Służba

(208 -styczeń -luty2016)

z cyklu "Pamięć świadków"

Ojciec w wierze

E. Michalak, M. Socha, ks. K. Wiśniewski, bp M. Mendyk, A. i M. Kośni, B. i K. Klajnowie, N. Majek

Ks. Marek Józef Adaszek urodził się 18.09.1948r. w Zgorzelcu. 

Jako kleryk spotkał się też bezpośrednio z charyzmatem ks. Franciszka Blachnickiego i Oazą Żywego Kościoła. Charyzmat ruchu Światło-Życie na zawsze wrósł w jego historię i chrześcijańskie spojrzenie. 25.05.1974 – święcenia prezbiteratu z rąk ks. bpa Wincentego Urbana. Po święceniach został skierowany do pracy duszpasterskiej w parafii św. Jerzego w Dzierżoniowie. Po trzech latach gorliwej posługi na stanowisku wikariusza współpracownika, 20.06.1977r. otrzymał kolejne skierowanie, tym razem do swojej rodzinnej parafii św. Bonifacego w Zgorzelcu. Pracował tam przez jeden rok.

21.06.1978r. ks. Marek Adaszek został posłany przez ks. abpa Henryka Gulbinowicza na studia specjalistyczne z zakresu liturgiki do Rzymu. Kilka tygodni później – 16.10.1978r. – na Placu św. Piotra trzydziestoletni już ksiądz-student był świadkiem ogłoszenia wyboru nowego papieża: Jana Pawła II. 

Studia rozpoczął ks. Marek Adaszek najpierw w Papieskim Instytucie Liturgicznym św. Anzelma – Anselmianum – gdzie w czerwcu 1980r. uzyskał licencjat z teologii liturgii, na podstawie pracy: „Celebracja eucharystyczna uczty eschatologicznej”, napisanej pod kierunkiem pana prof. Tommaso Federici. W tym samym roku ukończył kurs przygotowawczy do doktoratu oraz uzyskał zatwierdzenie tematu pracy doktorskiej. W pierwszych miesiącach roku akademickiego 1981/1982 przeszedł, w ślad za promotorem swej pracy doktorskiej - prof. T. Federicim, z Pontificio Istituto Liturgico na Pontificia Università Urbaniana w Rzymie. Doktorat uzyskał w czerwcu 1983r. na podstawie rozprawy: „Ecce prandium meum paravi, venite ad nuptias” (Mt 22, 1-14). I temi teologici spirituali e catechetici del Convito escatologico (Domenica 28a “per annum” – Ciclo A).

Po powrocie do Polski w 1983r. został prefektem Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu i objął też stanowisko adiunkta przy Katedrze Liturgiki i Kultury Muzycznej Kościoła, Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu oraz powierzone mu zostały dodatkowe obowiązki Zastępcy Ojca Duchownego Kapłanów Archidiecezji Wrocławskiej. 2.01.1985r. ks. dr Marek Adaszek został mianowany Ojcem Duchownym MWSD we Wrocławiu i misję tę wypełniał w Archidiecezji Wrocławskiej przez kolejnych siedem lat, będąc jednocześnie wykładowcą liturgiki na stanowisku adiunkta PWT. 

19.06.1992r. ks. kan. dr Marek Adaszek, na własną prośbę, został inkardynowany do nowo powstałej Diecezji Legnickiej, obejmującej swym terytorium jego miasto rodzinne. ks. bp dr Tadeusz Rybak, pierwszy biskup legnicki, który mianował go Ojcem Duchownym Kapłanów i kandydatów do Kapłaństwa Diecezji Legnickiej. We wrześniu tegoż roku podjął wykłady z liturgiki w jeleniogórskiej Filii wrocławskiego Pomaturalnego Studium Katechetycznego. Przez rok pełnił także funkcję Sekretarza Wydziału Duszpasterskiego Legnickiej Kurii Biskupiej i miał odpowiadać za ruchy młodzieżowe, Ruch Światło-Życie oraz za formację liturgiczną w Diecezji, w tym Lektorów i Szafarzy Nadzwyczajnych Komunii Św. 31 maja 1993 został mianowany (na 5 lat) Sekretarzem Diecezjalnej Komisji ds. Liturgii i Duszpasterstwa Liturgicznego.

1.09.1993r. został ustanowiony Ojcem Duchownym alumnów Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Legnickiej w Legnicy. Zadanie to wypełniał gorliwie przez następne piętnaście lat, choć 7.10.1993r. dowiedział się o swej śmiertelnej chorobie, która według medycznych kalkulacji nie zostawiała mu więcej jak rok życia. 

Przez wszystkie kapłańskie lata, ks. Marek angażował się w prowadzenie wakacyjnych rekolekcji Oazy Żywego Kościoła i Kościoła Domowego, a prawie od samego powstania Diecezji Legnickiej do 24.06.2003r. pełnił funkcję Diecezjalnego Moderatora Ruchu Światło – Życie.

