Kiedy decydowałem się na dłuższy wolontariat w Krościenku myślałem, że wszystko potoczy się inaczej, jednak Pan Bóg kolejny raz mnie zaskoczył. Jestem mu wdzięczny, że znowu zburzył moje plany i poprowadził mnie przez ten rok w taki, a nie inny sposób.
A jak się znalazłem w Krościenku? Kilka lat temu zaczęła we mnie dojrzewać myśl, że Ruch Światło-Życie jest drogą przygotowaną dla mnie przez Boga , na której mogę wzrastać jako chrześcijanin i poprzez którą mogę Mu służyć. Zacząłem rozeznawać i szukać sposobu, by w pełni poświęcić się dla sprawy Ruchu. Poznałem ks. Macieja Krulaka, który zaproponował mi przyjazd do Centrum. Długo trwało zanim pokonałem wszystkie przeszkody, zresztą i w trakcie mojego wolontariatu pojawiały się nowe, zmuszając mnie do częstych powrotów do Łodzi, dopóki po wielu bojach przed moim nazwiskiem nie pojawił się wyczekiwany już przez wszystkich - także na Kopiej - mgr.
Swoją posługę w Centrum Ruchu zacząłem pod koniec czerwca 2011 r. od Diakonii Oaz Wielkich, potem była odpowiedzialność za zakrystię i DŚP (Diakonia Środków Przekazu), a w międzyczasie Diakonia Słowa i inne posługi, m.in. DSKPJ – Diakonia Sprzątania Kibelków pod Jubilatem, która dzięki Kasi Owczarek stała się dla mnie przełomem w pojmowaniu diakonii i mojego miejsca w Centrum Ruchu. Uświadomiła mi bowiem, że jeśli naprawdę kocha się to miejsce, to trzeba czasem podjąć prace, które niekoniecznie muszą być szczytem naszych możliwości i marzeń, ale są niezbędne do jego normalnego funkcjonowania. Aby te wszystkie grupy i pielgrzymi indywidualni mogli owocnie przeżyć czas w Centrum Ruchu, potrzebna jest praca bardzo wielu osób, w większości niezauważana, może nawet niedoceniana, a jednocześnie bardzo ciężka. Najczęściej spotykamy osoby w sekretariacie, Diakonii Słowa i zakrystii, o Centrum i ojcu Franciszku opowiada nam Diakonia Świadectwa, do grup z prelekcjami jeżdżą osoby z Diakonii Wyzwolenia i Diakonii Życia, a także Diakonia Oaz Wielkich czuwająca nad przygotowaniem Dnia Wspólnoty, ale przecież są też posługujący w kuchni, ogrodzie, ktoś musi naprawić coś co się zepsuje, ktoś musi pozamiatać schody, zrobić zakupy, zapłacić rachunki itd. Dla wielu wolontariuszy jest to szkoła odpowiedzialności nie tylko za to miejsce, ale i za sprawy Ruchu.
To samo dotyczy pracy w ciągu roku – grabienie liści jesienią, odśnieżanie zimą, prace ogrodowe, sprzątanie Wieczernika itd. Wszystkie te posługi i wiele innych trzeba podejmować na marginesie swoich głównych obowiązków. W moim przypadku była to przede wszystkim Diakonia Słowa, ale miałem okazję być też kierowcą (drogę do Nowego Targu i Krakowa znam już na pamięć), a raz w tygodniu pełniłem również dyżur w sekretariacie. Najwięcej radości sprawiał mi jednak dyżur w kuchni, bo to wciąż jest dla mnie nowość, a bardzo dużo przez ten rok się od naszych Pań nauczyłem w tej dziedzinie. Z codziennego rytmu i monotonii, która mogłaby się do niego wkraść, „wybijają” grupy przyjeżdżające na Kopią Górkę, wymagające zaangażowania ze strony jej mieszkańców. Nie tylko w wakacje, ale i w ciągu roku organizowane są tutaj różnego rodzaju rekolekcje tematyczne, specjalistyczne i kapłańskie. To wszystko pokazało mi, że każda z osób w Diakonii Centrum jest „niezbędnym ogniwem”, każdy ma „swoją działkę” , ale jednocześnie każdy czuje się odpowiedzialny za Centrum, co oznacza, że w razie potrzeby (a te zdarzają się często i intensywnie) podejmuje posługę, która w danym momencie jest najpilniejsza.
