Małżeństwo

(210 -maj -czerwiec2016)

z cyklu "Pamięć świadków"

Wielki sercem

Dorota Seweryn, Krystyna Szewc, Danuta Wołowiec

Jesienią w 1976 roku w Dursztynie na Spiszu ks. Franciszek Blachnicki prowadził na „Wichrówce” rekolekcje dla naszej Wspólnoty. 25 września wieczorem zjawił się jakiś młodzieniec i chciał rozmawiać z księdzem. Był to Stanisław Orzeł. Mówił, że odbył służbę wojskową i poszukuje pracy, ale równocześnie chciałby służyć Panu Bogu, a z zawodu jest kierowcą. Ojciec Franciszek potrzebował wtedy kierowcy, bo poprzedni się ożenił i wyjechał z Kopiej Górki. Modliliśmy się w tej intencji i pojawienie się Staszka odczytaliśmy jako odpowiedź na naszą modlitwę. Ojciec przyjął go z radością, tym bardziej, kiedy dowiedział się, że jest to rodzony brat naszej Stasi.

Ojciec Franciszek przedstawił Staszkowi warunki, które były dość skromne, tj.: brak możliwości na ubezpieczenie, bo Państwo w tamtym czasie nie dawało nam takiego prawa, że pensja będzie tylko symboliczna, a także warunki mieszkaniowe więcej niż skromne. Staszek na wszystko się zgodził, bardzo mu odpowiadało, że będzie kierowcą ks. Blachnickiego i będzie mógł służyć w Ruchu Światło-Życie. Po rekolekcjach wróciliśmy do Krościenka i zaraz też przyjechał do pracy Staszek. Otrzymał na Kopiej Górce mini pokój na piętrze i z radością rozpoczął pracę. Okazał się bardzo dobrym kierowcą i nigdy też nie narzekał, że w świątek i piątek spędza czas za kierownicą. Ojciec Franciszek bardzo często był w podróży i cieszył się, że ma tak oddanego kierowcę.

Zapamiętałam szczególnie wydarzenie z 22 stycznia w 1979 r. (zapisałam to w pamiętniku). Ojciec Franciszek wracał ze Staszkiem z Lublina do Krościenka i gdzieś pod Kielcami zdarzył się poważny wypadek. Nagle samochód wpadł na nieoświetloną furmankę z pijanym woźnicą. Dyszel furmanki przebił szybę, ale tak szczęśliwie, że trafił pomiędzy Staszka i Teresę z naszej Wspólnoty, która siedziała obok. Ojcu też nic się nie stało. Bóg czuwał i ochraniał ludzi, ale samochód został zniszczony.

Staszek był kierowcą Ojca aż do jego wyjazdu za granicę. Potem służył w naszym Centrum na różne sposoby, nie tylko jako kierowca. Kolejni moderatorzy, następcy Ojca, najczęściej sami byli kierowcami i podróżowali swoimi samochodami, więc Staszek udzielał się w Centrum bardziej jako „gospodarz” i „złota rączka”. 

Tak jak za czasów Ojca tak i potem, na Staszka zawsze można było liczyć. Tę jego dyspozycyjność, którą cechował się aż do końca życia, bardzo ceniliśmy, był na każde zawołanie i w dzień, i w nocy. Czy była jakaś awaria, czy wyjazd nocą z kimś lub po kogoś, bez słowa utyskiwania był do dyspozycji. Również ja, gdy miałam pilną potrzebę, to korzystałam z tej jego gotowości niesienia pomocy. Wiedziałam, że na Staszka mogę liczyć, on mi nie odmówi. 

Na jednej z oaz Staszek zakochał się i za jakiś czas poślubił Kazię, sąsiadkę Kopiej Górki. Zamieszkali w jej domu rodzinnym i była to dla nas także sprzyjająca okoliczność. Staszek mieszkał blisko i mógł być dyspozycyjny. Żona nie robiła mu z tego powodu wymówek, iż często nie ma go w domu. Wiedziała, że jest na Kopiej Górce, sama też przychodziła do nas na różne uroczystości.

Staszek pracował na Kopiej Górce 39 lat. Był bardzo towarzyski i lubiany przez oazowiczów i innych gości. Umiał w każdej sytuacji się odnaleźć i z wieloma sprawami sobie poradzić. Był odważny i gotowy na prześladowania, szczególnie w latach, gdy Ojciec Franciszek działał w kraju. Często kontrolowano samochód, którym Staszek jeździł, raz nawet został zatrzymany i aresztowany. To jednak nie zraziło go do pracy na Kopiej Górce, ale przeciwnie Staszek stawał się jeszcze bardziej odważny. 