13.10.2008r. o godz. 13.15, zakończyła się ziemska wędrówka ks. prałata Marka Adaszka, po 60 latach życia, 34 latach kapłaństwa i 23 latach pełnienia misji ojca duchownego kapłanów i kleryków.

Pogrzeb odbył się 16.10.2008r. w 30 rocznicę wyboru Jana Pawła II, w dniu patronki dolnośląskiej ziemi, św. Jadwigi Śląskiej. Mszę św. pogrzebową pod przewodnictwem biskupa legnickiego Stefana Cichego koncelebrowało trzech biskupów (ks. bp Tadeusz Rybak, ks. bp. Stefan Regmunt, ks. bp. Adam Bałabuch) oraz ponad 250 prezbiterów. Ks. prałat dr Marek Adaszek pochowany został na cmentarzu komunalnym w Legnicy w kwaterze przeznaczonej dla duchownych, a w 2015 r. na prośbę rodziny jego grób przeniesiono do Zgorzelca.

Ks. Krzysztof Z. Wiśniewski – fragmenty tekstu „Brat pośród braci i sługa wśród sług Pana”

 

Ks. Marek Adaszek zmienił moje życie, a raczej rozpoczął to, co trwa do dzisiaj – nawracanie się. Od nieświadomości, kim ma być dla mojego życia Jezus Chrystus i czym jest Kościół, do trwania we wspólnocie ochrzczonych, by oczekiwać zbawienia. Bo zbawienie jest najważniejszym celem życia każdego chrześcijanina.

Ks. Marek pojawił się w naszej parafii św. Jerzego w Dzierżoniowie po święceniach i od razu po pierwszych lekcjach katechezy (nie religii!!) było wiadomo, że to jest ktoś szczególny. Wytłumaczył, dlaczego nie religia, bo nasze spotkania nie są nauką o religiach, tylko KATECHEZĄ – od greckiego sł. katecheo, które oznacza czyjeś nauczanie, wołanie, aby uzyskać oddźwięk, efekt. Tak chciał nas uczyć, aby zaszły w nas zmiany. Jak bardzo trudne i niewdzięczne to zadanie można sobie uświadomić wracając samemu pamięcią do czasów, gdy było się nastolatkiem: krnąbrnym, pyskatym, prześmiewczym, niepunktualnym, bez chęci na zmiany wymagające pracy nad sobą itd.

Na początku ks. Marek opowiedział o Ruchu Światło-Życie i o Założycielu – ojcu Franciszku Blachnickim. Zaprosił dziewczęta do scholi, a chłopców do liturgicznej służby ołtarza wyjaśniając, że Kościół to również my – Lud Boży, że w Kościele jest wiele wspólnot i dla każdego jest miejsce do pełnienia jakiejś posługi. Właściwie ciągle nam coś wyjaśniał i tłumaczył. Bardzo mu zależało, aby każdy z nas miał świadomość bycia chrześcijaninem odpowiedzialnym za wzrost swojej wiary. Tej wiary, w którą zostaliśmy zaszczepieni przez chrzest święty. Różnymi sposobami pomagał nam odkrywać istotę Kościoła, pojęcie wspólnoty, piękno liturgii, a szczególnie święte TRIDUUM PASCHALNE.

Czy od razu zyskaliśmy ten oczekiwany „wzrost wiary i świadomość”? Niezupełnie. Jako przykład któraś z kolei katecheza. Ks. Marek zadał pytanie: „Jaka jest podstawowa komórka społeczna?”. Razem z koleżanką doszłyśmy do wniosku (głośnym szeptem), że jedyna, o jakiej mamy pojęcie, to ta na podwórku z węglem. Odpowiedział, że to rodzina i krótkim „obie za drzwi” wyrzucił nas z lekcji. Nie dlatego, że go obraziłyśmy, tylko byśmy zapamiętały, że z ważnych tematów się nie żartuje. Efekt osiągnął, bo od tamtej pory mam świadomość, że rodzina jest najważniejsza w społeczeństwie i żadna instytucja jej nie zastąpi. Instytucje różnego rodzaju mają wspierać rodziny, by były mocne i trwałe.

Dziś, ponad 7 lat od odejścia ks. Marka do Pana powtórzyłabym jedno słowo: WDZIĘCZNOŚĆ. 

– Panu Bogu, że go powołał by był kapłanem,

– jemu samemu, że odpowiedział na to powołanie, 

– wspólnocie Kościoła, a szczególnie Ruchowi Światło-Życie (ludziom znajomym i obcym), że razem tworzyliśmy i wciąż tworzymy środowisko wzrostu naszej wiary.

