Animator – muzyczny, liturgiczny, gospodarczy czy jakikolwiek inny – jest przede wszystkim animatorem a dopiero później nosi swój „przydomek”. Jak każdy animator powinien być wzorem w życiu oazowym i pozaoazowym, jak każdy animator ma służyć i być dla uczestników (a nie dla „władzy” muzycznej czy liturgicznej) i jak każdy animator powinien być odpowiedzialny za wspólnotę i odpowiadać na jej potrzeby.
Najczęściej są to potrzeby wołające właśnie o jego szczególne zdolności, np prowadzenie śpiewu lub ugotowanie obiadu na OMie. Ale nie zawsze – czasem są to podstawowe zadania animatora jako takiego. Np. wzięcie grupy formacyjnej, poprowadzenie modlitwy, podjęcie posługi na liturgii, zwrócenie komuś uwagi, powiedzenie świadectwa, wzięcie odpowiedzialności za grupę oazową podczas jakiejś wycieczki itd. Nie ma dodatkowej hierarchii animatorów – że np. ci od przepisów liturgicznych stoją wyżej niż ci od zakupów, więc mimo potrzeby nie sięgną po obieraczkę do ziemniaków i nie pomogą dyżurnej grupie. Przecież nie ma lepszych i gorszych ludzi i posług, także i stanowisk animatorskich. Wszyscy mają równe (choć nie jednakowe) prawa i obowiązki, są odpowiedzialni za rekolekcje i za wspólnotę, a nie „do wyższych rzeczy stworzeni” i powinni grać równą rolę zarówno w podejmowaniu decyzji przez diakonię, jak i w najprostszych posługach domagających się spełnienia „na już”, po prostu i bez roztrząsania. Czy jeśli animator muzyczny zachoruje, to nikt inny nie poprowadzi śpiewów, mimo że jest taka potrzeba? Albo nikt nie powie świadectwa lub nie weźmie odpowiedzialności za modlitwę, bo „nie jest od tego”, a akurat nie pojawił się na spotkaniu nikt z diakonii modlitwy? Czy odpowiedzialnemu na oazie spadnie korona z głowy, gdy zajmie się obiadem, póki kucharka nie dojedzie? Czy animator może powiedzieć: „Nie, nie zaniosę darów na mszy wspólnotowej, ani nie zbiorę tacy, bo ja jestem animatorem modlitwy!” albo animator gospodarczy może się migać od reakcji na konkretne zachowanie uczestnika, uważając, że to nie jego sprawa? Czy animator grupy pamięta, że nie jest „świętą krową” chronioną od wszelkich dodatkowych wyzwań? Czy wszyscy animatorzy „specjalistyczni” pamiętają, że każdy z ich charyzmatów nie wyklucza prowadzenia grupy, jako podstawowej wśród posług animatorskich?
Bycie animatorem to służba a nie kariera, spełnianie posługi a nie „spełnianie się” jako priorytet. A jeśli służba to idziemy tam, gdzie jest potrzeba i odpowiadamy na nią tak, jak umiemy. Jeśli jest ktoś, kto się na tym zna lepiej, umie więcej, jest przygotowany, to bez fochów ustępujemy mu miejsca i pomagamy mu jak możemy, bo tego wymaga dobro wspólnoty. Ale jeśli akurat nie ma nikogo innego, to zwyczajnie bierzemy się za robotę, bez krygowania się – i staramy jak możemy najlepiej. Gotowość i troska to jedne z najcenniejszych cnót animatorskich. Dzięki temu w diakonii jesteśmy z stanie zastępować się, współpracować, pomagać sobie a nie konkurować; łączyć a nie dzielić. Jak organizm, w którym wszystko pracuje dla wspólnego dobra. I dobro jest tu właśnie kluczowe, jak i bycie dobrym animatorem bardziej niż dobrym liturgicznym lub muzycznym.
Więcej szkody przyniesie wspólnocie animator muzyczny o doskonałym warsztacie i wiedzy muzycznej, ale będący antyświadectwem, niż zupełnie przeciętny pod kątem wiedzy i umiejętności, ale będący naprawdę Bożym człowiekiem, rozwijający się i wciąż formujący. Nie chodzi tu absolutnie o to, że profesjonalizm, umiejętności i wiedza są nieważne – wprost przeciwnie. Ale chodzi o pewną hierarchię wartości i świadomość, że profesjonalizm nie prowadzi z automatu do świętości, natomiast świętość zawsze prowadzi do dobrze rozumianego profesjonalizmu.