Kiedy myślę o „spotkaniu pokoleń”, to pierwszym skojarzeniem jest „konflikt pokoleń” – zdaje się, że ten zwrot jest bardziej zakorzeniony w naszej świadomości. Moja relacja z rodzicami nigdy nie była szczególnie konfliktowa, jednak pamiętam, że w młodości nie wszystko rodzicom się mówiło, coś się ukrywało, a nawet stosowało półprawdy, by osiągnąć cel, na który nie było przyzwolenia. Także teraz wobec własnych dzieci prowadzimy wojnę podjazdową o porządek w domu, odrabianie lekcji, chodzenie spać itd. Owszem, można uznać, że to zwykłe trudy wychowawcze, ale często nie udaje się w nich uniknąć złych emocji. Myślę, że dla szczerego i owocnego spotkania pokoleń potrzeba wiele wysiłku i dobrej woli, bo naturalne odruchy są takie, że jako dzieci najpierw próbujemy coś uszczknąć z zakazanych owoców, a później jako rodzice stajemy na ich straży. Niełatwo jest zaufać i stać się partnerem w dialogu z innym pokoleniem. Jest to możliwe, ale chyba rzadko przychodzi to bez trudu.
Płaszczyzną pokojowego, twórczego spotkania pokoleń na pewno jest wiara. Często dopiero we wspólnocie jest możliwe, że rodziców, czy dzieci spotykamy jako braci i siostry w Chrystusie. Nasz Ruch ma owocne i budujące doświadczenia rekolekcji, dni wspólnoty, w których jednocześnie uczestniczą młodzi i dorośli. W kontekście wiary okazuje się że „starzy” mają coś ciekawego do powiedzenia, że od „młodych” też się można czegoś nauczyć. Dzięki nadziei płynącej ze Słowa Bożego możemy odkrywać, że nieprawdą jest, iż „starość Panu Bogu nie wyszła”, a „młodym tylko pstro w głowie”.
Przełamywanie barier pokoleniowych nie zawsze jest łatwe na łonie własnej familii. Czasem prościej zbudować więź ze starszym animatorem niż z rodzicami. Małżeństwa z Ruchu też nie zawsze znajdują zrozumienie u swych dorastających dzieci. Myślę jednak, że to spotkanie pokoleń, które daje nam wspólnota, może być punktem wyjścia do przemiany wszelkich naszych relacji. W świetle wiary każdy aspekt życia, każdy jego etap nabiera sensu.