Gdybyśmy się spotkali któregoś wieczoru i zaczęli snuć wspomnienia o ks. Adaszku, to wkrótce okazałoby się, że tak wiele zawdzięczamy Bogu przez jego osobę i styl życia, że wkrótce te wspominki przerodziłyby się w wieczór uwielbienia za cuda, które się nam zdarzyły, bo spotkaliśmy człowieka wiary konsekwentnej. „Posiadał siebie i dawał siebie” innym – poświęcając czas, modlitwę i umiejętności. Uczył szacunku do kapłanów, a szczególnie do proboszcza. Jego słowa do młodzieży pragnącej „zrewolucjonizować” parafię: „Nie zrobimy niczego, na co nie zgodzi się ksiądz proboszcz” – pamiętam do dzisiaj i wiem od tamtej pory, że to proboszcz odpowiada za nas (parafię) najpierw przed Bogiem, a następnie przed biskupem.

To dzięki ks. Markowi wiem, że jesteśmy wizerunkiem Kościoła, moja świętość to świętość Kościoła, a mój grzech to osłabianie wspólnoty i zgorszenie słabszych w wierze. Bardzo mu zależało na naszej świętości i czasem ze wstydem myślę, że mi aż tak nie zależało. O naszą świętość walczył z nami na różne sposoby: namawiał do czegoś, przekonywał podając argumenty wiary i rozumu, prosił, a czasem wymagał w mądry sposób posłuszeństwa. Dzięki temu przeczytałam swoje pierwsze „religijne książki”: Pismo Święte (czytam do dzisiaj) i Gaudium et Spes – Konstytucję duszpasterską o Kościele w świecie współczesnym.

Uczył nas piękna liturgii, szczególnie Eucharystii, która dzięki niemu również dla naszej rodziny jest „źródłem i szczytem” (jeśli to tylko możliwe) każdego dnia. Uczył odpowiedzialności we wspólnocie Kościoła, wychowywał do diakonii, pokazywał, jak służyć w liturgii.

Spotkanie ks. Adaszka nadało „Boży” kierunek mojemu życiu. Najpierw w oazie młodzieżowej, a obecnie w Domowym Kościele – gałęzi rodzinnej Ruchu Światło-Życie.

Ewa Michalak – Dzierżoniów

Ks. Marek Adaszek był postacią – legendą w czasach, gdy zaczynałem swoją drogę w dzierżoniowskiej wspólnocie Ruchu Światło-Życie. Moi animatorzy mówili o nim w specyficzny sposób, jak o człowieku, który pozostawił w ich doświadczeniu niezatarty ślad. Trochę się go bałem. Po swoich doświadczeniach z Odnową w Duchu Świętym sądziłem, że nie znajdę w nim zrozumienia z wizją wspólnoty, jaką wtedy nosiłem w sobie. Zawsze mnie intrygował swoją osobowością, choć jeszcze nie znałem go osobiście. Pamiętam relacje Mariusza – mojego pierwszego animatora, który opowiadał o realizacji rock-opery „Jesus Christ Super Star” trochę szokującej małomiasteczkową parafię w tamtych czasach, ale również o wymagającym liturgiście niedopuszczającym odstępstw od przepisów liturgicznych, dbającym o detale, gesty, słowa, znaki, dobór śpiewów. Pełna perfekcja. 

Pierwsze osobiste kontakty z ks. Markiem nastąpiły w czasie studiów. W 1988 r. przygotowywaliśmy rekolekcje IIIo w Michalicach. Najpierw były comiesięczne potkania animatorów, perfekcyjne przygotowania, dzielenie zadań. Otrzymałem, jako zadanie przygotowanie wieczoru o wspólnocie z Taize. Nigdy tam przedtem nie byłem, więc moją relację oparłem na opowieściach kolegi ze studiów jeżdżącego na Europejskie Spotkania Młodych i do Taize. Pożyczyłem od niego slajdy i naprawdę odrobiłem lekcję bardzo starannie. Przy ks. Marku człowiek nie umiał robić czegoś pobieżnie. Swoją osobowością wymagał profesjonalizmu. 

Na rekolekcjach miałem swoją małą grupę z Dzierżoniowa i zamierzałem właściwie zająć się tylko nią. Nie dało się. Ks. Marek już na pierwszej odprawie animatorów wypytał każdego z nas o każdego z uczestników. Kompletny szok, co ja mogę powiedzieć o dziewczynce z warkoczami z grupy animatorki, której prawie nie znam. Nawet imion nie kojarzyłem. A on oczekiwał, że będę dostrzegał każdą „osóbkę” w tej gromadzie. Wrócił wtedy pewien obraz, jaki mi zawsze się z nim kojarzył. To opowieść o Dobrym Pasterzu spotkanym w Ziemi Świętej. Nie lukrowatym paniczyku z obrazków, ale ogorzałym drabie z kijem w sękatych wielkich dłoniach, który troszczy się o tę jedną małą, zagubioną owieczkę. Ale żeby jej tak naprawdę pomóc w opresji trzeba nie czułości, ale siły. Tę siłę widać było w jego postawie, w zmaganiu się z chorobą. Nie użalał się nad sobą, nie opowiadał o swoich dolegliwościach zbyt wylewnie, choć było nieraz widać, jak cierpi. 