Jednak codzienne życie na Kopiej Górce to przede wszystkim wspólnota, zresztą bardzo specyficzna, bo złożona z bardzo różnych osobowości, charakterów, ale też różnorodnych charyzmatów i talentów. Przez ostatni rok byłem najmłodszym mieszkańcem Kopiej, mogłem więc wiele czerpać z niesamowitego doświadczenia pozostałych domowników. Przede wszystkim uczyłem się od nich po prostu życia we wspólnocie, a więc zauważania potrzeb innych, a czasem konieczności rezygnowania ze swoich. Nie ukrywam, że to było dla mnie najtrudniejsze i bardzo oporny byłem na tę naukę, którą Pan Bóg kierował do mnie poprzez te wszystkie trudne sytuacje, które z perspektywy czasu widzę jako Boże działanie mające mi pokazać, że jeśli chcę być uczniem Jezusa, to powinienem kierować się miłością, nawet jeśli osoba, z którą żyję pod jednym dachem działa mi na nerwy.
Na własnej skórze przekonałem się, że rację miała Kasia, kiedy mówiła, że szatan uderza nas przede wszystkich w dwa miejsca – w jedność i modlitwę. Dlatego tak bardzo ceniłem wspólnotową Eucharystię, Liturgię Godzin i różaniec, które wyznaczały nam rytm dnia. Niepowtarzalną możliwością, z której korzystałem w Krościenku był Namiot Spotkania w Kaplicy Chrystusa Sługi, dokąd udawałem się dosyć późną porą (zawsze obawiając się, że skrzypiące pode mną schody obudzą domowników). Niesamowite było to, że tam mogłem po prostu być przed Jezusem – nie spiesząc się już nigdzie. I zawsze tak trudno mi było wrócić do pokoju, bo jeszcze dwa słowa się chciało zamienić z Niepokalaną pod jej statuą, zawierzając jej kolejny dzień, bo zawsze widok na Krościenko nocą był tak piękny, że aż powalający.
Nie sposób na kilku stronach opisać tylu miesięcy, tych wszystkich spotkań i ludzi, których poznałem. Nie sposób opisać tego wszystkiego co przeżyłem, czego tu doświadczyłem. Musiałbym opowiedzieć o cudownym Bożym Narodzeniu i wielkiej wspólnocie przy wigilijnym stole; o tanecznych przygotowaniach do Sylwestra pod kierunkiem Kasi i o wszystkich naszych żartach; o rozmowach z ks. Maćkiem o Ruchu, Kościele i życiu; musiałbym wspomnieć o rekolekcjach parafialnych i próbach do pantomimy z miejscową młodzieżą. Pewnie wspomniałbym też o wspólnych posiłkach, imieninowych imprezach czy słomianym zapale grupy kopiogórskich chodziarzy.
Nie sposób jednak nie wspomnieć o tej największej niespodziance, którą przygotował dla mnie Bóg. Przyjechałem bowiem do Krościenka, żeby rozeznać swoje powołanie i tak się rzeczywiście stało, chociaż zupełnie inaczej niż się spodziewałem. Tutaj zakochałem się w Ani, którą kilka miesięcy wcześniej poznałem też zresztą przy okazji wolontariatu na Kopiej Górce. Pan Bóg postawił ją na mojej drodze jako wielki dar i w przedziwny sposób na zawsze złączył nas z tym miejscem. W ciągu tego roku Bóg uświadomił mi, że moje myślenie o poświęceniu się dla sprawy Ruchu było błędne, myliłem bowiem środek z celem. Tutaj zobaczyłem, że w miarę poznawania Ruchu i angażowania się coraz bardziej w posługę na jego rzecz coraz mniej czasu zostawiałem dla Boga, usprawiedliwiając się wieloma obowiązkami, które przecież ze względu na Niego miałem podejmować. Zobaczyłem, że mogę być blisko spraw Ruchu, angażować się w wiele diakonii, prowadzić dziesiątki spotkań, pracować nawet w Centrum Ruchu itd., ale jeśli w tym wszystkim nie będzie miłości, to na nic się to przyda. Może potrzebowałem dotrzeć aż tu, żeby tak oczywistą dla niektórych prawdę wreszcie zrozumieć i przyjąć.
Jeszcze raz dziękuję tym, z którymi dane mi było spędzić ten ważny dla mojego życia czas. Dziękuję Paniom z Kopiej Górki i zza Cedronu. Dziękuję Patrycji, ks. Edkowi, Panu Władkowi i Panu Staszkowi oraz ks. Maciejowi, dzięki któremu ta cała przygoda się zdarzyła. Każdy z Was był i jest dla mnie wielkim darem.