Youcat 516
Jak ludzie mogą mówi do Boga „Ojcze”, jeśli ich rodzony ojciec/rodzice zadali im wiele cierpień lub ich opuścili?
Ludzcy ojcowie i matki zamazują obraz dobrotliwego Boga Ojca. Naszego Ojca w niebie nie można jednak identyfikować z naszymi ludzkimi rodzicami. Musimy oczyścić nasz obraz Boga z wszystkich własnych wyobrażeń, aby móc wyjść Mu na spotkanie z pełnym zaufaniem.
Św. Teresa z Avila, św. Teresa z Lisieux, św. Matka Teresa z Kalkuty, św. Jan Paweł II – co łączy tych świętych różnych wieków? Kochający tata – to wspólny mianownik czy raczej dobry fundament ich świętości. Psychologia podpowiada nam, że mieć kochającego ojca, to wygrać życie i rzeczywiście jest w tym sporo prawdy. Zacznijmy jednak od początku.
Bóg stworzył nas na „swój obraz” – trynitarnie. Jesteśmy ciałem, duszą i psychiką. Te trzy sfery w nas są i jedna na drugą ma wpływ, czy chcemy czy nie. Najprościej to zobaczyć, gdy boli nas głowa lub ząb – wówczas ciężko i z modlitwą, i z nastrojem. Jeśli nasza psychika choruje na depresję, to też cierpi ciało i dusza. Jeśli długo nie przystępujemy do sakramentu pojednania, to czujemy się z tym źle, a czasem gdy ten czas mocno się wydłuża, ciało też potrafią trapić różne dolegliwości. Można by mnożyć przykłady w nieskończoność, bo rzeczywistość jest w nie bogata. Ważne, żebyśmy mieli świadomość, iż jesteśmy jednością psycho-fizyczno-duchową i żyjemy na tych trzech poziomach równocześnie. Podobnie różne wydarzenia i osoby dla nas znaczące mają wpływ na nasze życie nie tylko zewnętrzne, ale także psychiczne i duchowe.
Monika i Marcin Gajdowie, współcześni terapeuci chrześcijańscy, mówią o tym wpływie jako budowaniu tzw. fałszywego ja. Dziecko w traumatycznych dla niego sytuacjach, żeby przetrwać w niekorzystnych dla niego warunkach, tworzy „specyficzny mechanizm obronny, polegający na «niewidzeniu» tego, co się dzieje”. Fałszywe ja to fałszywa tożsamość, która uniemożliwia człowiekowi wchodzenie w owocne relacje z samym sobą, bliźnim i Bogiem. Mechanizmy te obejmują zarówno sposób reagowania, myślenia, odczuwania jak i budowania więzi. Każdy człowiek w jakimś stopniu funkcjonuje na poziomie takiego ja fałszywego, ponieważ rodzice, nawet najbardziej kochający, są tylko ludźmi i popełniają błędy. Ich konsekwencje dźwigamy w sobie, najczęściej nieświadomie, właśnie w formie owego fałszywego ja.
O. Amadeo Cencini FdCC – włoski formator, psychoterapeuta, kierownik duchowy i wychowawca, opisuje wyniki ciekawych badań przeprowadzonych we Włoszech przez Instytut Psychologii Uniwersytetu Gregoriańskiego. Wynika z nich, iż ponad 80% kandydatów do kapłaństwa czy życia zakonnego i tyleż samo po święceniach lub ślubach zakonnych nie zna swojej osobowości, swojego podstawowego konfliktu wewnętrznego. Mimo podejmowanej solidnie formacji niedojrzałość badanych duchownych jest porażająca. Można domyślać się, że podobnie będzie i wśród świeckich. To owoc z słabości rodziny, relacji dziecko-rodzic, niedojrzałości mającej swoje źródło w błędach wychowawczych rodziców lub braku jakiegokolwiek wychowania.
Wyłania się z tych obserwacji dość smutny i przygnębiający obraz kondycji psycho-duchowej współczesnego człowieka. Czy jest jakaś droga wyjścia, jakaś nadzieja? Czy jednak jesteśmy zdeterminowani naszą historią i nic nie da się zrobić? O. A. Cencini wskazuje, że te wydawałoby się nieprzekraczalne ograniczenia, wypływające z naszej historii są do pokonania w pewnym procesie pedagogicznym, który składa się z trzech etapów: wychowania, formacji i towarzyszenia. Podkreśla, że najlepszym pedagogiem człowieka jest Trójca Święta, gdzie Bóg Ojciec wychowuje, Syn formuje a Duch Święty towarzyszy. Wydaje się, że w Kościele nie mówi się obecnie o tym pierwszym etapie pedagogii: wychowaniu. Wiele wspólnot ma określoną formację, coraz więcej słyszymy o towarzyszeniu i działaniu Ducha Świętego w życiu wierzących, ale o wychowaniu rzadko można usłyszeć. A przecież jeśli prześledzimy księgi Starego Testamentu, szczególnie Księgę Wyjścia, zobaczymy bardzo wyraźnie jak Bóg wychowywał naród Izraela do wiary, posłuszeństwa, zaufania, miłości, a przede wszystkim wolności. Nie negował traumatycznego doświadczenia egipskiej niewoli Izraelitów, ale przez różnego rodzaju działania uzdrawiał i oczyszczał ich mentalność niewolników. Podobnie Bóg chce czynić z nami, jednak potrzebuje z naszej strony współpracy z Jego łaską tak, jak domagał się tego od Izraela. Na czym będzie polegała ta współpraca?