Mirosław Socha - Dzierżoniów

Z wykształcenia i zamiłowania ks. dr Marek Adaszek był teologiem liturgii. Trzeba to pojmować bardzo głęboko. Nie był człowiekiem studiującym przepisy liturgiczne i pasjonującym się rubrykami rytuałów tylko dlatego, że one istnieją. Znał i rozumiał dogłębnie kościelne wskazania, dotyczące sprawowania liturgii, gdyż był całkowicie przekonany i przeżywał to, że normy liturgiczne wynikają z Tajemnicy, która je poprzedza i rodzi. To było jego doświadczenie wiary, promieniujące, namacalne, które czyniło go nieustępliwym w sprawach poprawności celebracji misterium chrześcijańskiego. To przeżywanie liturgii związało się ewidentnie z poruszeniem duchowym, które dosięgło go przez charyzmat Sługi Bożego – ks. Franciszka Blachnickiego. Oaza Żywego Kościoła stała się dla ks. Marka umiłowanym środowiskiem życia, drogą rozwoju duchowego i doświadczenia jedności w Chrystusie. To w Ruchu Światło-Życie ugruntował się jego chrześcijański optymizm, wynikający z pełnego rozpoznania mocy łaski chrztu świętego, pełnego wtajemniczenia w Chrystusa, bycia w Chrystusie synem Bożym jako chrześcijanin i jako prezbiter. 

Był przekonany, że to wszystko, co Kościół czyni w liturgii, rodzi się za sprawą Ducha Świętego z tajemnicy Chrystusa, że to nie nasze ryty tworzą tę Tajemnicę, ale na odwrót, obecność Chrystusa daje początek i moc zbawczą naszym rytom. Dlatego nie mógł mówić inaczej, niż mówił. Dlatego też z wielkim zapałem, jako prezbiter i wykładowca teologii, przekazywał wiedzę i swoje przeżycia innym oraz bronił zasad celebracji przyjętych przez Kościół. I był przekonujący, choć nie dla wszystkich. Brak zrozumienia odczuwał boleśnie. Najbardziej dotkliwe było dla niego to, gdy ktoś uważał prawdę, którą on głosił jako sługa Kościoła, za prywatną „radykalną opinię ks. Marka Adaszka”. Nie o opinie czy poglądy przecież chodziło, ale o wierną służbę Chrystusowi, z miłości do Niego. Dlatego w sercu i umyśle, w przepowiadaniu i postawie ojca Marka nie było miejsca na kompromis między wymogami celebracji Bożych tajemnic a ludzką małodusznością lub wygodnictwem. Słowo Boże w jego ustach nie uległo skrępowaniu. Wiedzą o tym liczni księża, klerycy, świeccy studenci teologii, wiedzą także uczestnicy diecezjalnych kursów przygotowujących nadzwyczajnych szafarzy Komunii św., ceremoniarzy, lektorów i psałterzystów, którzy mieli szczęście być słuchaczami konferencji i wykładów ks. Marka Adaszka.

Kiedyś ks. Marek powiedział, że otrzymał od Boga wielką łaskę zrozumienia Paschy Chrystusa. Doświadczył mocy Zmartwychwstałego i stały się dla niego czytelne wszystkie znaki Jego obecności w liturgii, namacalne dowody Jego życia. Każdego roku obchód Świąt Paschalnych był dla niego autentyczną kulminacją doświadczenia Boga Żywego. Świadczą o tym pozostawione liczne zapiski, szkice celebracji, materiały z Świętego Triduum Paschalnego przeżywanego także jako najgłębsze i najwznioślejsze rekolekcje Oazy Żywego Kościoła oraz książka, której był współautorem: Święte Triduum Paschalne. Zapatrzony w Jezusa Chrystusa, Światłość świata i Zwycięzcę śmierci, ojciec Marek sam stał się dla nas, jak zaznaczył biskup legnicki Stefan Cichy podczas homilii pogrzebowej, homo paschalis – człowiekiem paschalnym.

Wiele znaków zdobiło jego życie i kapłańskie posługiwanie. Dla nas – przełożonych i kleryków w seminarium – ks. Marek był prawdziwym ojcem i wychowawcą. Był swoistym filarem, czuliśmy się przy nim pewnie. Zawsze mogliśmy się do niego zwracać w trudnych do rozstrzygnięcia sprawach. On wprowadzał pokój. Podobne doświadczenie i wdzięczną pamięć niosą w sercu liczni młodzi, dorośli i starsi „oazowicze”, których uczył, jak osiągnąć jedność światła i życia oraz jakie owoce może rodzić życie, które rozwija się i trwa w zjednoczeniu z światłością. Miał od Boga dar mądrościowego, prostego spojrzenia, które budziło zaufanie i wydobywało z ukrycia dobro. Dzielił się hojnie charyzmatami otrzymanymi od Pana. Cenił i odwzajemniał gesty przyjaźni. Do końca taki pozostał. Nie żałował, nie szczędził swojego życia, które Bóg dał mu na spalenie. Znakiem tego płonącego dla innych życia była jego świeca chrzcielna, strzeżona wiernie i zapalana w najbardziej znaczących momentach. Gdy dogasała, rozpalał od jej płomienia następną świecę, a potem następną i następną jeszcze, dopóki Pan rozpłomieniał jego doczesne życie, aż przyszedł czas na świecę ostatnią. Wielokrotnie ojciec Marek wyrażał wolę, by pewnego dnia, gdy Bóg wezwie go z tego świata, świeca ta raz jeszcze zapłonęła i wypaliła się już do końca. Tak też się stało w czasie pogrzebu.

