Światło-Życie

(195 -wrzesień -październik2013)

z cyklu "Pamięć świadków"

Bogu i bliźnim

Danuta Wołowiec, ks. Franciszek Kołodziej

Ewa Cop w latach 1983-84 trzykrotnie uczestniczyła w oazie Dzieci Bożych, chodziła na oazowe spotkania w swojej parafii – Podwyższenia Krzyża Świętego w Rzeszowie. Zmarła po jednodniowej chorobie mając zaledwie 13 lat. Wśród osób, które ją znały, nadal żywe jest ich wspomnienie Ewy, jej uroku, bogatej osobowości, jej świętości. Ks. Franciszek Kołodziej, który nadal jest proboszczem w tej samej parafii, stara się przypominać jej postać zwłaszcza młodzieży – podczas rekolekcji, na katechezach i przy innych okazjach (Krystyna Szewc).

Urodziła się w Rzeszowie 25.12.1974 r. jako trzecie, najmłodsze dziecko w rodzinie Zofii i Stefana Copów. Jej przyjście na świat, które nastąpiło bezpośrednio po pasterce, zostało radośnie przywitane przez rodziców i starsze już rodzeństwo (13 i 14 lat). Ze wspomnień mamy dowiadujemy się, że Ewa od najmłodszych lat była dobrym, wrażliwym dzieckiem, nie sprawiającym rodzinie większych kłopotów. Już od wczesnego dzieciństwa przejawiała szczególną wrażliwość na sprawy Boże, a do końca dni konsekwentnie szukała drogi powołania.

Na odwrotnej stronie pamiątkowego obrazka od Pierwszej Komunii Świętej zapisała:
Żaden dzień bez modlitwy.
Żadna niedziela bez Mszy świętej.
Zawsze bez grzechu ciężkiego.
Zawsze przyznam się do wiary.

Poznałam ją gdy miała zaledwie pięć lat. Od pierwszego spotkania budziła we mnie podziw: była bardzo miła, wrażliwa, z jej dziecięcego wnętrza wydobywało się coś, co fascynowało: głębia, ciepło i to wszystko, co przeżywała i czego najbardziej pragnęła.

A pragnęła wszystko ofiarować Bogu i bliźnim, czego dała wyraz w swoim krótkim ale pięknym życiu. Od najmłodszych lat brała udział w życiu swojej parafii pod wezwaniem Krzyża Świętego w Rzeszowie. Już w wieku przedszkolnym recytowała wiersze, śpiewała piosenki religijne w czasie uroczystości kościelnych. Swoją wiedzę o Bogu pogłębiała nie tylko na lekcjach religii; od dzieciństwa należała do żywego różańca, a w wieku 12 lat sama zapisała się do rodziny różańcowej na Jasnej Górze. Z lektury książek religijnych robiła sobie notatki. W trakcie rekolekcji Oazy Dzieci Bożych (Krościenko, Łomża) pamiętam jej głębokie świadectwa, którymi się z nami dzieliła. Po powrocie uczestniczyła w cotygodniowych spotkaniach. Świadkowie potwierdzają, że czytając Pismo Święte interpretowała Słowo Boże trafniej niż dorośli. W oazowym notatniku pt. „Maryjo spraw, abym była kimś” – zawarła cały zbiór refleksji, świadczących o dużej dojrzałości duchowej.

Wiele podróżowała ze swoją mamą. Do Częstochowy szła pieszo, jako dziesięcioletnia dziewczynka – razem ze mną. Była wtedy najmłodszą uczestniczką w naszej grupie. Już wtedy znała na pamięć Godzinki. Pamiętam ją jako bardzo ofiarną i pracowitą, która we wszystkim chce mieć swój udział.

Pragnęła zostać misjonarką, o czym świadczą jej listy do różnych osób. Na święta Bożego Narodzenia 1987 roku (w niespełna trzy miesiące przed swoją śmiercią) Ewunia posłała mi życzenia następującej treści:

„Kochana Ciociu! Niech ten wigilijny stół, który niesie ze sobą tyle wspomnień, napełni nas nową radością, miłością i pokojem, oraz nadzieją, że życie zmienia się, ale się nie kończy. A tę nadzieję przynosi nam to Betlejemskie Dziecię. Dziękujmy Mu całym sercem”.

Na cztery dni przed śmiercią uczestniczyła razem ze mną i całą naszą rodziną w świętowaniu dziewięćdziesięciolecia naszej babci Franciszki. Wówczas to zupełnie poważnie dzieliła się z moim wujem o. Michałem Pado – franciszkaninem, pragnieniem wstąpienia do klasztoru. Pan Bóg obdarzył ją wyjątkowa urodą i zarazem powagą – jak na swój wiek. Miała też duże poczucie humoru. To wszystko razem nie przeszkadzało jej całej być dla Boga. Zostawiła po sobie piękny wzór wiary i miłości. Ufamy, że Pan Jezus zaprosił ją na ucztę niebieską przygotowaną dzieciom Bożym.

