Czy nam się to podoba, czy nie, w pierwszym kontakcie z nowo poznaną osobą najczęściej reagujemy typowo sposobem „świata”. Nie zastanawiamy się głębiej nad wartościami, jakie jej są drogie, nie patrzymy przez pryzmat jej świętości, wzniosłości modlitwy, czy poziomu moralnego. I to jest całkiem naturalne - najpierw widać, jak człowiek wygląda, a dopiero po czasie jaki jest. Najpierw słychać jak mówi, a dopiero później - o czym. Żeby więc przyciągnąć ludzi do Boga, a choćby do wspólnoty, czy spowodować, by zechcieli wstępnie posłuchać tego, co mamy im do powiedzenia, powinniśmy po prostu być dla nich w jakiś sposób pociągający.
Nasze wspólnoty często cierpią na brak atrakcyjnych, intrygujących, zachwycających animatorów. Owszem, mamy Bożych ludzi - miłych, naprawdę dobrych, głębokich - takich, którzy budują własnym przykładem, gdy się ich pozna. Ale gdy młody człowiek siedzi w szkole na ewangelizacji, słucha animatora na rekolekcjach parafialnych, czy wpada na chwilę na spotkanie „zobaczyć jak to jest”, to nie ma szans zajrzeć nam w głąb duszy i poznać nas. Często zatrzyma się na tym co widzi i czego od nas doświadcza w pierwszych minutach kontaktu i na tym zbuduje swoją decyzję, czy chce mieć dalej coś wspólnego z nami i czy da nam szansę, czy woli zająć się czymś ciekawszym, w bardziej atrakcyjnym towarzystwie.
Pierwszą linią, na której stykamy się z nową osobą, jest nasz wygląd zewnętrzny, higiena i kultura osobista. Największy święty z tłustymi włosami, poobgryzanymi paznokciami i niedomytymi zębami, ubrany w niedoprasowane i niedobrane ciuchy, w dzisiejszym świecie na starcie nie ma szans. Minął już (na szczęście) czas, gdy oazowiczów poznawało się po brudnych, powyciąganych podkoszulkach do zeszmaconych jeansów oraz górskich butach do długich spódnic i totalnym braku makijażu lub braku gustu w jego stosowaniu. Jeśli wyglądem zewnętrznym mamy pociągnąć człowieka do Boga lub go odstraszyć, to warto o to zadbać. Nie chodzi o to, żeby się wykończyć nerwowo i zdrowotnie, by zrzucić 25 kg w imię bycia dobrym animatorem oraz zbankrutować na markowe ubrania, ale żeby być puszystym i pięknym, zadbanym i z klasą. Dobrzy animatorzy to niekoniecznie supermodelki i panowie z bicepsami, ale chyba nikt z nas nie ma nic przeciw takim walorom! A sami wiemy, przy czyich słowach chętniej zatrzymają się przeciętni gimnazjaliści...
Kolejna linia styku, to ciąg dalszy pierwszego wrażenia, czyli nasze zachowanie. Żeby ująć obserwatora, czy dyskutanta, spowodować, że chce się przy nas zatrzymać, trzeba zachowywać się atrakcyjnie. Nasza oazowa atrakcyjność zwykle zamyka się w dobrym wychowaniu, takcie, łagodności, uprzejmości. To są bardzo piękne cechy i zgłodniałe serca do nich lgną. Ale inne serca szukają i potrzebują animatorów innych, z których tryska żywiołowość, radość, odwaga, poczucie humoru, bezpośredniość. Animator z temperamentem, błyskotliwy i wygadany, to skarb, bo może pokazać, że można być blisko Boga, niekoniecznie będąc „Bożą krówką”, sierotką czy delikatnym aniołem. Potrzeba animatorów, którzy umieją ukoić, ale i takich, którzy potrafią za sobą porwać - ku dobremu. Różne typy się tu uzupełniają. I musimy dbać o ten nasz wizerunek, kształtować go, przez kształtowanie naszych wewnętrznych cech, ale i umiejętność ich okazywania. By był w nas spokój, a nie ślamazarność, żywiołowy temperament, a nie nerwowość, zdrowy dystans do problemów, a nie obojętność. I jeśli jesteśmy ciepli i serdeczni, to umiejmy to po sobie pokazać, jeśli jesteśmy zrównoważeni, to też dbajmy, by nie wyglądało to na nieporadność i zakompleksienie. Kształtujmy nasze zdolności społeczne, umiejętność wysławiania się, sposób odnoszenia się do innych. To jest wstęp do świadectwa życia, tego co pokazujemy sobą. I jeśli będzie to zachęcające, zdobędziemy okazję na świadectwa słowem. O ile to co i jak mówimy, nasz przekaz (trzecia płaszczyzna styku z nową osobą), będzie interesujący i - znowu - atrakcyjny. Nie odrzucająca forma pozwala łatwiej zrozumieć treść, przebić się uwagą i wytrwałością do myśli które komunikujemy, głoszonych poglądów, przekazywanej wiedzy. To imponuje, bardziej ta sfera „życiowa”, niż duchowa. Duchowości szuka się później, gdy już się ma motywację, by głębiej pogrzebać w tym, co dostaję przez obecność drugiego człowieka w mojej przestrzeni życiowej.