedź, najlepiej u stałego spowiednika. Prócz sfery duchowej jest też fizyczna i psychiczna. Choćby profilaktycznie trzeba czasem dać sobie dzień na odpoczynek od spraw wspólnoty i od ciągłych obowiązków. Polecam szczególnie Moderatorom Diecezjalnym i Diakonijnym – jeden dzień raz na 2 tygodnie, zupełnie bez kontaktu z obowiązkami wynikającymi ze służby. Czas na pielęgnowanie przyjaźni, na wygadanie się przed kimś bliskim, wyspanie się, zjedzenie porządnego gorącego posiłku, spacer na świeżym powietrzu, trochę aktywności fizycznej – taka podstawowa higiena życia. Trzeba też dbać o harmonię, by sprawy wspólnoty zajmowały czas adekwatnie do powołania. Prócz oazy jest też posługa w parafii, mąż, dzieci, praca, chora babcia, stęskniona przyjaciółka, egzamin do zdania. Wspólnota nie powinna być dodatkiem do życia, tylko jego treścią, ale rzadko kiedy jedyną. Nie można też robić wszystkiego, bo kopiąc się w drobiazgach stracimy siły na sprawy ważne. Delegujmy część na uczestników, a ze zbędnych rzeczy zrezygnujmy. Drugim elementem profilaktyki jest dostarczanie sobie raz na jakiś czas drobnej przyjemności – jednych cieszy obejrzana komedia, gorąca kąpiel, innych słodkie ciastko, ścianka wspinaczkowa albo wędkowanie. To jest też miejsce na pomysły, co możemy zrobić, żeby nie dać wygasnąć naszym znajomym - powiedzieć Im komplement, porozmawiać, że widzimy i doceniamy Ich wkład, dać prezencik, pamiętać o imieninach, zaprosić na rowery czy na huśtawki na plac zabaw, jak nikt już nie widzi. Dać jakiś miły, ludzki odskok, żeby w naszej głowie życie nie jawiło się jako pasmo zadań, zmęczenia i trudności. Temu też służy przełamanie rutyny i skostnienia, urozmaiceniem w formach zaangażowania, albo przeprowadzania spotkania. Czasem przyda się rok odpoczynku od grupy na rzecz zajęcia się konkretną diakonią, albo odwrotnie. Pomocna w walce z wypaleniem jest też znajomość technik redukcji stresu, oraz zdolność komunikacji międzyludzkiej, asertywność, umiejętność mówienia „nie”, wyrażania swoich potrzeb i określania granic.