Z języka łacińskiego wychowywać, czyli educare oznacza wydobywać, wyciągać. Co wydobywać? Prawdę o danej osobie. Karol Wojtyła, gdy był jeszcze profesorem na KUL-u mówił, że „aby poznać dogłębnie daną osobę, trzeba dać pierwszeństwo aspektowi jej nieświadomości”. Tak więc proces wychowawczy jest właściwy, skuteczny, jeśli pozwala wydobyć to, co osoba odczuwa, co ją popycha do działania, jej motywacje – te świadome, ale też nieświadome. Poznać dogłębnie prawdę o osobie, to nadać właściwe znaczenie jej historii, zranieniom, zaletom, słabościom, temu co mówi i czego nie mówi o sobie. Jest to działanie, które oddziałuje na „ja” aktualne osoby (nie idealne) – a więc zmieniające się w czasie. To docieranie do swojego ja prawdziwego. Jest w tym coś twórczego, na wzór tego, co czyni Bóg Ojciec. Tak więc nasza współpraca, to poznawanie siebie, prawdy o sobie. Polegać ona będzie na obserwacji naszych zachowań, postaw, uczuć, motywacji, by dojść do tego, co jest naszym podstawowym nieporozumieniem i skąd ono się bierze. Nieporozumienie oznacza błąd w ocenieniu, łudzenie się co do tego, w czym tkwi moje własne szczęście, realizacja siebie. Czasem widzę to szczęście w odcinaniu się od własnej historii, więzi rodzinnych, czasem w negowaniu Boga Ojca jako dobrego Taty. A czasem głębokie rany przykrywamy pragnieniem zdobycia sukcesu, awansu, szacunku, wygody. Człowiek staje się niespójny. Myśl, uczucie, rozum, wola, serce idą w różnych kierunkach. Tracimy siły życiowe. Dlatego dobrze prowadzony proces wychowawczy pozwala odnaleźć to moje nieporozumienie, nazywane dawniej wadą główną. Trzeba w tym procesie bardzo precyzyjnie nazywać rzeczy po imieniu. Samo nieporozumienie nie jest grzechem, jest raczej błędem umysłu, serca, zmysłów; złudzeniem, pomyleniem celu. Doprowadza to do braku wolności, a przecież do wolności wyswobodził nas Chrystus. Często na tym błędzie zasadzają się nasze grzechy, z którymi nie radzimy sobie, które latami powtarzamy w konfesjonale, bo nie wiemy z czego wynikają. Dopóki nie zidentyfikujemy w sobie tego nieporozumienia wciąż pozostajemy niewolnikami i nie możemy owocnie przeżywać swojego Bożego synostwa. Nieporozumienie jest w nas czymś nieuświadomionym, kiedy zaczynamy sobie uświadamiać co nami rządzi, staje się konfliktem, a z konfliktami da się żyć. I to jest dobra nowina dla nas!
W takim procesie wychowania czasami potrzeba przejść jakąś terapię czy prosić o pomoc psychologa, gdyż część nieporozumień może mieć źródło lub być związanymi właśnie z historią naszego życia, relacjami w rodzinie, trudnymi doświadczeniami. Wówczas jako pracę nad sobą należy taką terapię podjąć, by nie być niewolnikiem własnej historii. Jezus mówi: „synowie są wolni” od płacenia podatków możnym tego świata. Czasem tym możnym świata jestem dla siebie ja sam. Mogę dziesiątki lat płacić podatek sił i energii mojemu fałszywemu ja, nie odnajdując w słowach Ojcze nasz niczego poza pustym dźwiękiem. Jednak droga do ufnej relacji z Bogiem Tatą, mimo ograniczeń związanych z naszą historią, jak zobaczyliśmy istnieje. Świadectwem na to są: św. Józef z Kupertynu, bł. Pier Giorgio Frassati, o. Dolindo Ruotolo – ludzie, którzy nie mieli łatwych rodzin i kochających rodziców. Trzeba tylko na tą drogę wejść i iść. Czego sobie i czytelnikom życzę. :-)