Listopad, rozpoczynający się uroczystością Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym, czytania mszalne końca roku liturgicznego a także pierwsze tygodnie Adwentu — to wszystko sprzyja rozmyślaniu o ostatecznych sprawach w życiu człowieka. Zarówno o osobistym spotkaniu z Bogiem każdego z nas w chwili śmierci jak i o powtórnym przyjściu Jezusa na końcu czasów.
„Przyjdź, Panie Jezu!” — woła Kościół od początku swego istnienia. Pierwsi chrześcijanie żyli nadzieją przyjścia Chrystusa, oczekiwali na spotkanie z Nim. Czasem nawet było to oczekiwanie przesadne — św. Paweł musiał strofować Tesaloniczan, którzy w nadziei, iż Chrystus przyjdzie lada dzień, nie wypełniali swych obowiązków.
Dziś tego typu postawy raczej nam nie grożą. Przyjście Jezusa jest raczej teoretycznym założeniem niż rzeczywistością, której perspektywa realnie jest obecna w życiu człowieka. Także śmierć jest wypierana ze świadomości. Śmierć w kulturze masowej możemy oglądać do upojenia jako efekt przemocy i okrucieństwa. W takiej kulturze w ogóle nie ma mowy o majestacie śmierci, o szacunku dla umierania.
W 1978 roku tak pisał ks. Franciszek Blachnicki: „W ramach oaz rekolekcyjnych odbywających się w Krościenku już od kilku lat w każdym turnusie poświęca się jeden z wieczorów wspomnieniu zmarłych związanych z ruchem oazowym. Co roku przybywają nowe nazwiska. Wieczór ten staje się głębokim i w gruncie rzeczy radosnym przeżyciem. Bo śmierć tych ludzi głębokiej wiary, znoszących nieraz ciężki krzyż cierpienia w zjednoczeniu z cierpiącym Chrystusem, jest czymś wzruszającym i pięknym. Pokazuje ona moc wiary mocniejszej od śmierci, wiary, która przepromienia świat nadzieją zmartwychwstania. Powstała więc myśl, aby zebrać te wszystkie wspomnienia i napisać książkę o pięknej śmierci”
Może warto wrócić do tego zwyczaju i do tej myśli?