Do pełności mojego świadectwa o Staszku warto dodać, że był wrażliwy na cudzą biedę i chciał pomagać innym. Dlatego często zatrudniał do różnych prac na Kopiej Górce osoby niekoniecznie odpowiednie do danego zadania, ale mawiał, „temu trzeba pomóc, może się wyzwoli z nałogu”, itp. Staszek sam mało zarabiał, bo wiemy, że Kopia Górka – Centrum Ruchu Światło-Życie to nie jest miejsce na kariery i awanse, ale to prawdziwa posługa dla budowania Królestwa Bożego w duszach. Nieraz miał pokusę, żeby zostawić pracę u nas, szczególnie wtedy, gdy się ożenił i miał już rodzinę. Jednak przez wzgląd i pamięć o Założycielu Ruchu, czcigodnym Słudze Bożym ks. Franciszku Blachnickim i na charyzmat Ruchu Światło-Życie, nie uczynił tego.

Ufam, że Pan Bóg wynagrodzi Staszkowi te wszystkie lata pracy na Kopiej Górce, które pojmował jako służbę Panu Bogu i ludziom.

Dorota Seweryn

"ZNIKNIĘCIE" STASZKA ORŁA

Staszek prawdopodobnie w nieznany nam bliżej sposób był przez Pana Boga do swego odejścia przygotowywany. Ale my, mający z Nim na co dzień kontakt – raczej nie byliśmy tego świadomi.

Dlatego sposób, w jaki „zniknął” nam sprzed oczu, kojarzył mi się najpierw z atakiem jastrzębia, który błyskawicznie porywa ofiarę. Ale, o ile przypominam sobie z czasów dzieciństwa, to chwilę po takim wydarzeniu, przerażone, pozostałe ptactwo podnosiło wielki wrzask, pisk i zgiełk.

Tu zaś wszystko dokonało się cicho i dość szybko, więc bardziej przypominało wykradzenie Go nocą, bo tak właśnie działa złodziej. Czy to nie za mocne porównanie? Ależ ono pochodzi z kart Pisma Świętego: „Dzień pański przyjdzie jak złodziej w nocy” (1 Tes.5, 2) . To słowa św. Pawła, które, są napomnieniem dla nas.

Widocznym na co dzień, niemym świadkiem nieobecności Staszka, jest dla mnie osamotniony samochód terenowy, który stoi koło szopy i za każdym razem kiedy wchodzę na Kopią Górkę, jego widok uświadamia mi ten fakt.

Ale przede wszystkim nie ma Jego, krzątającego się około różnych posług.

Staszek miał swój dom, rodzinę, ale przynależał też do Kopiej Górki, był z nią związany od czterdziestu prawie lat. A tym samym był złączony z Ruchem. Jak istotne były to więzi – okazało się podczas pogrzebu. Jakże wielu ludzi miało potrzebę nie tylko modlitwy w Jego intencji, ale towarzyszenia Mu w tej ostatniej drodze, pożegnania Go.

W naszym domu za Cedronem pojawiał się przeważnie w związku z jakąś awarią, naprawą zamka, gniazdka, podłączenia butli gazowej itp. Byłam pod wrażeniem Jego wyjątkowych zdolności technicznych. Każda sprawa była dla niego nieskomplikowana, od razu wiedział, jak się do niej zabrać. Kilka razy mówiłam Mu o tym ze szczerym podziwem, ale dla Niego było to czymś zwyczajnym. A przecież miał także inne dary i zadania: wcześniej był radnym w Radzie Gminy Krościenko, pełnomocnikiem Zarządu Gminy do Spraw Uzależnień, pracownikiem w Gminnej Komisji Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, do końca był kuratorem kilku osób uzależnionych, razem z żona Kazią prowadzili Katolicką Poradnię Rodzin przy parafii w Krościenku, uczestniczyli w kręgu DK.

Więc kiedy już zakończył obchód naszego domu, chętnie przychodził do kuchenki, żeby odpocząć przy kawie. Była to zarazem okazja do rozmowy, wymiany poglądów przeważnie na tematy aktualne dla Ojczyzny, itp.

Kiedyś wspominaliśmy Ojca Franciszka i Staszek wypowiedział takie oto zdanie: „Coraz bardziej rozumiem determinację Ojca. Miał On poczucie powierzonej Mu misji, którą musiał, powinien był wypełnić, a tu stale były trudności z różnych stron. Trzeba sobie wyobrazić – mówił dobitnie – co to znaczy żyć ze świadomością, że otrzymało się wizję domagającą się realizacji przy tylu przeciwnościach” (cytuję z pamięci).