Uroczystości pogrzebowe, sprawowane w białych szatach liturgicznych, na wyraźne życzenie Zmarłego, stały się wielką manifestacją wiary w zmartwychwstanie Chrystusa i nasze w Nim zwycięstwo nad śmiercią oraz wyrazem serdecznej wdzięczności wobec ojca Marka. Jego testament otwierają słowa: „Bogu niech będą dzięki za to, że powołał mnie do życia i odkupił przez Jezusa Chrystusa. Obdarzył mnie nad miarę Swoją łaską”.

Ostatnią liturgią przeżytą świadomie przez ojca Marka przed rozpoczęciem wędrówki przez dolinę śmierci, były Pierwsze Nieszpory Niedzieli – 28. Niedzieli „w ciągu roku” - w cyklu A, sprawowane we wspólnocie kapłańskiej na szpitalnym łóżku przy promieniach zachodzącego Słońca. Wspomnienie tej celebracji ma fundamentalne znaczenie dla zrozumienia tajemniczego planu Boga wobec życia ks. Marka Adaszka! Skąd to przekonanie? Lata swoich studiów w Rzymie, lata medytacji i zgłębiania znaczenia chrześcijańskiej liturgii, w Papieskim Instytucie Liturgicznym Anselmianum i na Uniwersytecie Urbanianum, poświęcił ojciec Marek zagadnieniu, którego opracowanie zaowocowało pracą doktorską zatytułowaną nie inaczej, jak właśnie tak: „Oto przygotowałem ucztę moją, przyjdźcie na wesele” (Mt 22, 1-14) Teologiczne tematy duchowe i katechetyczne Uczty eschatologicznej (28 Niedziela „w ciągu roku” – Cykl A). Treścią jego rozprawy doktorskiej była więc tajemnica tej niedzieli, która miała stać się – po 25 latach – jego ostatnią niedzielą na ziemi. Nie sposób się sprzeciwić wyrazistemu odczuciu, że Bóg sam zechciał raz jeszcze, w tak zaskakująco wymowny sposób, uwiarygodnić życie swego świadka – zechciał je opatrzyć pieczęcią Opatrzności wobec nas, którym dane jest dziś widzieć i odczytywać te znaki.

ks. Krzysztof Z. Wiśniewski - Legnica

Pierwsze dni kapłańskiego posługiwania. Pierwsze zauroczenie, ale też pierwsze porządne zmęczenie. Może niekiedy nawet zaskoczenie, że aż tak można fizycznie zmęczyć się podejmowaną służbą, aktywnością. Dzień skupienia, który prowadził nasz ojciec duchowny – ks. Marek Adaszek. Czytaliśmy podczas liturgii fragment Ewangelii Mt 19, 27-29: („Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?”) Ojciec Marek (bo tak się do niego zwracaliśmy) zawsze podczas homilii starał się dogłębnie podjąć analizę tekstu ukazując najpierw jego kontekst, by na koniec wyraźnie odnieść to Słowo do życia. Moja refleksja: Opuściłem dla Ciebie wiele dobrze się zapowiadających obszarów ludzkiej aktywności, zrezygnowałem z pięknych życiowych projektów i co z tego będę miał? 

W tym pytaniu wyraźnie przebijała się pewna obawa, że jako kapłan idąc za Panem Jezusem, żyjąc Ewangelią, starając się żyć tym wszystkim, co mówi Mistrz, starając się żyć wskazaniami Kościoła – czy ja czasem czegoś nie tracę, może jestem głupcem, który nie korzysta z wielu różnych rzeczy przyjemnych, fajnych, ciekawych, z których bez skrupułów korzystają inni, których spotykam; być może jestem głupcem, który traci, może to wszystko nie ma sensu? 

Dzisiaj – już jako biskup – często przy spotkaniach z prezbiterami, przywołuję tamto bardzo osobiste spotkanie, moją jedną z pierwszych po święceniach rozmów z ks. Markiem Adaszkiem. Pamiętałem, że on sam kiedyś posługiwał w parafii, do której ja trafiłem 10 lat później. Znał więc realia, znał ludzi, zwłaszcza tak bardzo drogą mu wspólnotę oazową. 

