Problem z określeniem wymagań stawianych wierzącym jest tak stary, jak samo chrześcijaństwo. Rozeznanie, jako akt wiary, a zarazem działanie rozumu, nie daje się zamknąć w żadne ramy…
Każdy wierzący, chcący na serio postępować zgodnie z Bożymi nakazami, prędzej czy później stanie przed dylematem, jak bardzo ortodoksyjnym trzeba być w zachowywaniu przykazań. Duchowość jest materią bardzo delikatną, w której nie da się niczego określić od-do (choć niektórzy podejmowali takie próby, spisując bardzo szczegółowe katalogi grzechów) – życie ludzkie jest tak nieprzewidywalne i zaskakujące, że zawsze wymyka się schematom, a sytuacje, z jakimi się spotykamy, nie dają się przewidzieć i skatalogować.
Problem ustalenia odpowiedniej miary w intensywności praktykowania wiary jest tak stary jak samo chrześcijaństwo, a nawet jeszcze starszy – Ewangelia wg św. Łukasza przytacza słowa Jezusa, które kierował do uczonych w Piśmie – „I wam (…) biada! Bo nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nawet jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie” (Łk 11,46). Faryzeizm zakładał, że przepisy religijne opierają się nie tylko na Prawie Mojżeszowym, ale także na licznych i drobiazgowych rozstrzygnięciach żydowskich uczonych. Jego doktryna moralna opierała się na doprowadzonej do przesady wierności literze przepisów rytualnych i dotyczących czystości kultowej. Ta skrupulatność w przestrzeganiu wielu przykazań i nakazów miała prowadzić do podobania się Bogu.
Chrześcijaństwo pojawiło się najpierw w świecie kultury żydowskiej i w naturalny sposób przejęło ścierające się w niej modele podejścia do restrykcyjnego przestrzegania przykazań. Do dzisiaj w literaturze dotyczącej duchowości można wśród wymienianych opisów rodzajów sumienia spotkać sumienie faryzejskie, które występuje wtedy, gdy ktoś bardziej niż duchowym aspektem przykazań przejmuje się samymi tylko zewnętrznymi praktykami religijnymi i stawia większe wymagania bliźnim niż samemu sobie.
Tymczasem Jezus, zapytany przez uczniów o pierwsze, największe spośród przykazań, wskazuje na miłość – „Będziesz miłował Pana Boga swego – całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22, 37-40). To miłość – Boga i bliźniego – jest źródłem, z którego wypływa motywacja do przestrzegania przykazań.
Miłość, realizująca się w wolności, może być wyrażana na wiele sposobów. Wiemy o tym doskonale z relacji międzyludzkich. Jednym z jej aspektów jest lojalność i wierność – wierność przyrzeczeniom, wzajemnym ustaleniom, obietnicom. Na tym samym polega miłość okazywana Bogu poprzez przestrzeganie Jego przykazań – takich, jakie nam dał. W swoim Kazaniu na górze Jezus uczy, że „Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w Królestwie Niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w Królestwie Niebieskim. Bo powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego” (Mt 5, 18-20). Ani jedna jota, czyli nawet najmniejsza spośród wszystkich liter hebrajskiego alfabetu. Ani jedna kreska, mały znak interpunkcyjny czy część litery – nie zostaną zmienione. „Sprawiedliwość” faryzeuszy polegała na drobiazgowym dokładaniu do przykazań kolejnych nakazów i zakazów. Nasza sprawiedliwość, prowadząca do zbawienia, ma być większa. Mamy wypełnić wszystko, czego nauczył nas Jezus. Wszystko i ani odrobinę mniej. Ale też wszystko i ani odrobinę więcej.
To nie znaczy, że od dzisiaj możemy przestać stawiać sobie wymagania i zatrzymać się na minimalizmie. Miłość jest przecież szczodra w dawaniu. Trzeba jednak – za pomocą rozeznania – oddzielić to, co mam robić, bo jest to konieczne do zbawienia, od tego, co chcę zrobić z miłości, zaangażowania, tego jak rozumiem realizację powołania czy posługę. Miłość względem Boga, Kościoła czy bliźniego (rozumiana jako agape) nie jest wolna od wszystkich wypaczeń, jakie znamy z miłości międzyludzkiej – ciągle bowiem pozostaje miłością człowieka, którego natura nie jest doskonała. I tak jak w relacjach między ludźmi można realizować wyniszczający model miłości, miłość toksyczną, uzależniającą, wyniszczającą samego siebie, tak samo można postępować w życiu duchowym. Współczesne modele życia nie ułatwiają nam tego zadania – w każdym niemal poradniku znajdują się hasła nawołujące do życia na 100 procent. Nawet jeśli mówi się o równowadze między życiem zawodowym i prywatnym, to zazwyczaj wskazówki mają nas doprowadzić do tego, aby na obu płaszczyznach dać z siebie jak najwięcej, tylko przy zachowaniu odpowiednich proporcji. Taka postawa jest nagradzana, chwalona. Łatwo się w tym zgubić i przenieść taki model na życie duchowe.
