nawet nie wychowywanie ale wspólna praca animatora wspólnoty i osoby formującej się
Ks. Blachnicki zamyślił Ruch Światło-Życie jako „elitę w służbie mas", mamy konkretną formację według jasnego programu i wyraźne zasady. Program ten i zasady nie są dane jako miły dodatek, tylko jako określenie naszej tożsamości, to co czyni z nas właśnie oazę, a nie dowolną inną grupę. Stoi za tym treść, a dzięki niej tą konkretną drogą możemy iść do dojrzałości w wierze. Oaza nie jest sektą, nie ma przymusu uczestnictwa w niej, nie trzyma się tu nikogo na siłę i nie uzurpuje sobie wyłączności na drodze do zbawienia. Jest jedną z możliwych dróg, o określonym charakterze.
Po tym wstępie chciałabym się rozprawić z kilkoma mitami i postawami, takimi jak: „Oaza jest dla wszystkich, każdy może tu być, więc nie możemy powiedzieć mu, że ma już nie przychodzić do nas na spotkania"; „Nie mamy prawa nie puścić jej na drugi stopień, przecież nie wiemy co się dzieje w jej sercu"; „Ona musi być animatorką, inaczej odejdzie ze wspólnoty"; „Nie wolno oceniać! Nie możesz powiedzieć mu, że źle robi, bo będzie mu przykro"; „Ale jak wyrzucimy go z rekolekcji, to przez nas zupełnie odejdzie od Kościoła!".
Nie wolno oceniać? Czyżby nadrzędną wartością były subiektywizm i względność? Ależ Pismo Święte jest pełne oceniania! Tylko, że jego punktem odniesienia nie są upodobania i plany ludzkie, ale Boże wskazówki. I w ich obliczu i w odniesieniu do nich dokonują się oceny. Groby pobielane, fałszywi świadkowie, nierozumni, bezbożnicy, odseparowanie się od brata który nawet Kościoła nie chce słuchać, jasny komunikat „zdradziliście Go i zamordowaliście, (..) nie przestrzegaliście Prawa" czy „unieśliście się pychą" - to nie brzmi jak miłe, słodkie oazowe głaskanie po główkach.
Sęk w tym, czy osądzamy człowieka i uznajemy go za złego, przegranego (do czego nie mamy ani prawa ani kompetencji), czy w duchu prawdy i z miłością, szanując drugiego i starając się o jego dobro, oceniamy jego uczynki i zachowanie, jako widoczne świadectwo stanu jego wnętrza. Wspólnota, zwłaszcza diakonia, nie tylko ma prawo ale i obowiązek badać co jest dobre, napominać i dbać o trzymanie się Bożego kursu. Stąd, tak jak w formacji katechumenów, obowiązek weryfikacji postawy uczestnika, sprawdzenia jego postępów i odniesienia się do nich w decyzji czy dać mu możliwość wkroczenia na dalszy etap formacyjny.
Każda formacja jako proces jest dobrowolna. To nie pranie mózgu, nawet nie wychowywanie, ale wspólna praca animatora, wspólnoty i osoby formującej się. Nawet nie „formowanej", chyba że przez Bożą Łaskę. Formacja zakłada relację Mistrz-uczeń, ale Mistrzem nie jest tu animator, czy nawet moderator, ale Jezus. Animator jest towarzyszem, świadkiem, starszym bratem. Nie jest zwierzchnikiem, treserem, ani strażnikiem. I jest odpowiedzialny za swoją rolę, a nie za wewnętrzny proces formacji uczestnika!
To osoba dojrzewająca, rosnąca w wierze, ma obowiązek dbać o swoją wiarę i formację. Bez jej świadomości, dobrej woli i wysiłku, pragnienia pójścia dalej, nic się nie dokona, żadna metanoia. Jedynie wdrażanie treści w pełnej dla nich akceptacji i woli jest skuteczne. Formacja zakłada postęp, rozwój, ułożenie się i stabilizowanie naszego galaretkowatego człowieczeństwa w Bożej foremce z napisem „Nowy Człowiek". Nie ma formacji bez nawracania się, a więc i przemiany duchowej, stopniowego życia według Bożych zasad, tak jak nie ma współpracy z Łaską bez owoców Ducha Świętego. W początkach chrześcijaństwa katechumen musiał okazać pewne znaki nawrócenia, to znaczy dać dowód temu, że coś się zmieniło w jego życiu. Jego postępy musiały być widoczne, by mógł dostąpić inicjacji sakramentalnej. I to było naturalne, bo wszyscy zdawali sobie sprawę, że duchowa przemiana zdaje egzamin w życiu. Owszem, nie zajrzymy człowiekowi do serca, na ile dojrzewa jego głębia - ale efekty widać po całości, w drobiazgach, wyborach, codzienności, we wspólnocie, domu, szkole, pracy. Nieprawda, że tego się nie da zauważyć i sprawdzić -osobista relacja z Bogiem zmienia całego człowieka. Nie wejdziemy w intymne „TY i ja" uczestnika z Bogiem, ale widzimy czy uczestnik się zmienia i w jakim kierunku. Czy choćby widać zawiązki owoców, czy coś w ogóle w nim drgnęło na tyle, by mógł skorzystać z kolejnych treści formacji. Czasem nie widać czy dana osoba przyjęła postulowaną treść - ale za to czasem widać, że jej nie przyjęła.