Z Krucjatą Wyzwolenia Człowieka zetknąłem się pierwszy raz na oazie rodzin w Sokołowcu w 1984 roku. Nie pamiętam, czy było wtedy typowe kazanie krucjatowe, natomiast wspominam, że występowaliśmy dla parafian ze scenkami i piosenkami o treściach antyalkoholowych.
Z radością złożyłem wtedy deklarację kandydacką KWC, a rok później zdecydowałem się na pełne uczestnictwo w Krucjacie. Nie miałem wcześniej problemów z nadużywaniem alkoholu, ani nie był to problem w mojej rodzinie, ale można było zawsze na mnie liczyć, że na imprezę towarzyską przyjdę z flaszeczka.
Nie wiem, czy rok wcześniej zdecydowałbym się na przystąpienie do Krucjaty, ale na wspomnianej oazie byłem już po doświadczeniu pomocy z nieba przy uwalnianiu się z nałogu palenia papierosów.
Paliłem dużo i nawet śmierć mojej mamy, która zmarła na raka płuc, nie była przeszkodą w zatruwaniu dymem siebie i najbliższych. Wielokrotnie rzucałem palenie papierosów, ponieważ jednak jako typowy nałogowiec miałem osłabioną wolę, efekt był mizerny. Gdy w roku 1983 wstąpiliśmy do kręgu rodzin, na spotkaniu paliłem papierosy, a nikt mi nie zwrócił uwagi, że źle robię. Jednak czyjeś modlitwy zostały wysłuchane i na trzecim spotkaniu kręgu już nie musiałem palić - byłem wolny.
Jestem przekonany, że uzyskałem motywację od Boga, bo nigdy nie wpadłbym na pomysł, aby ofiarować swoje niepalenie w intencji mamy w 19. rocznicę jej śmierci. Wyobraziłem sobie, że ona ciągle jest w drodze do Boga, a moje papierosy przeszkadzają jej w dotarciu do Pana. Tym razem nie musiałem walczyć z nałogiem, rodzina nie cierpiała z powodu mojej kolejnej nerwowej walki, czułem pomoc mamy, a problem, zniewolenia nikotyną zniknął.
Mało tego, dostałem znacznie więcej: dawno przeżyłem moją mamę i wiem, że życie zostało mi darowane, bo miałem już zaatakowany układ oddechowy i krążenia. Cieszę się, że nie śmierdzę papierochami, nie muszę zaczynać i kończyć dnia papieroskiem, a załatwienie spraw nie zależy od tego, czy zapalę.
Ten sukces i przekonanie, że Bóg wspiera mnie swoja mocą, pomogły mi w przystąpieniu do Krucjaty. Nie było wcale łatwo trwać w Krucjacie, bo byłem nawet posądzony o polityczną prowokację za namową Kościoła (sierpień), na chrzcinach u rodziny podzielono stół na tych co są normalni (piją) i tych wydziwiających (nie piją). Część znajomych przestała nas odwiedzać, bo po co jeśli nie dajemy się napić.
Dość szybko zaakceptowano moje niepicie, a nawet zaczęto podziwiać, że bez wódki świetnie się bawię. Zyskałem szerokie grono nowych znajomych, którzy nie potrzebują środków pobudzających wesołość. Przeżyliśmy przez te lata wiele wspaniałych imprez bezalkoholowych pełnych radości, pieśni i życia.
Wydaje mi się, że ważne jest jasne stawianie sprawy, dlaczego nie piję. Wiem, że mogę wypić, mnie to nie zaszkodzi, ale wybrałem drogę Ruchu Światło-Życie i chcę aby moje życie było jasne (trzeźwe) z Chrystusem. Wiem, że wiele osób nie może sobie poradzić z alkoholizmem, ten problem ich przerasta, są sparaliżowani nałogiem. Ja będąc w Krucjacie mogę być jednym z tych co paralityka (alkoholika) spuszczają na noszach przez dach do stóp Chrystusa (Łk 5,17-26).
Mimo, że grono moich oazowych przyjaciół wiernych idei Krucjaty nieco się kurczy, dziękuje Bogu za to, że chce abyśmy byli wolni i podarował nam przez ręce ojca Franciszka Blachnickiego Krucjatę, która pomaga nam wyzwalać się z niewoli różnych nałogów.
A że warto trwać w Krucjacie upewniają nas nasze dzieci, które cieszą się, że w domu nie pije się i dzięki temu przetrwały swoje próby z alkoholem w okresie dojrzewania.