Chrześcijanin w życiu publicznym

(188 -wrzesień -październik2012)

z cyklu "W szkole animatora"

Pustka

Anna Lipska

 

W pewnym momencie, nie jeden zresztą raz, może pojawić się w życiu duchowym człowieka odczucie wewnętrznej pustki. Nawet nie rozpaczy czy walki, ale obojętności, pewnej nierzeczywistości, braku życia. Modlitwa nie jest nawet trudna, ale jest jakaś niezręczna i obca, Słowo Boże nie smakuje jak dawniej, treści które słyszę – i co gorsza które przekazuję dalej – jakoś dla mnie parcieją, stają się obce. Patrzę na swoją przeszłość, czas nawrócenia, wierności i życia z Bogiem, jak przez plastikową matową szybę i na­wet mnie to specjalnie nie boli, bo bólu we mnie nie ma. Jest pustka i obojętność. Ani ziębi ani grzeje, mało co mnie obchodzi.

Niby wiem, że będąc animatorem powinienem mieć w sobie to, co przekazuję i jakoś mi się to na logikę gryzie z moim stanem, bo zapału we mnie nie ma, radości zbawienia nie czuję, nie chce mi się z leni­stwa iść na liturgię i nawet nie mam z tego powodu wyrzutów sumie­nia. Głupio tak mówić o czymś co wydaje się mi być nierealne, choć kilka dobrych lat tym żyłem i pamiętam, że wtedy było namacalne i uchwytne. A teraz ani wierzę, ani nie wierzę. Pusto i jałowo.

To może się zdarzyć na każdym etapie. Na początku drogi, kiedy widzę, jak inni młodzi ludzie z ogniem w oczach przyjmują Jezusa jako Pana i Zbawiciela, poruszeni i szczęśliwi, a ja ich zupełnie nie rozu­miem, bo nic mnie nie pociąga. Po kilku latach, kiedy przecież „powi-nienem” być już silny i żyć nowym życiem, a okazuje się że ja­koś nie­zbyt czuję we mnie jakiekolwiek życie. Na etapie posługi ani­matorskiej, po czasie gorliwego zaangażowania, z niezrozumiałych względów uschłego. Po wielu latach dojrzałego kapłaństwa, bycia po­ważanym, autorytetem, kierownikiem duchowym. Nic nie czuję. Nic nie słyszę. Nie za bardzo mi zależy.

Tak się po prostu zdarza. Nie ma co panikować. Trzeba pomyśleć spokojnie, czy ten stan jest zawiniony lub jest oczywistym skutkiem okoliczności, czy jest dla nas niezrozumiały. Może to „ciemna noc”, a może zwykłe zmęczenie lub tymczasowa choroba. Może to skutek przykurzenia się grzechami niby powszednimi, ale tak częstymi, że nie zauważyliśmy, jak zasypały nasze serce jak piasek i duszą nas. Albo wynik czegoś mocnego, czym zabiliśmy nasze sumienie i siły. A może coś musi obumrzeć, żeby urosło coś nowego, dobrego. Może czeka mnie nowy etap, więc musi się skończyć poprzedni i przeminąć zima, dająca odpoczynek ziemi. Pierwotny zapał oparty na zachwycie stabi­lizujący się w miłość i oddanie. Świeżość kwiatu, która przemija, by mógł pojawić się owoc. Może początkowy rozpęd się wyczerpał, a za­pomniałem zakasać rękawy i sam mocno kręcić kołem na przyszłość.

Może więcej JA musi umrzeć, by zrobić miejsce dla Ducha Święte­go. Może to pożegnanie się ze złudzeniami i fałszywym obrazem sie­bie, które umożliwi wreszcie pokorę i zaufanie. Taki prztyczek od Pa­na Boga, który ma nas otrzeźwić, otworzyć oczy na to, że stajemy się bardziej wykładowcami niż świadkami. Albo że mówimy o historii sprzed lat, gdy Jezus jak meteor przemknął przez nasze życie, zamiast nadal żyć tą relacją z Nim na co dzień i dzielić się tym że On żyje. Mo­że to nasza duchowa odnowa biologiczna, trudna, ze złuszczaniem na­skórka pozorów i niedojrzałości, z chłostaniem by przywrócić krążenie i obkładaniem nawozem, żeby nas użyźnić. Okazja, by zacząć od no­wa, od początku, tego co jest źródłem życia a stało się codzienne i tak oczywiste, że zapomnieliśmy o tym. Uklękniecie i złożenie rąk zamiast czytania nowej mądrej książki religijnej. Treści pierwszego stopnia po 20 latach bycia w oazie. Zauważenie cudu najprostszego Namiotu Spotkania przez moderatora wspólnoty. Przygotowanie osobiste do mszy świętej i dziękczynienie po niej u wykładowcy seminarium. Może tak bardzo wybujały te latorośle, wyciągnęły się wprzód, że nie ma w nich już soków, bo za bardzo oddaliły się od pnia i od korzenia?

Nie ma się co bać pustki. Nie powinno się jej przegapić, bo może się nam spodobać lub pochłonąć nas niezauważalnie. A gdy już jest, warto być gotowym na zmianę, otwartym na nowe, na Boże wezwa­nie. Warto w pokoju a nawet w radości i ciekawości co tam dla nas Góra wymyśliła tym razem, wytrwale z zaufaniem wołać „Przyjdź, Pa­nie Jezu!” Bo tylko pustka da się wypełnić do końca.