Chrześcijańskie wychowanie to towarzyszenie, dawanie przykładu, wspieranie, czy czasem niepokojenie, ale na pewno nie przymus
Wpływanie na dzieci, aby brały udział w praktykach religijnych to częsty temat rozmów rodziców. Zawsze pojawia się tutaj motyw wolności i przymusu. Wielu uważa, że jak dziecko dorośnie, to samo powinno dokonać wyboru, w co chce wierzyć i dlatego nie należy go do niczego przymuszać. Czasem nawet z takiego powodu rezygnuje się z udzielenia dziecku sakramentu chrztu, niejako pozwalając mu kiedyś dokonać fundamentalnego wyboru światopoglądu.
Na przeciwnym biegunie są ci, którzy nie oglądając się na gadanie o wolności, ani nie patrząc na to, na co ma dziecko ochotę, wprowadzają je w uczestnictwo w życiu religijnym. Jak się odnaleźć w tym wszystkim?
Najpierw należy przypomnieć wizję chrześcijańskiego wzrostu. Początkiem życia wiarą jest oczywiście chrzest. Od wieków chrzci się niemowlęta, gdyż zakładamy, że rodzice jako chrześcijanie chcą, aby dziecko miało udział w tym, co dla nich jest fundamentem życia i punktem odniesienia wszystkich ich decyzji. Tak przynajmniej powinno być. Rodzice sami doświadczywszy, że chrześcijaństwo to coś wspaniałego, chcą podzielić się nim ze swoim dzieckiem. Jest to jasne i oczywiste – dzielę się z osobą, którą kocham, tym co jest dla mnie ważne. Przecież w innych aspektach rozwoju rodzice chcą dla dziecka dobra, które sami doświadczają lub które teraz, jako dorośli rozumieją. Czasem widząc, że w ich rozwoju czegoś zabrakło i teraz tego bardzo żałują, czasem trochę na siłę, próbują dać to zawczasu swoim pociechom.
Niestety, są rodzice, którzy nie przeżywają chrześcijaństwa jako ośrodka swego życia i chrzczą dziecko, bo tak wypada, taka jest tradycja, czy dlatego, że „dziadkowie by tego nie przeżyli”. Chrzest jest początkiem życia z Chrystusem i wymaga dalszego rozwijania, tych niejako zasianych w nim ziaren wiary, nadziei i miłości. Dlatego prośba o chrzest dziecka jest jednocześnie zobowiązaniem wobec wspólnoty Kościoła do troski o chrześcijański rozwój dziecka. Idzie za tym cała logika sakramentów inicjacji chrześcijańskiej rozłożonej na kilkanaście lat i kilka etapów. Podobnie wygląda troska rodziców o inne istotne aspekty rozwoju osobowości – rozwój emocjonalny, fizyczny, intelektualny, czy relacyjny. To właśnie rodzicom powierza się troskę o prawidłowy rozwój małego człowieka. Oczywiście mają wsparcie w wyspecjalizowanych instytucjach, ale to właśnie od nich zależy najwięcej. Nie kierują się w swoich wyborach tym, czy dziecko ma na coś ochotę czy nie, np. edukację, tylko troską o przyszłość dziecka, nawet gdy ono co wieczór zadaje pytanie czy jutro może nie iść do szkoły.
Dziecko, nawet gdy jest nastolatkiem, nie wie jeszcze co jest dla niego dobre, zwłaszcza w dłuższej perspektywie. Bardziej kieruje się tym, co jest dla niego przyjemne, miłe, łatwe, niż tym, że kiedyś to się do czegoś przyda. Dlatego my dorośli nie powinniśmy zbytnio się oglądać na to, co dzieci i młodzież chcą, bo oni czasem sami nie wiedzą czego chcą. To rodzice biorą na swoje barki odpowiedzialność za rozwój dziecka. Wynika to z powiązania wolności i odpowiedzialności. Wolnością można obdarzyć człowieka wtedy, gdy jest gotów za nią odpowiadać. Im więcej odpowiedzialności, tym więcej wolności. Dziecko jest dopiero wprowadzane w odpowiedzialność i dlatego obdarowywane jest proporcjonalną wolnością.
Jednak nie należy rozumieć jakoby dziecko nie miało prawa do swojego zdania, że musi lubić to, co chcą rodzice, aby lubiło. Choć nie ma jeszcze zdolności do odpowiadania za swoje decyzje, to przecież ma prawo do swoich upodobań. Może ich motywacja na wczesnym etapie rozwoju jest dość płytka, ale przecież to osoba ludzka, więc ma swoje prawa.
