Pamiętam dokładnie ten wrześniowy, ciepły i słoneczny poranek sprzed 38 lat. Był to mój pierwszy dzień w szkole podstawowej. Mam do dziś zdjęcie, które wtedy zrobiła mi moja mamusia. Stoję na nim przed budynkiem szkoły z wielkim „rogiem obfitości”. Do dziś niosę w pamięci emocje tego czasu, zarówno dumę i samoświadomość, że oto teraz, właśnie ja już dorosłem do tej długo oczekiwanej chwili rozpoczęcia nauki, jak i bojaźń i lekkie drżenie wynikające z tej zupełnie nowej sytuacji w moim życiu.
Mimo obaw od razu polubiłem tę szkołę, barwność postaci jej grona pedagogicznego oraz koleżanek i kolegów z klasy. Dobrze wspominam także cały późniejszy okres mojej nauki. Miałem szczęście do dobrych wychowawców i kompetentnych nauczycieli. Od najbliższych w rodzinie i katechetów oraz właśnie od nich uczyłem się mądrości życia. Może właśnie dlatego tak oczywiste i proste dla mnie było wejście w tę inną - „szkołę Chrystusa” i jest mi w niej równie dobrze już od 28 lat. Ta szkoła podoba mi się nie mniej niż tamte, więc zdecydowałem, że chcę w niej pozostać do końca życia.
Przed paru laty przypomnieliśmy sobie w formacji oazowej zdanie wypowiedziane przez Tertuliana, że „chrześcijaninem nikt z nas się nie rodzi, ale się nim staje”. Wtedy, podejmując temat deuterokatechumenatu, chcieliśmy sobie wyraźniej uświadomić, że owo bycie „człowiekiem Chrystusowym” zakłada pewien proces, który ma swój początek, etapy dojrzewania i wreszcie swój kres. Ma on swoje założenia, posługuje się określoną metodą pracy i prowadzi do wyraźnego celu. Zatem wiemy już, że nikt z nas nie jest chrześcijaninem niejako bezwiednie, przez sam fakt, że nas ochrzczono, ale jeśli chcemy prawdziwie móc się nazwać uczniem Jezusa, to musimy w sposób świadomy podjąć wolną decyzję i nie tylko wyznać wiarę w Chrystusa, ale i zgodzić się na drogę wzrostu, aby Go lepiej poznać i nauczyć się Mu ufać.
Proces kształtowania dojrzałości chrześcijańskiej poszczególnego człowieka, zakłada istnienie odpowiedniego środowiska żywej wiary oraz to, że w sercu konkretnego człowieka, musi dokonać się osobisty akt wiary, z którego wynika głębokie pragnienie życia według miary daru Chrystusowego (Ef 4, 7). Owo środowisko, to swoiste „grono pedagogiczne”, ludzie, którzy są świadkami własnej, żywej relacji z Bogiem. To bardziej wychowawcy wskazujący swoją postawą na Mistrza, niż urzędowi „przekaziciele wiedzy” o Jezusie. To także swoiste lustro, wobec którego dokonuje się weryfikacja wzrostu zarówno poszczególnych wychowanków jak i całej społeczności danej „szkoły uczniów Chrystusa”.
Specyfiką tej szkoły jest to, że choć jest ona miejscem oparcia dla każdej z osób tej wspólnoty wiary, to jednak pierwszorzędną relacją każdego członka tej społeczności jest bezpośredni, osobisty związek z Jezusem, a relacje między ludźmi są jedynie pomocą w kształtowaniu tego fundamentalnego przymierza! Do tej wyjątkowości należy też i to, że ten, kto rozpocznie „naukę” w tej szkole, musi zdecydować się na długi proces edukacyjny i na jeszcze dłuższy egzamin dojrzałości, który, gdy jest zdany pomyślnie, kończy się promocją do życia wiecznego.
Chrześcijanin nie głosi siebie, ale wchodzi coraz bardziej świadomie w realizm słów św. Pawła, który mówi: nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana (Rz 14, 7-8). Nikt nie musi być chrześcijaninem, ale jeśli ktoś chce nim być, to najgłębszym jego pragnieniem winno być poznanie Jezusa, aby Go tym bardziej ukochać i wejść w Jego sposób myślenia i pragnień. To wszystko po to abyśmy mogli podjąć dzieła Jezusa, a tego po prostu trzeba się nauczyć.
Jak to zrobić? Trzeba dać się poprowadzić, wszak uczeń to osoba pobierająca naukę. Zatem musimy podjąć wysiłek drogi podążania za Jezusem, który mówi: Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia (J 8, 12). To On zaprasza i to On wprowadza swojego ucznia w umiejętność życia, które staje się coraz bardziej prawdziwe, dobre i piękne, czyli podobne do życia Mistrza, który przeszedł dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła (Dz 10, 38b), a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię (2 Tm 1, 10b). Nasza decyzja o pójściu za Jezusem musi łączyć się z coraz większą świadomością, że to nie ja Jego, ale to właśnie On wybrał mnie i włączył do grona swoich uczniów. To nie my robimy jakąś łaskę Chrystusowi i zapraszamy go do „naszej klasy”, ale to właśnie On sam obdarza nas możliwością, przywilejem należenia do grona wychowanków „Jego klasy”.
