Najkrótszy dokument II Soboru Watykańskiego traktuje o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich. Na początku nic nie wskazywało na to, że taki dokument w ogóle powstanie. Wiadomo było, że Ojcowie Soboru będą się chcieli zając kwestią Żydów. Koszmar II wojny światowej wraz z zagładą Żydów spowodował, że w Kościele coraz wyraźniejsze pojawiały się postulaty, by na nowo i w duchu szczerego braterstwa podjąć sprawę stosunku do Żydów. Podczas wojny byli hierarchowie i wierzący katolicy, którzy nie ukrywali swojej sympatii do ideologii nazizmu, a wielu z nich uważało, że Żydzi ponoszą zasłużoną karę za zabójstwo Jezusa. Początkowo więc tekst miał być tylko i wyłącznie deklaracją o Żydach. W dużej mierze sprawy polityczne, lecz nie tylko one, sprawiły że rozszerzono zakres deklaracji na inne religie niechrześcijańskie. W ówczesnym świecie dużo uwagi poświęcano konfliktowi żydowsko-arabskiemu: świeża jeszcze była pamięć o kryzysie sueskim, a dalsze napięcia na Bliskim Wschodzie doprowadziły krótko po Soborze do wybuchu wojny sześciodniowej. W obliczu takiej sytuacji Ojcowie Soboru nie chcieli faworyzować żadnej ze stron i dlatego idea dołączenia innych religii do schematu napotkała wielu zwolenników. Gorącym propagatorem takiego kształtu deklaracji był kardynał Bea, ówczesny przewodniczący Sekretariatu do Spraw Jedności Chrześcijan. W pierwotnej wersji tekst schematu miał się znaleźć w Konstytucji dogmatycznej o Kościele, później powstała koncepcja włączenia tekstu do Dekretu o ekumenizmie. W wyniku licznych protestów zdecydowano w końcu o wydzieleniu osobnego dokumentu pod nazwą Deklaracja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich. Wydaje się, że było to wyjście najlepsze z możliwych.
Istotnym novum tego tekstu jest stwierdzenie, że Kościół widzi w innych religiach rzeczy prawdziwe i święte. Nie ma tu tak powszechnego przekonania utwierdzonego przez kilkanaście stuleci zarówno w teologii jak i w praktycznym działaniu Kościoła, że wszystkie inne religie są złe i fałszywe, a jedyną właściwą postawą w stosunku do nienależących do jedynego, prawdziwego Kościoła katolickiego jest dążenie do ich nawrócenia. Z takiego przekonania w historii Kościoła znalazły się takie wydarzenia jak krucjaty czy palenie czarownic. Myślę, że jest to jedno z przełomowych zdań w całym tekście Soboru, jedno z takich gwałtowniejszych podmuchów Ducha Świętego. Zdają sobie z tego sprawę środowiska tradycyjne i konserwatywne, które w większości odrzucają tę deklarację (m.in. lefebryści).
Widoczny w tym tekście jest duch Konstytucji dogmatycznej o Kościele. O ile w Lumen gentium wyliczanie kręgów Ludu Bożego rozpoczyna się od katolików i idzie coraz dalej na zewnątrz, o tyle w Nostra aetate wyliczanie rzeczy godnych pochwały Ojcowie Soboru rozpoczynają od najbardziej zewnętrznego koła. W hinduizmie wartościową rzeczą są różne formy ascezy i medytacji, w buddyzmie kwestia dążenia do doskonałego wyzwolenia czy też oświecenia. Z muzułmanami łączy nas wiara w jednego Boga, posiadanie wspólnego przodka - Abrahama, oczekiwanie na sąd Boży oraz praktyki modlitwy, postu i jałmużny.
Cały punkt 4. poświęcony jest stosunkowi Kościoła do Żydów. Tym, co zwraca uwagę w tekście jest podkreślenie, że nie wolno przypisywać winy za śmierć Jezusa Żydom jako całemu narodowi ani dwa tysiące lat temu, ani współcześnie. Dla wnuków Soboru, uważam, ta kwestia jest jednoznaczna, ale jeżeli Ojcowie Soboru tak dobitnie to wyjaśniają, znaczy to, że nie było to taką oczywistością. W tekście wymienione są główne więzi łączące nas ze starszymi braćmi w wierze. Potępiono również wszelkie przejawy antysemityzmu.
Przez ten krótki tekst przebija niesłychana wrażliwość na drugiego człowieka oraz wezwanie do braterskiej miłości wszystkich ludzi. Przykładem postępowania zgodnie z duchem deklaracji są niewątpliwie spotkania w Asyżu organizowane z inicjatywy papieża Jana Pawła II. Choć wiadomo było, że nie można się razem modlić, każda religia „modliła się” osobno, to duch jedności objawiał się już w samej obecności na tym spotkaniu, w samym byciu w tym miejscu i czasie, w samym spotkaniu się z drugim. I wydaje się, że w taki sposób wyraża się również pragnienie, aby wszyscy dostąpili zbawienia, bo przecież mękę swoją i śmierć Chrystus podjął dobrowolnie pod wpływem bezmiernej miłości za grzechy wszystkich ludzi.