W wychowaniu do wiary, jak we wszystkich sprawach życia, można przesadzić. Czasem na dzieci, czy nawet nastolatków, nakładamy obowiązki i duchowość ciężką do udźwignięcia nawet przez dorosłych. To trochę tak, jakby młodego człowieka wysyłać do ciężkiej pracy na 8 godzin dziennie. Oczywiście jest on gotów, na miarę swojego wieku i rozwoju, podejmować wysiłek fizyczny czy intelektualny, ale nie w wymiarze adekwatnym dla dorosłego. Podobnie inaczej wygląda duchowość dziecka, czy nastolatka, a także ich przeżywanie praktyk religijnych. Nieprzypadkowo św. Paweł pisze (1 Kor 3,1-2) o duchowym mleku dla niemowląt w Chrystusie. Należy ten tekst odczytać także w kontekście ludzi młodych. Potrzebują pokarmu adekwatnego do ich poziomu rozwoju duchowego.
Tutaj znów następuje swoisty punkt krytyczny, bo można przesadzić i przez zbyt długi czas podawać pokarm uproszczony. Takie niebezpieczeństwo istnieje zwłaszcza podczas tzw. mszy z licznym udziałem dzieci (zupełnie niesłusznie nazywanymi mszami dla dzieci). Zawsze można pójść w ślepą uliczkę „cudowania”, aby dzieciom się podobało. Bardziej chodzi o to, żeby posługiwać się środkami przekazu, które pomogą dzieciom zrozumieć sedno przekazu Ewangelii i piękno oraz doniosłość liturgii, niż o swoisty show, w którym będziemy się prześcigać w „odjechanych” pomysłach. Nie możemy zapominać o konieczności inkulturacji, czyli dostosowania form przekazu do odbiorcy, aby w ogóle dotarło do niego, to chcemy mu przekazać. Nie dotyczy to tylko kontaktu z innymi kulturami, ale także konieczności komunikacji adekwatnej do wieku i rozwoju odbiorcy. Oczywiście trzeba unikać infantylizacji wiary i sprowadzania jej do poziomu „bozinki”. Jednak musimy pamiętać, że dziecko nie jest jeszcze w pełni ukształtowane i potrzebuje pewnych uproszczeń, aby w ogóle mogło załapać o co nam chodzi. Dlatego ważne jest zachowanie swoistej równowagi pomiędzy sposobem komunikacji, który jest ważnym, ale tylko narzędziem, a sednem przekazu Ewangelii.
Czasem, zwłaszcza gdy rodzice są bardziej pobudzeni do przeżywania wiary następuje trudny moment, gdy chcąc dla swego dziecka dobra, którego sami doświadczają, wprowadzają je na trochę zbyt wysoki jak na dziecko poziom przeżywania i praktykowania wiary. Szczególnie trudna staje się to, gdy dzieci konfrontują to z otaczającym ich środowiskiem i dostrzegają, że większość rówieśników tak nie funkcjonuje, bo ich rodzice nie troszczą się zbytnio o tę sferę życia. Wtedy może zacząć się bunt na pokładzie. Nie wynika on wcale z kontestacji Boga, ale z rozdarcia młodego człowieka pomiędzy postawami jego rodziców, a stylem życia innych rodzin. Do tego dochodzi wspomniana wcześniej różnica w sposobie przeżywania wiary przez dorosłego i dziecko. Trzeba pamiętać, że na etapie dziecięcym człowiek jest w stanie skoncentrować swoją uwagę na czas mniej więcej tylu minut, ile ma lat. Potem potrzebuje naturalnego odprężenia.
Kolejnym ważnym aspektem jest zaangażowanie rodziców w życie wiary, zwłaszcza w ramach rozmaitych wspólnot. Wspólnota nie może być formą ucieczki od życia rodzinnego – podstawowego powołania małżonków. Istnieją sytuacje, kiedy dziecko czyje, że wspólnota zabrała mu rodziców, bardziej zaangażowanych w życie Kościoła, niż własnej rodziny. To ślepa uliczka. Żyć w Kościele, znaczy żyć w swojej rodzinie. Błędna postawa rodziców wprost prowadzi do odrzucenia wiary przez dzieci.
Wiara ma być dzieciom przekazywana, ale to nie znaczy, że wciskana. Do wiary trzeba stopniowo i cierpliwie wychowywać, zwłaszcza przez osobisty przykład. Młody człowiek może przekonać się do modlitwy, Słowa Bożego, czy sakramentów, gdy widzi, że to pozytywnie wpływa na jego najbliższych. Kiedy rodzic po spowiedzi jest rzeczywiście jak nowy, a modlitwa daje mu realne siły, to i dziecko zainteresuje się, skąd rodzice czerpią taką nową moc.
