Czasami chciałbym, żeby w ludzkim umyśle, podobnie jak w komputerze, istniała opcja „opróżnij kosz”. Jak wiadomo, nie ma takiej możliwości. Jednak myślę, że to dobrze, iż tak jest, bo świadomość tego, jakim jestem i co przeżyłem, pozwoliła mi i nadal pozwala żyć w prawdzie i starać się ją poznawać, a także wybaczać sobie - chcę to podkreślić: wybaczać samemu sobie!
Chciałbym podzielić się z Wami tym, jak zaczynałem pracę w Odwadze i co wtedy się działo. Pamiętam bardzo dobrze ten dzień - to była pochmurna sobota. Całe wakacje czekałem na ten pierwszy dzień w Odwadze. Pamiętam, jak ze ściśniętym sercem kierowałem swoje kroki na ulicę ks. Blachnickiego, a będąc przy domu oznaczonym numerem osiem, serce miałem już w gardle. Ja - chłopak po przejściach, tak zraniony i pokaleczony przez siebie i innych - nagle miałem wejść w środowisko, gdzie nie będę musiał ukrywać, kim jestem, nie będę musiał się kryć, nie będę musiał udawać... Z tym ostatnim było najtrudniej. Wiadomo, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Wchodząc do domu niepokoiłem się, że mogę znowu zostać odrzucony, bałem się, że znowu będę oceniany itd. Trzymało mnie jedno i tylko jedno - Pan Jezus. Pamiętam, jak nieco później „pat-rzył” na mnie z obrazu w pokoju Grażyny, kiedy pierwszy raz z nią rozmawiałem. Teraz liczył się tylko On i ja, chociaż jeszcze tak dobrze Go nie znałem. Ludzie wprawdzie mówili mi o Nim, ale ja tego nie przyjmowałem na serio. Cały czas we mnie trwało wyobrażenie o Bogu, który jest policjantem, jakimś strasznym sędzią. Kiedy usłyszałem o Jezusie, który mnie kocha, coś mi w tym nie pasowało.
Ale to On dał mi tyle siły, że otworzyłem drzwi domu Odwagi, mimo trwającego stresu i braku odpowiedzi na pytania, kogo tu spotkam, na czym to wszystko polega, czy ktoś mi tutaj pomoże. Bo przecież nie jestem wycięty z jakiegoś szablonu, jestem inny niż wszyscy ludzie, mam inne emocje, uczucia, inaczej odbieram świat. Zastanawiałem się, co
„oni” tu chcą ze mną zrobić, żebym wyszedł stąd jako normalny, heteroseksualny mężczyzna. Pamiętam, jak powoli poznawałem schodzących się „towarzyszy niedoli”, z którymi miałem być w jednej grupie. Cały czas bałem się o to, jak mnie odbierają, co myślą o mnie, jak mam się zachować. Najgorsza jednak była myśl o tym, co się stanie, gdy spotkam tu jakiegoś mężczyznę, w którym się zakocham... Wtedy to już kompletna klapa.
Wpędziłem się w ciemny zaułek, dopuszczając takie depresyjne myśli. Na szczęście nie zadziałały one jak samospełniające się proroctwo. Szybko zrozumiałem, że jestem tutaj, to znaczy w tej grupie wsparcia, bezpieczny, że mogę liczyć na pomoc prowadzącego ją księdza czy kogokolwiek z obecnych i to nie tylko w związku z problemem homoseksualnym, ale z wszystkimi innymi, zwyczajnymi, ludzkimi sprawami. Kiedy poznałem bliżej kolegów, którzy zmagają się z tym samym problemem, co ja, poczułem się jak w jednej wielkiej rodzinie. Ustąpił lęk, odczułem pokój i radość, że mogę z nimi tu być. Zrozumiałem, że jestem tutaj potrzebny taki, jaki jestem, z tym bagażem doświadczeń, jaki mam, co zresztą stało się polem do wielkiej i - nie boję się użyć tego słowa - cudownej działalności Jezusa w moim życiu.
Nie znaczy to, że będąc w grupie, nie przeżywałem już kryzysów. Owszem, było ich sporo, ale wiem, że gdybym przez nie zrezygnował ze spotkań grupy wsparcia, nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj. Moje życie nie zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nie stało się bajką. Jednak z człowieka, który babrał się w błocie, i to tym najgorszym, stałem się człowiekiem, który odkrył swojego prawdziwego Przyjaciela - Mężczyznę. Jest nim Jezus Chrystus, który kochał mnie zawsze - nawet wtedy, gdy ja siebie nie kochałem i robiłem to, co najgorsze.
Dzięki pracy w grupie inaczej patrzę na siebie jako mężczyznę. Zaczynam kochać siebie, dobrze czuję się w swoim ciele, co kiedyś było niemożliwe, bo moje ciało było dla mnie koszmarem. Każdego dnia dziękuję Bogu, że stworzył mnie mężczyzną, że dał mi duszę i ciało mężczyzny. Stałem się spokojny i wyciszyłem się wewnętrznie. Dawne pokusy nie opuściły mnie całkowicie, ale podchodzę do nich inaczej niż przedtem. Dzięki temu, że zaczynam poznawać siebie jako prawdziwego mężczyznę, nie porównuję się tak jak kiedyś z innymi mężczyznami, co zawsze wychodziło na moją niekorzyść i sprawiało, że swojej męskości niewłaściwie szukałem w innych, a nie w sobie. Nauczyłem się właściwiej patrzeć na innych mężczyzn, staram się budować z nimi prawdziwe, męskie przyjaźnie, a słowa: „kocham cię”, skierowane do mężczyzny, mają dla mnie głębsze znaczenie i nie łączą się - jak dawniej - z propozycją pójścia do łóżka.
Te słowa chcę też skierować do wszystkich, którzy podejmują trud zmagania się ze skłonnościami homoseksualnymi. Kocham Was w miłości Jezusa Chrystusa jako moich braci. Towarzyszę Wam modlitwą i pamięcią. Wierzę, że doświadczycie radości płynącej z wzajemnego obdarowywania się wsparciem i pomocą.