Przygoda z zakładkami zaczęła się w 2009 r. W Krościenku nad Dunajcem. Zobaczyłam jak pewna dziewczyna wyszywa pracowicie zakładkę z podobizną Prosiaczka (tego z wersji Disneya niestety). To było moje pierwsze spotkanie z kanwą z plastiku. Wcześniej oczywiście znałam kanwę lnianą i nawet coś tam na niej parę razy na niej wyhaftowałam – to już jako dorosła osoba, w mojej rodzinie była bogata tradycja haftowania, ale kanwa była zupełnie nieobecna. Ta plastikowa jednak wydała mi się interesującym materiałem, można ją było kupić, zapasy muliny w domu jakieś były, no i ruszyła produkcja rękodzieła w wersji autorskiej :). Tak to się właśnie zaczęło. No i tak jakoś wyszło, że robienie zakładek okazuje się wielka frajdą, a może jeszcze większą ich rozdawanie. :)
To w sumie zabawne, że haftowanie nigdy nie było moją wielką pasją i nie miałam jakichś wybitnych osiągnięć w tej dziedzinie. Zwłaszcza w porównaniu z Czcigodnymi Antenatkami. Pięknie haftowała (i szydełkowała) moja Babcia po kądzieli. Mam gdzieś jeszcze jakieś jej drobiazgi. No i cudowne hafty wychodziły z rak najstarszej Siostry mojej Babci po mieczu – tego nie da się opisać po prostu. W rodzinie zachowała się prześliczna „kapka” do chrztu, którą Ciocia M. wyhaftowała dla mojego Ojca. Haft białą nitką na cieniutkim batyście, ściegi drobniutkie, skomplikowany wzór kwiatowy.
Ja sama uczyłam się oczywiście haftować w dzieciństwie, chyba jeszcze przed szkołą. A w szkole mieliśmy tzw. „prace ręczne” i na tych lekcjach też się haftowało (i chłopcy i dziewczęta), podobne jak cerowało i szyło (to ostatnie to już tylko dziewczęta, nawet na maszynie, w VIII klasie – w szkole była pracowania wyposażona m. in w maszyny do szycia, takie klasyczne z nożnym napędem). No i te szkolne hafty – a uczyliśmy się różnych ściegów – to była zmora. Z czasem haftowanie zaczęło mi się podobać, cierpliwości nieco przybyło, ale nie powstały żadne wiekopomne dzieła. Aż zaczęła się przygoda z zakładkami…
Pierwsze powstające zakładki były przeznaczone głównie do Biblii, stąd powtarzał się na nich motyw rybki lub imienia Jezus. Kolory oczywiście bywały różne. Potem wzory ewoluowały w rozmaite strony, mniej i bardziej abstrakcyjne, Niektóre motywy powracają, inne pojawiają się. Na upartego można by część tych zakładek poukładać seriami, niekoniecznie powstającymi w tym samym czasie. Ale są też absolutne unikaty. Nie zawsze wynik pracy w pełni odpowiada moim wyobrażeniom. Ale zadziwiające jest to, że zawsze znajdzie się ktoś, komu właśnie ta a nie inna zakładka odpowiada najbardziej! W ostatnim czasie powstaje seria zakładek z cytatami biblijnymi. Pomysł podpowiedziała znajoma i tak jakoś pojawili się zainteresowani… A dla mnie to jest nowe wyzwanie.
Zakładki idą w świat. Przez te kilka lat wyhaftowałam ich chyba już ponad sto, a mam przy sobie tylko jedną bez właściciela. Staram się robić im zdjęcia, teraz już tego bardzo pilnuję, ale niestety niektórych zakładek nie zdążyłam uwiecznić. A szkoda. Pewną dumą napawa mnie fakt, że moje skromne „dzieła” zawędrowały na odległe kontynenty: do Azji, Afryki, Ameryki, a chyba jeszcze bardziej cieszę się, że co najmniej dwie osoby poszły w moje ślady i mają własne „wytwórnie” zakładek – z pozoru podobnych, a zupełnie innych niż moje.
Moich zakładek nie można nigdzie kupić – takie było założenie od początku – można je tylko dostać w prezencie, z zaskoczenia albo na zamówienie. Nie ma dwóch identycznych, choć mogą zdarzyć się z takim samym cytatem. A jak cudownie jest spotkać kogoś, kto pokazuje mi swoją Biblię, brewiarz czy jakąś inną książkę mówiąc „O, zobacz co tu mam… używam…”