W miarę dorastania dziecka trzeba go wychowywać do odpowiedzialności za sferę duchową i trzeba to czynić w wolności. Warto czasem mu „suszyć głowę”, ale z umiarem. Nie chodzi o siłowe rozwiązania, bo „z niewolnika nie masz robotnika”. Wiara zakłada osobistą i osobową relację z Bogiem.
Na etapie dorastania już nie wystarczy to, że rodzice są wierzący. Oczywiście dobry fundament wzoru rodziny jest czymś nie do przecenienia, ale niestety nie może być wszystkim. Potrzeba osobistej decyzji. Warto wspomnieć o roli środowiska rówieśniczego, które zwłaszcza w życiu nastolatków ma niebagatelną rolę. Dlatego zadaniem rodziców jest pomoc w odnalezieniu takiego środowiska, które będzie wspierało przykład od nich płynący. Jeśli rodzice są wierzący i dziecko ma wierzące środowisko rówieśnicze (wspólnotę, grupę, cokolwiek w parafii) to jest szansa oparcia się wpływom „tego świata”. Jednak potrzeba wszystkich trzech elementów: rodzina, rówieśniczy i osobista relacja.
Jeśli rodzice dołożyli wszelkich starań – dobry przykład, wsparcie, szanowanie wolności, a jednak, nawet mimo pozytywnego środowiska rówieśniczego, młody człowiek odchodzi w wyniku własnej decyzji, czy od życia wiarą, czy od praktyk religijnych, to rodzice nie mogą brać na swoje barki poczucia winy za taką decyzję swojego dziecka. Mają kochać, wspierać, otaczać modlitwą, nadal dawać dobry przykład, ale powinni przyjąć to jako wolną decyzję, oczywiście o ile dziecko dorosło już do podejmowania takich decyzji. Wina jest, gdy się coś zaniedba. Wiara jest wszak dialogiem łaski i wolności. To dzięki łasce możemy, ale nie musimy, w wolności na nią odpowiedzieć. Gdy rodzice zrobili wszystko co mogli, a i tak dziecko idzie za duchem tego świata, to jest to jego wolna decyzja, którą należy z bólem serca uszanować.
Trzeba rozróżnić obowiązki rodziców w chrześcijańskim wychowaniu dziecka, od decyzji dorosłego już dziecka. Na poszczególnych etapach rozwoju, stopniowo niejako przekazuje się wolność dziecku. Sukcesywnie to ono podejmuje decyzje, aż do momentu, gdy samo podejmie decyzje, czy chce współpracować z łaską Bożą, czy nie. Oczywiście trzeba podkreślić, iż kiedy mówimy o wolności, mówimy także o odpowiedzialności.
Cały schemat chrześcijańskiego wzrostu skierowany jest ku dojrzałości. Mamy wychowywać do podjęcia dialogu z Bogiem, a nie przymuszać do zewnętrznych praktyk, za którymi nie idzie wierność serca. Każde wychowanie ma swoje etapy i prowadzi do przejmowania przez wychowanka co raz większej samodzielności, odpowiedzialności i inicjatywy. W kolejnych etapach wychowania co raz więcej zależy od dziecka. Gdy spojrzymy na sakramenty inicjacji chrześcijańskiej, to widzimy pewne stopnie.
Od chrztu do Eucharystii to zasadniczo odpowiedzialność rodziców – jak oni nie przyprowadzą dziecka do kościoła, to samo nie przyjdzie. Od Eucharystii i sakramentu pojednania zaczyna się ograniczona samodzielność – ot, choćby jak głęboko i szczerze będzie przeżywać spowiedź, czy komunię. Tutaj już dziecko powoli samo zaczyna brać odpowiedzialność. Bierzmowanie jest swoistym znakiem decyzji młodego człowieka, owej dojrzałości do przyjęcia Mocy z Wysoka. A po nim to już życie wiarą na swoją odpowiedzialność. Życie pokazuje, że dla wielu to decyzja na życie obok czy wręcz bez Boga. Na tym etapie widać, że chrześcijańskie wychowanie to towarzyszenie, dawanie przykładu, wspieranie, czy czasem niepokojenie, ale na pewno nie przymus. Wychowujemy do wolności, a nie do niewolnictwa. Wszak przyjedzie moment, że taki młody człowiek będzie musiał podjąć samodzielnie fundamentalną decyzję. Dużo zależy od tego, czy damy mu dobre podstawy, czy wspieraliśmy w rozwoju, ale to on sam zakończy ten etap wzrostu i to już misterium jego więzi z Bogiem.