Tymczasem „trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5,29). Wierność Bożym przykazaniom ma się realizować w oddzieleniu, rozeznaniu co jest konieczne, a z czego chcę uczynić swój dar. To, co konieczne do zbawienia, pozostaje bezdyskusyjne i musi być realizowane. Pozostałe sprawy trzeba nieustannie poddawać rozeznaniu i to na wielu płaszczyznach. Trzeba badać swoją motywację – czego szukam podejmując to wyrzeczenie, dodatkowe zobowiązania, dzieło czy posługę. Czy szukam Boga i Jego chwały, czy szukam dobra wspólnoty, czy może tylko zaspokojenia swoich pragnień i ambicji. Czy to rzeczywiście moje powołanie – co na ten temat mówi wspólnota Kościoła, wspólnota, w której się formuję. Czy jest wolą Boga, abym to właśnie ja podjęła to zobowiązanie – tu nie wystarczy deklaracja pozostawienia spraw Panu i czekanie na znak. Rozeznanie jest ciężką pracą, nieustannym poszukiwaniem, badaniem znaków, słuchaniem Słowa. Czy nie ma we mnie przekonania, że im więcej robię, tym bardziej wierzącym człowiekiem się staję. Czy nie próbuję – może nawet nieświadomie – handlu z Panem Bogiem: ja robię tyle, więc od Ciebie należy mi się tyle. Czy pragnienie podjęcia dodatkowych zobowiązań wypływa ze zdrowej miłości – czy nie uważam, że na miłość Boga trzeba zasłużyć poświęcając siebie. Czy moja decyzja nie krzywdzi innych – czy nie zaniedbam obowiązków stanu, dbania o dobro osób, o które muszę się troszczyć. I w końcu czy nie zaszkodzę sobie samemu, mnożąc zobowiązania, zaniedbując sen, zdrowie, relacje z bliskimi; czy „przedobrzając” przypadkiem nie wystąpię przeciwko przykazaniu „nie zabijaj” w odniesieniu do siebie samego.
Analogicznie nie wolno nam oceniać wiary innych przez pryzmat tego co robią, jakie umartwienia podejmują, ile różańców zmawiają i ile posług podejmują. Tylko Bóg wie, co wynika z czystej miłości, a co z błędnego rozeznania. Nie wolno oceniać, ale wręcz należy pomagać w rozeznaniu – podejmując modlitwę o dobre rozeznanie dla wszystkich sprawujących posługi czy podejmujących dzieła (zazwyczaj pamiętamy o nich w momencie kiedy muszą podjąć decyzję, a zapominamy, że modlitwa o dobre rozeznanie jest im potrzebna cały czas). Wspierać, służąc dobrą radą wypływającą z troski i miłości. Niekiedy zwrócić uwagę na mnożenie zbyt wielu spraw, niekiedy zachęcać do rozwoju. Pamiętając, że ten, który robi tylko to, co konieczne do zbawienia, jest tak samo godzien wejścia do Królestwa Niebieskiego, jak i parafialny aktywista. Jako ludzie mamy tendencję do popadania w skrajności, do postawy „wszystko albo nic”. Dobre rozeznanie jest niezmiernie trudnym zadaniem. Jest procesem złożonym, delikatnym i ciągłym. Nie wystarczy rozeznać raz – trzeba to robić cały czas. Jako członkowie Ruchu Światło-Życie mamy w ręku doskonałe narzędzia – sama metoda światło-życie, metoda czerpania ze Słowa, które rzuca światło na to, co się aktualnie dzieje, jest jednym ze sposobów rozeznawania w codzienności. Aby z jednej strony nie zapominać, że mamy od siebie wymagać, „choćby inni od nas nie wymagali” (św. Jan Paweł II), a z drugiej mamy podejmować zobowiązania po rozeznaniu, że wypływają z czystej miłości i prowadzą do dobra. „Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza wyrozumiała łagodność” (Flp 4,5) – łagodność (nie mylona z pobłażliwością) wobec siebie i bliźnich. Bo do miłości i do czynów wypływających z miłości nie można nikogo zmusić – ani nakazem, ani presją, ani perswazją. Bo wtedy przestaje być miłością.