I wtedy – za łaską Pana Boga – przyszła ta pamiętna jego rozmowa z trochę „zbuntowanym” początkującym księdzem: „Ojcze, nie będę pracował za innych, nie mam siły, nie mam motywacji – zresztą, nic z tego nie mam”. I wtedy słowa ks. Adaszka, jak zawsze zrównoważonego, zamyślonego, dyskretnie kiwającego głową, jakby wszystko rozumiał, co mówię: „Wiesz, w każdym miejscu można się jakoś życiowo ustawić. W kapłaństwie też można. Pokusa jest wielka. Tylko z czym kiedyś staniesz przed Panem Bogiem? A przecież trzeba będzie tego kiedyś doświadczyć?” 

Z tym pytaniem wróciłem do mojego domu. Długi czas nie dawało mi ono spokoju. Przecież nie dla siebie podejmuję cały ten trud. „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i aby owoc was trwał”. A zatem nie ja decyduję o owocach tego trudu. I nie jestem w posługiwaniu sam, „lecz łaska Boża ze mną”. 

To był pierwszy kapłański rachunek sumienia. Pierwsza ważna próba odbudowania właściwej motywacji. Taki „powrót do pierwszej gorliwości”. To zostało na długie lata. I za każdym razem, kiedy wspominam ojca Marka Adaszka, wraca to jego pytanie: „Z czym staniesz przed Panem Bogiem?”. 

Zaufać Mu, powierzyć siebie, zawierzyć i odważnie iść za Nim – trochę z tego zostało.

bp Marek Mendyk – biskup pomocniczy legnicki

Na pewno nie będziemy oryginalni, jeśli stwierdzimy, że ks. Marek Adaszek był dla nas osobą wyjątkową. Bez żadnej przesady możemy jednak stwierdzić, że to właśnie On, współpracując z Bożą łaską, ukształtował nasze obecne życie, nasze małżeństwo, nasz dom. Spotkaliśmy Go po raz pierwszy w różnym czasie i w różnych miejscach, ale po tych spotkaniach każde z nas wiedziało, że to właśnie On jest dla nas wyjątkowym darem od Boga. Ojcem w wierze. Dlatego do dziś mówimy o Nim Padre.

Nasze pierwsze spotkania z Padre miały miejsce w momentach, gdy poszukiwaliśmy własnej drogi – w życiu i w Ruchu Światło-Życie. I to właśnie On pozwolił nam odkryć głębię tego, czym jest ten Ruch – że nie jest to sposób na miłe spędzenie czasu w okresie młodzieńczym, ale program na całe życie. Droga uświęcania, droga służby. Mówił nam o tym nie tylko słowami, ale przede wszystkim takie właśnie było Jego świadectwo życia. Zawsze podkreślał, że słowa Chrystusa, zapisane w Ewangelii to nie „idźcie i nauczajcie”, ale „idąc nauczajcie”. I tak czynił. W każdym miejscu i w każdym czasie był Świadkiem, był Księdzem. Dlatego stał się Kimś wyjątkowym dla wielu osób. Miał bardzo szerokie grono znajomych, co bardzo wielu zaskakiwało. W szczególny sposób objawiło się to na Jego pogrzebie. Ludzie różnych stanów, w różnym wieku, z różnych miejsc Polski i świata, którzy gdzieś w przeszłości spotkali Go na swojej drodze czuli z Nim wyjątkową więź. Te relacje budował jednak zawsze w oparciu o spotkanie w Chrystusie, więzi rodziły się z nawrócenia, na wspólnej drodze do Niebieskiej Ojczyzny.

O tej drodze mówił wszędzie i wszystkim. Odkrywszy moc i znaczenie Paschy Pana, za cel swojego ziemskiego życia przyjął głoszenie prawdy o Niej. Głoszenie prawdy Krzyża, który nierozerwalnie na tym świecie wiąże się z cierpieniem, z dawaniem siebie ponad ludzkie możliwości innym ludziom. Ale przede wszystkim ukazywanie prawdy o Zmartwychwstaniu, do którego ta droga Krzyża prowadzi. Można powiedzieć, że umierał piętnaście lat, każdego dnia żyjąc w poczuciu, że ten właśnie dzień może być Jego ostatnim. Ale było to piękne i niezmiernie ważne dla bardzo wielu ludzi umieranie. Jak obumieranie ziarna, które ma wydać plon obfity.

Anna i Marek Kośni – Świdnica

Tuż przed wakacjami w 2001 roku, w trakcie przygotowań do oazy rodzin IIo w Kowarach, okazało się, że zostaliśmy bez księdza moderatora. Poinformowaliśmy o tym szybko naszą parę diecezjalną Domowego Kościoła – Janinę i Jana Ziętków, prosząc o pomoc w znalezieniu kapłana, a sami trwaliśmy na modlitwie czekając, jak ta sytuacja się rozwiąże. 

