Dojrzałość w Chrystusie

(232 -lipiec -sierpień2020)

Zniechęceni świadkowie

ks. Adam Prozorowski

Głoszenie Jezusa znakiem dojrzałości wiary

Dzieje Apostolskie pokazują, jak wierzący w Jezusa zabiegali o to, aby ludzie poznali Zbawiciela. Na kartach Dziejów widzimy nie tylko Apostołów głoszących Chrystusa, ale także diakonów oraz tych, których rozproszyło prześladowanie, jakie wybuchło z powodu Szczepana. Ci rozproszeni wszędzie dokąd przybywali, głosili Jezusa jako Pana. Oni wiedzieli co jest ważne. Mieli jasny i konkretny cel – ci, którzy nie znają Zbawiciela mają Go poznać. Nie miało znaczenia czy nieznający był Żydem czy Grekiem czy też Rzymianinem. Skoro nie znał Mesjasza to ten, który znał Zbawcę, czuł się w obowiązku aby o Nim zaświadczyć. Dzieje Apostolskie pokazują, że ta misja była skuteczna. Krok po kroku w różnych miejscach imperium powstawały pierwsze wspólnoty wierzących, które dalej czyniły uczniów, szukając wsparcia u Apostołów albo innych uczniów Pańskich.

Z czasem jednak proces pozyskiwania nowych członków wspólnot został złożony na ramiona duchowieństwa i innych osób, które uważano za fachowców w tej dziedzinie. To zabiło ducha ewangelizowania u większości tych, którzy za fachowców nie byli uważani..

Taka sytuacja niestety zdaje się trwać w środowisku katolickim aż do dzisiejszego dnia. Poza niektórymi środowiskami ewangelicznie wierzących katolików myśl o osobistym głoszeniu Jezusa nie przedostała się do powszechnej świadomości. Jest to dalej w głównej mierze dziedzina aktywności dla tak zwanych fachowców. Większość nie czuje się kompetentna, bo nie ma wykształcenia teologicznego albo misji kanonicznej. Albo po prostu nie widzi sensu i potrzeby osobistego angażowania się.

Zastanówmy się w tym momencie nad praktyką głoszenia Chrystusa jako znakiem dojrzałości wiary. W historii wiary wielu ewangelicznie wierzących katolików czas po nawróceniu zapisał się jako czas gorliwości misyjnej. Troska o tych, którzy nie znają Pana Jezusa w sposób osobisty wyrażała się w gotowości do świadczenia i prowokowania nawet rozmowy na „te tematy”. Dlaczego u części z nas zanikła z czasem? Pozwólcie na kilka zdań mojej prywatnej opinii.

Za pierwszy czynnik gaśnięcia dynamiki ewangelizacyjnej uważam brak środowiska, które wspiera indywidualną ewangelizację. Tak naprawdę tak zwana większość kościelna wcale nie widzi potrzeby wspierania indywidualnej ewangelizacji. Bo do czego ona ma prowadzić? Przecież większość społeczeństwa jest ochrzczona. Większość jest w Kościele. Oczywiście wielu w niedoskonały sposób, ale w Kościele są. I oni potrzebują raczej spowiedzi a nie decyzji przyjęcia Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela.

 

Niestety katoliccy teologowie nie ułatwiają zadania, bo tak naprawdę nikt nie wie, ku czemu ma prowadzić indywidualna ewangelizacja. Co się dzieje w człowieku, który zostaje zewangelizowany? Jakie duchowe skutki mają miejsce w jego życiu? Mam świadomość, że część z nas wychowała się na materiałach Ruchu i wiemy, że decyzja wiary opisuje nasz nowy początek w relacji z Bogiem. Ale spróbujcie głośno mówić, że było to nowe narodzenie, a usłyszycie, że jesteście protestantami. Ta niejasność celów i skutków indywidualnej ewangelizacji wpływa na powolny spadek dynamiki misyjnej człowieka. 

 

To tylko fragment artykułu, całość w drukowanym Wieczerniku.