„A bo to panie, życie coraz trudniejsze...”; „A bo to pani, za naszych czasów było inaczej...” - wystarczy przejechać się autobusem poza godzinami szczytu (kiedy ludzie są rano zbyt zaspani, a po południu zbyt zmęczeni by narzekać), by usłyszeć taką czy podobną rozmowę. Bardzo kształcące są takie podróże, by poznać co jest w nas i czym tak naprawdę ludzie żyją.
Powodów do narzekań dostarcza codzienność, ale też mocno przodują w tym media - zwłaszcza TV, gdzie wystarczy obejrzeć wieczorne Wiadomości, by poczuć ciężar przytłaczającej rzeczywistości. Generalnie nie jest łatwo żyć człowiekowi we współczesnym świecie. Tempo życia zabójcze, pęd do tego by „mieć” coraz większy - wydawałoby się, że to spirala nie mająca końca.
I pewnie tak by było, gdyby nie wydarzenia ostatnich miesięcy...
Oto nagle - jeden człowiek zatrzymał cały świat. Jego fenomenem było to, że całym sobą wcale nie zasłaniał, ale pokazywał prawdę, głębię i sens życia.
Odchodzenie Ojca Świętego, przechodzenie do Domu, pokazało nam wszystkim bardzo wyraźnie, że jednak jest coś dalej, że jest coś głębiej. Że śmierć, przed którą współczesny człowiek nieustannie próbuje uciec, nie jest czymś strasznym, wręcz tragicznym, ale że może być najpiękniejszą chwilą w życiu, momentem całkowitego zanurzenia się w ramiona Ojca.
Wielkie światowe rekolekcje, które przeżywaliśmy w tym czasie, chyba nam trochę otworzyły oczy. Przede wszystkim podnieśliśmy wzrok i zobaczyliśmy coś więcej niż tylko koniec własnego nosa - swoje problemy, trudności, porażki. Zobaczyliśmy, że cierpienie i krzyż codzienności mają głębszy, dużo głębszy sens. Zaczęły się nam otwierać oczy i w beznadziei zakwitła nadzieja.
Tajemnicą i skarbem największym Ojca Świętego był zawsze Jezus Chrystus. To Jego niósł wszędzie tam, gdzie się pojawił, Jego dawał na każdym kroku. Ewangelizował niestrudzenie przez prawie 27 lat, głosił Dobrą Nowinę w każdym miejscu i czasie i nieustannie wskazywał na jedyne, pewne źródło nadziei. Nawet wtedy, gdy już nie mógł wypowiedzieć słowa - mówił najwięcej, najpiękniej.
Ewangelia Życia głoszona w chwili śmierci - świadectwo nadziei wypowiedziane najpełniej. I przy okazji wspaniała lekcja dla nas, jak być rzeczywistym świadkiem, jak na co dzień głosić Chrystusa, w jaki sposób autentycznie wskazywać na Niego wśród beznadziei świata.
Ewangelizacja jako wyjście naprzeciw potrzebom współczesnego człowieka, odszukanie w nim miejsc chorych, zranionych i przyprowadzenie do nich Chrystusa. Do miejsc, w których On najbardziej cierpi, w których najbardziej łaknie.
W Wigilię Zesłania Ducha Świętego miałam możliwość uczestniczyć w czuwaniu zorganizowanym na pl. Piłsudskiego w Warszawie. W pamięci, chyba najbardziej, utkwił mi jeden element wieczoru, rozważanie o pięciu ranach świata. Ojciec dominikanin, który to przygotował i prowadził, w niesamowity sposób odsłaniał chore miejsca w świecie, w których pojedynczy człowiek doznaje najgłębszego cierpienia, w których się gubi i traci nadzieję. Odsłaniał je po to, by wprowadzić w nie Chrystusa, podać lekarstwo, by pokonać strach i przywrócić nadzieję.
Bo tak naprawdę nie jest sztuką mówić człowiekowi, że Jezus ma wobec niego wspaniały plan, za to ogromną sztuką jest pokazać mu, że w tym, co aktualnie przeżywa, może odnaleźć sens i źródło prawdziwej nadziei, że może w tym spotkać Chrystusa.
Świadkiem dla nas największym pozostaje bez wątpienia Jan Paweł II. Świadectwo jego życia jest dla nas szkołą autentycznej wiary i prawdziwej ewangelizacji. Nieść światu Chrystusa, którym autentycznie się żyje i nieść Go tam gdzie rany serca są największe. Tylko wtedy nasza ewangelizacja będzie owocna a własne świadectwo - życiodajne.