Nie przypuszczaliśmy jeszcze wtedy, że Pan Bóg przygotował dla nas wspaniałe rozwiązanie w osobie ks. Marka Adaszka, który poszukiwał miejsca dla oazy młodzieżowej IIo. W ten sposób rodziny i młodzież zaczęły wspólnie w naszej diecezji przeżywać oazę rekolekcyjną: dwa kręgi rodzin i dwie grupy młodzieżowe. Już w czasie rekolekcji, a szczególnie po godzinie świadectwa, było widać, że takie połączenie jest bardzo owocne. 

Po rekolekcjach w Kowarach, na spotkaniu diakonii, postanowiliśmy następne rekolekcje organizować wspólnie. Nawet nie myśleliśmy, że będzie ich tak wiele, bo zawsze najważniejsze były te przed nami. Ks. Marek miał w zwyczaju, że rozpoczynał nowe rekolekcje w dniu podsumowania poprzednich. Już wtedy zapadała decyzja, który stopień, w jakim terminie i w jakim miejscu się odbędzie. Przed każdymi rekolekcjami w ciągu roku spotykaliśmy się 4-5 razy na modlitwie w gronie osób posługujących. Zwykle rozpoczynaliśmy spotkanie Liturgią Godzin i obejmowaliśmy nią wszystkich przyszłych uczestników, a potem przy herbacie i cieście pochylaliśmy się nad treściami oazy. Część formacyjną ojciec Marek zlecał nam do przeczytania z podręcznika oazy i do zreferowania. Chodziło o to, by wszyscy mieli tą samą wizję, cel przed oczyma i byli wierni charyzmatowi Ruchu Światło-Życie. Czuliśmy, że rekolekcje już się rozpoczęły, a uczestnicy lada moment do nas dołączą. Lubiliśmy te spotkania, bo wtedy był bardzo skupiony na nas. Dbał, byśmy byli jednego Ducha. 

Mawiał, że nie zna innych rekolekcji, które z taką mocą jak te oazowe potrafią przemienić uczestników i diakonię, dlatego prowadzenie ich w czasie każdych wakacji uważał za swoją życiową misję. Kochał Ruch Światło-Życie i był wierny jego charyzmatowi. Uważał, że nie należy nic zmieniać, nic ujmować i niczego dodawać do tego, co zostawił założyciel ks. Franciszek Blachnicki. Kochał też liturgię i ona była treścią jego życia. Przy nim nie można było jej nie kochać.

Nawet choroba jakby odpuszczała mu na czas rekolekcji, bo dobrze się czuł i nie miał prawie ataków bólu. Nigdy nie narzekał, a o swoich schorzeniach dopiero zapytany wprost po żołniersku, krótko, składał relację, jakby o kimś innym, a nie o sobie. Był pełen życia i skupiony na tym, by dobrze zorganizować i przeżyć nadchodzące rekolekcje, a nie na chorowaniu. Po dłuższym czasie dotarło do nas, że z rakiem trzustki żyje się bardzo trudno. Lekarze na początku postawili mu diagnozę i dali nadzieję na kilka miesięcy życia, ale Pan Bóg sprawił, że żył i był jeszcze z nami przez 15 lat. Na co dzień był człowiekiem zawierzenia, oddawał wszystko, co go spotykało Bogu, dziękował Mu za każdy kolejny dzień życia i służył bez reszty, oddany pracy z młodzieżą i rodzinami, chcąc zarazić wszystkich miłością do wspólnoty, Kościoła i Boga. 

Ks. Marek był zakochany w Rzymie. Jego statio, ze slajdami i opowieściami w czasie rekolekcji IIIo słuchało się jak w transie. I chciało się tam być, by to dotknąć i tam się pomodlić. Uważał, że bez przygotowania w kraju, wirtualnego, poprzez zdjęcia i slajdy, pochylenia się nad historią wspólnoty w Rzymie, pojechanie tam bez przygotowania jest jak deptanie barbarzyńców po świętościach. A trzeba tam pojechać, pokłonić się apostołowi Piotrowi i Pawłowi, pomodlić w katakumbach…

W 2008 r. planowaliśmy we wrześniu oazę IIIo właśnie w Rzymie. Ks. Marek tak nas oswoił ze swoją chorobą i tym, że zawsze mimo beznadziejnego stanu, wszystko toczyło się normalnie i oazy się odbywały, że Jego śmierć nas zaskoczyła. Myśleliśmy, że tym razem, pomimo wszystkich symptomów, będzie znów lepiej … 

W 2009 r. w Ruchu Światło-Życie obchodziliśmy XXX-lecie zorganizowania pierwszych rekolekcji rzymskich – została wtedy zorganizowana w sierpniu ogólnopolska oaza w Rzymie i było nas tam jednocześnie około 300 osób z całej Polski. Kiedy otrzymaliśmy propozycję wyjazdu na te rekolekcje, a było to dwa miesiące po śmierci ks. Marka, wiedzieliśmy, że jest to dar od Niego. Czuliśmy, że nam towarzyszy. W wielu miejscach Wiecznego Miasta przypominały nam się Jego słowa.