Kilka razy zachęcałam Staszka do udzielenia wywiadu dotyczącego wczesnego okresu Jego współpracy z Ojcem Franciszkiem, obfitującego w różne „przygody” z milicją, zwłaszcza podczas przewożenia materiałów uważanych przez owe służby za nielegalne i niebezpieczne. Sama także kiedyś byłam świadkiem kilkakrotnego zatrzymywania nas, powracających nocą do Zakopanego, po rekolekcjach ewangelizacyjnych w Gdańsku.

Staszek jakoś się z tym wywiadem nie śpieszył, a jeżeli będzie nam na tym zależało, mogą coś jeszcze opowiedzieć o tym okresie osoby, które z Nim razem wtedy pełniły tę diakonię.

Krystyna Szewc

We wspólnej posłudze

Pragnę podzielić się krótkim świadectwem o życiu zmarłego 15 listopada 2015 r. Staszka Orła. Poprzez wspólny dar diakonii w ramach Ruchu Światło-Życie dane mi było, w jakiś sposób w tym życiu uczestniczyć.

Staszka poznałam jako osobistego kierowcę Ojca Franciszka Blachnickiego już od pierwszych dni jego posługi. Być kierowcą Ojca Franciszka, to było zadanie trudne, odpowiedzialne i wymagające pełnej dyspozycyjności; bo jak kiedyś siostra Jadwiga Skudro modliła się podczas Eucharystii w modlitwie wiernych: „Od nowych pomysłów Ojca Franciszka Blachnickiego racz ustrzec i zachować nas Panie”. 

Tym co mnie szczególnie pociągało w osobowości Staszka, to było przede wszystkim zawierzenie Panu Bogu, oddanie się Jemu bez względu na konsekwencje. Widziałam jego odwagę, wolność od lęku, a także otwartość na każdego człowieka. Cechowała go gorliwość i pełna dyspozycyjność w dzień i w nocy w posłudze na rzecz tego dzieła, jakim jest Ruch. A to wszystko wypływało z jego wewnętrznej bliskości z Panem. Bardzo mnie to świadectwo Staszka, człowieka otwartego na Boga i drugiego człowieka, budowało i pociągało.

Wspomnę tylko niektóre wspólnie przeżyte sytuacje, np. jak przy różnych okazjach naszego podróżowania z „materiałami zakazanymi” po całej Polsce do naszych Diakonii Słowa, Staszek potrafił świetnie sobie radzić z naszymi „aniołami stróżami” – milicją, odpowiadając na pytanie: „co przewozimy w bagażniku?” mówił całkiem na serio, że „pszczoły luzem! Czy mam otworzyć bagażnik?” Odpowiedź padała natychmiast: „nie, nie potrzeba, dziękuję”. Za każdym razem w naszych sercach rozbrzmiewało „Chwała Panu!” Innym razem na pytanie o wykształcenie i zawód Staszek mówił: „skończyłem 7 klas i kurs tańca”.

Powracam też myślami i sercem do wielu jeszcze innych wspólnie przeżytych przygód z milicją, choćby: w Katowicach, Kochłowicach, Łodzi, Nowym Sączu, czy w Krakowie na ul. Batorego w areszcie śledczym, ileż to tego było!

Pamiętam też wspólne ze Staszkiem chodzenie wokół stołu nocami przy składaniu materiałów formacyjnych i innych dla Ruchu, które zawsze miały być gotowe na wczoraj, jak mówił Ojciec Franciszek!

Teraz z perspektywy długich lat wspólnej posługi w Ruchu pragnę Ci dziękować Staszku za Twoją piękną żywą wiarę, której uczyłeś się od Czcigodnego Sługi Bożego Ojca Franciszka Blachnickiego i dzieliłeś się z tymi, których Pan stawiał na Twojej drodze życia. A jakże nie podziękować za Twoją radość, którą promieniowałeś i humor, który Ci towarzyszył zawsze i wszędzie, w każdym położeniu i we wszystkich okolicznościach, udzielając się innym, przy tym dając poczucie bezpieczeństwa i odwagi. 

Za Twoje, Panie Boże, zwycięstwo w naszych sercach, moc i światło Ducha Świętego w tych wszystkich doświadczeniach, bądź Panie uwielbiony! Magnificat! Alleluja! 

Patrząc ku górze w radości Zmartwychwstania z sercem pełnym wdzięczności, do spotkania! Alleluja!

Danuta Wołowiec