Danuta Wołowiec

 

Ewę Cop pamiętam jako poważną – na swój wiek – dziewczynkę. Zaobserwowałem to już podczas przygotowania jej do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej. Była stateczna, zamyślona, oczytana; jej dziecięca wiara była bardzo dojrzała. Boga traktowała jako kochającego ale i sprawiedliwego Ojca. Wiarą żyła na co dzień. Niemal na każdym kroku wybijała się jej miłość bliźniego. Gdy nauczycielka pytała, jaki zawód wybierze, odpowiedziała cichutko i pokornie: będę pielęgniarką. Na jej pytanie, dlaczego nie lekarzem – jest przecież zdolną uczennicą – odpowiadała: „bo lekarze biorą pieniądze, a siostry służą za darmo”. O jej postawie wobec bliźnich, zwłaszcza grzeszników, świadczy następujący epizod: gdy doniesiono jej rodzinie, że jej brat wpadł w ręce milicji i wszyscy uczestnicy tej rozmowy (sąsiadka, matka a może i ojciec – tego nie wiem) zaczęli go osądzać i narzekać na niego – Ewa powiedziała z bólem: „on taki biedny a wy jeszcze tak mówicie”.

Gdy zastanawiam się, skąd taka dojrzała miłość Boga i bliźniego u tak młodej dziewczynki, dochodzę do przekonania, że wywodzi się ona z tych wszystkich praktyk religijnych, traktowanych jako spotkanie Boga z człowiekiem. Tym Bogiem napełniała się również, czytając codziennie Pismo Święte i książki religijne. Z tych ostatnich robiła sobie notatki, które ożywiały jej bogate życie wewnętrzne.

 Jako proboszcz jestem pewien, że moja parafianka Ewa Cop jest w niebie i wstawia się tam za Kościół, nasza parafię i swoja rodzinę. Ostatecznie sprawę tę zostawiamy Panu Bogu.

Zastanawiające jest dla mnie to, że właśnie w tej dość trudnej rodzinie, wśród niełatwej młodzieży, zarówno w jej klasie jak i na Baranówce – wyrósł taki kwiat, wzór dla dzieci i młodzieży na ich trudne dziś i jutro.

ks. Franciszek Kołodziej, proboszcz

 

Postanowiłam sięgnąć po pióro, bo mimo, że długie lata jestem nauczycielką i przez moje ręce przewinęło się bardzo wiele dzieci, to jednak ta dziewczynka utkwiła mi w pamięci. I to nie tylko dlatego, ze zmarła po jednodniowej chorobie, w wieku czternastu lat, gdy dziś tak młodo i szybko się nie umiera. Ale dlatego, że jak widzę – była inna.

Pamiętam ją szczególnie z ostatniego roku życia, kiedy to była jeszcze dzieckiem, a zarazem już dorastającą panienką. Niezwykłe dziecko! Zwracało uwagę nie tylko taktem, urodą, bo wiele jest urodziwych dziewcząt, ale jakimś bijącym od niej wewnętrznym skupieniem. Po jej śmierci towarzyszyło mi – i do dziś je widzę, uważne spojrzenie jej młodziutkich oczu. Postanowiłam więc dowiedzieć się czegoś więcej o mojej wychowance – już po jej śmierci, bo za życia  nie starczyło na to czasu.

 Wiedziałam, ze jest półsierotą, i że ma dwoje starszego rodzeństwa. Mieszkała w bloku. Według świadectwa koleżanek z podwórka i ze szkoły, miała duże poczucie humoru, choć jednocześnie była poważna. Ewelina tak mówi o niej: „Lubiła spacery, była wspaniałym kompanem do zabawy. Szczera i godna zaufania. Gdybym miała powierzyć komuś swoje tajemnice, wybrała bym ją. Podziwiałam ja za to, ze była posłuszna wobec matki. Odróżniała się tym, ze nie chciała na siłę stać się dorosłą. Nie bawiła się ukradkiem w makijaże, obcasy, szpilki itp.”.

„Często odwiedzałyśmy ją – mówią koleżanki. W jej domu panowała cisza, było tak jakoś spokojnie, jak w świątyni. Widziałyśmy, ze często chodzi do kościoła i umie się modlić. Co było dla nas dziwne?  To, że umiała nie tylko Boga prosić, ale i Bogu dziękować. Myśmy tylko prosiły”.

 

Wspomnienie o Ewie, napisane przez jej nauczycielkę (fragmenty).