I nigdy w trakcie pogrzebu nie widzieliśmy tylu ludzi, którzy przyjechali podziękować i zaświadczyć, jak był ważny dla nich. W katedrze legnickiej prezbiterium nie pomieściło wszystkich kapłanów i odprawiali Eucharystię stojąc w szatach pomiędzy nami w ławkach. Wierzymy, że jest między świętymi.

Do dziś nie skasowaliśmy Jego numeru telefonu w komórkach, a Ania – nasza córka, w razie kłopotów z brzuchem, wypróbowała, że prośba do ks. Marka, by one minęły, zawsze jest skuteczna.

Barbara i Krzysztof Klajnowie – Legnica

Ks. Marek był swoistym fenomenem. On doskonale wiedział, co znaczy „czynić uczniów”. Żył liturgią, kochał liturgię i wielu z nas uczył ją kochać i nią żyć. Nie marnował żadnej okazji do formowania ludzi. Nie było człowieka, który by nie zwrócił uwagi na jego perfekcyjność i troskę o najdrobniejsze szczegóły w sprawowaniu liturgii. Był kompetentny, ale też wymagający, zawsze mówił o budowaniu na mocnym fundamencie i konieczności rezygnowania z bylejakości. Detale, także te dotyczące liturgii, miały dla Niego swój głęboki sens i wytłumaczenie. Potrafił godzinami opowiadać o wierze, liturgii, pierwszych wiekach Kościoła, a słuchało się Go z przyjemnością. Uczył szerokiego spojrzenia na rzeczywistość, bo on ten Kościół po prostu kochał i uczył tej miłości wszystkich, z którymi się spotykał.

Przez ostatnie 15 lat życia naznaczony krzyżem choroby dawał przykład męstwa w cierpieniu, wynikającego z głębokiej wiary. Po pierwszej operacji nowotworu lekarze mówili Mu o kilku miesiącach życia. Miał świadomość, że jeśli Bóg zechce, to tak będzie. Zainteresował się medycyną św. Hildegardy i przez całe lata ją stosował. Nie był człowiekiem, który by się użalał nad sobą. Chętnie wspierał ludzi i dzielił się wiedzą dotyczącą walki z nowotworem, bo – jak mówił: „Wszystko przetestowałem na sobie”. Z uśmiechem opowiadał o tym, że lekarze określali Go jako „curiosum medyczne” i pokazywali studentom w charakterze przypadku niewytłumaczalnego. On także wiedział, że Jego organizm nie miał prawa funkcjonować prawidłowo, a jakimś cudem działał… Cud. W takich kategoriach należało patrzeć na Jego życie. Bóg nie uczynił cudu i Go nie uzdrowił. Cudem było to, że przez kilkanaście lat pozwolił Mu jeszcze żyć i służyć wśród nas. Mimo choroby nie zwolnił tempa: praca ojca duchownego, wykłady, konferencje, rekolekcje, spotkania. Przylgnęło do Niego określenie „ojciec” od ojca duchownego, ale tak naprawdę to od słów Św. Pawła, który mówił o „ojcu w wierze”. Takim był dla wielu z nas. 

Wszystkie smsy wymieniane w dniu 13.10.2008r. miały tylko jedną treść: „Odszedł do domu Ojca”. To nie slogan, lecz wyraz naszej głębokiej wiary. Tyle razy z przekonaniem opowiadał nam o liturgii niebiańskiej, w której my – sprawując naszą – mamy już swój udział. Wierzymy, że teraz już w niej uczestniczy. On sam wybrał tekst: „…abyście się nie smucili, jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei” (1 Tes 4,13). Podobne słowa można było przeczytać w pisemnym zawiadomieniu o pogrzebie: „Przekroczył próg wieczności i został wezwany do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, (...) do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu... (Hbr 12,22)”.

PS. I jeszcze dwie krótkie informacje. Do dnia dzisiejszego zdarza się, że wątpliwości natury liturgicznej rozstrzygamy przywołując argumenty, które ktoś z nas zapamiętał z wykładów, homilii lub konferencji ojca Marka. Działa jak w starożytności maksyma: „Roma locuta – causa finita” (Rzym powiedział – sprawa skończona) i dyskusja (=spór) się kończy. Od pewnego czasu doświadczam też dziwnej rzeczy (z rozmów wynika, że to nie tylko ja): gdy na rekolekcjach oazowych wszystko się wali albo pojawiają się przeogromne przeszkody przy przygotowaniu jakiejś dużej celebracji liturgicznej, to zdarza mi się westchnąć: „Oj, ojcze Marku, gdybyś tu był, to natychmiast byś wiedział, jak zrobić z tym porządek…”. I można wierzyć lub nie, ale wkrótce sprawy bez rozwiązania rozwiązują się same…

Nina Majek - Dzierżoniów