Jezus nie poucza nas o prawdzie, ale On sam JEST PRAWDĄ i przyszedł po to, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego (J 1, 7). On swoim życiem uczy nas prawideł życia wiecznego, przynosi nam zobrazowanie największego PRAWA - miłości. On nie jest zainteresowany jedynie wiedzą, rozwojem naszego intelektu. On chce nas nauczyć MĄDROŚCI ŻYCIA, czyli umiejętności postępowania w świetle Bożych przykazań i życia w duchu i prawdzie. On, jak nikt, zna naszą ludzką naturę. Od chwili stworzenia wie, że jest ona „bardzo dobra”, dlatego staje po naszej stronie i uczy życia prawdziwie szlachetnego, w całej jego perspektywie, korzystając z tego wszystkiego, co służy budowaniu właściwego, Bożego obrazu człowieczeństwa w nas.
Z takiej szkoły warto skorzystać. To jest mądre i po prostu się opłaca. Tak naprawdę chrześcijanin, jeśli jest nim świadomie, z własnego wyboru, nie ma wątpliwości, że chrzest był jego pierwszym dniem w szkole Jezusa. Muszą jednak być i następne dni pod intensywną opieką wychowawców, które sprawią, że „dziecko w wierze” w końcu zrozumie, że nie chodzi o proste „bycie” w szkole, ale o „bycie uczniem”, a to dokonuje się na mocy osobistej decyzji. Kiedy to się dzieje, chrześcijanin zdobywa wewnętrzną motywację do tego, aby uczyć się z wielką chęcią prawideł Ewangelii. Owocem zaś tego, jest naturalna chęć dzielenia się odkrytym skarbem z innymi. Zresztą taki jest cel bycia uczniem, aby stać się tym, który będąc prowadzony przez Pana Jezusa, z kolei może innych prowadzić do Niego. Pisze o tym św. Paweł do swojego umiłowanego ucznia, Tymoteusza, ty więc, moje dziecko, nabieraj mocy w łasce, która jest w Chrystusie Jezusie, a to, co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, przekaż zasługującym na wiarę ludziom, którzy też będą zdolni nauczać i innych. Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa! (2 Tm 2, 1-3).
Co to znaczy być uczniem Jezusa? To znaczy wejść w relację z Jezusem na mocy świadomej i wolnej, osobistej decyzji serca. To znaczy poznawać Go słuchając Jego Słowa, odkrywać Boży obraz świata, w świetle Jego prawdy. Być uczniem Jezusa, to spotykać Go na codzień w modlitwie, kontemplować Jego Oblicze z taką żarliwością uczuć, aby dokonało się w nas prawdziwe urzeczenie serca (por. NMI rozdz. III pkt. 33). To dać się prowadzić w zaufaniu i posłuszeństwie Jego przykazaniom, odkrywać Jego wezwania i podążać za nimi. Być Jego uczniem, to naśladować Chrystusa w coraz doskonalszy sposób, aż po pełne z Nim zjednoczenie, by móc powiedzieć za św. Pawłem, teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). To, jak przeczytałem na jednym blogu kapłańskim, zrozumieć, że tak naprawdę nie chodzi tylko o to, aby być uczniem Chrystusa, ale prawdziwie żyć jak Jego uczeń...
Kończy się powoli tegoroczny rok pracy w naszych szkołach. Wielu rodziców zastanawia się nad wyborem nowej szkoły dla swoich pociech. Absolwenci VI klas szkoły podstawowej, gimnazjaliści, maturzyści, są zachęcani coraz ciekawszą reklamą do kontynuacji nauki w tej czy innej szkole. Może właśnie dlatego stawiając pytanie o to czy warto być uczniem Chrystusa, tak wiele napisałem o Jego szkole. Bo jeśli, ktoś ma w sobie osobistą, żywą relację z Panem Jezusem, to nie zastanawia się nad tym czy warto być, ale wie, że już faktycznie jest Jego uczniem. Jeśli jednak ktoś tego nie wie, albo rozważa taką proponowaną mu przez kogoś możliwość, to niechaj myślą wróci do źródła chrztu, niech oczyma wyobraźni stanie przed „duchową budowlą Chrystusowej szkoły świętości”, niechaj zobaczy prawdziwy „róg obfitości” darów Ducha Świętego, jaki otrzymał w tym wydarzeniu i niech z wdzięcznością i wielką radością stanie się uczestnikiem naszej klasy.