Dialog z Nikodemem pokazuje wyraźnie, co ma zrobić człowiek i co robi Bóg w sprawie naszego zbawienia
Każde spotkanie i dialog przytoczony przez św. Jana w jego Ewangelii to swoisty traktat teologiczny. Jezus poruszał w rozmowach z ludźmi kluczowe tematy, pozwalał zadawać sobie pytania, a raczej sam te pytania uprzedzał, udzielając od razu odpowiedzi na niewypowiedziane czy nieuświadomione jeszcze kwestie. W efekcie w takiej dialogowanej formie otrzymujemy esencję Jego nauki.
Dialog z Nikodemem zawiera najważniejsze wypowiedzi na temat nawrócenia, wiary i zbawienia. Jest to tekst, który pokazuje wyraźnie, co ma zrobić człowiek i co robi Bóg w sprawie naszego zbawienia. Jezus wypowiedział te słowa do znawcy Prawa, członka Wysokiej Rady – osoby kompetentnej, wpływowej i wykształconej. Trudno byłoby go podejrzewać o faryzejską obłudę i dwulicowość, mimo że należał do stronnictwa faryzeuszów. Wyrazem szczerości i odwagi poszukiwań – paradoksalnie wyraziło się to przez ukrytą, nocną wizytę – była rozmowa z Jezusem. Nikodem – wbrew oficjalnemu stanowisku elit religijnych i politycznych – miał odwagę przyznać Jezusowi rację i szczerze wyrazić Mu swoje uznanie.
Ale jego wiara pozostawiała wiele do życzenia. Była to raczej gorliwa religijność i determinacja w przestrzeganiu przepisów Prawa, niż dogłębne rozumienie jego znaczenia i odpowiedź na wezwania Pism. Nikodem znał literę Pisma, zwłaszcza Tory, nawet przestrzegał poszczególnych przepisów, ale nie rozumiał, do czego mają one ostatecznie prowadzić. Był prawowiernym i gorliwym Izraelitą, należał do najznamienitszej elity, ale nie był jednak zdolny, by udzielić Bogu właściwej odpowiedzi. Stąd jego wątpliwości, wahania, ale też i szczere pytania.
Jezus docenia jego wysiłek i zaczątek wiary, dlatego uprzedza niewypowiedziane pytania, od razu nakierowując rozmowę na istotny trop. W dodatku nie korzysta z obrazów i przypowieści, lecz mówi wprost, wręcz przy pomocy definicji. Jeśli ktoś się nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć królestwa Bożego i zaraz dopowiada: Jeśli ktoś się nie narodzi z wody i Ducha Świętego, nie może wejść do królestwa Bożego. Stwierdzenie nie pozostawia wątpliwości: nowe narodzenie jest warunkiem zobaczenia i wejścia do królestwa Bożego, co innymi słowy oznacza zbawienie, udział w życiu Boga, życiu wiecznym. Jezus powiedział to Nikodemowi dlatego, że wiedział, że Nikodem jeszcze królestwa Bożego nie widzi. Nie widzi, to znaczy nie wierzy i nie rozumie – mimo wysokich kompetencji – że Bóg przyszedł do człowieka w Osobie Syna Człowieczego, Jezusa Chrystusa. Dlatego Jezus chce go do tej wiary, do Siebie i do królestwa doprowadzić.
Zobaczyć królestwo Boże to znaczy najpierw uwierzyć Bogu. Żydom wydawało się to zbędne, a nawet uwłaczające: przecież nieustannie odwoływali się do wiary i obietnic danych Abrahamowi, powoływali się na przestrzeganie Prawa, przynależność do Ludu Wybranego. Czego jeszcze mogłoby im brakować do pełni wiary?
Czyż nie są to także nasze hasła i deklaracje religijne? Przecież jesteśmy z narodu polskiego, maryjnego, z Polski semper fidelis, z rodu Papieża Polaka. Nigdzie w Europie nie praktykuje się tyle, co w Polsce, kościoły nadal są pełne. Do bierzmowania przystępują całe roczniki. Czyż ktoś mógłby zakwestionować naszą wiarę?
A jednak Jezusowi wyraźnie chodzi o coś innego: nie pyta o przestrzeganie przepisów Prawa Mojżeszowego, o rytuały, deklaracje i chodzenie do kościoła. Jezus mówi o nowym narodzeniu, czyli początku jakiegoś nowego życia, albo życia z góry. Najpierw było to naturalne narodzenie i życie z wody, a teraz ma być z Ducha Świętego. Dwa sposoby narodzin są wyraźnie rozróżnione. Nikodem wyobraża sobie tylko jeden sposób narodzin – poród z łona matki. Jezus mówi, że jest jeszcze zrodzenie duchowe, z góry, czyli mające swoje źródło w Bogu.
Wzmianka z szóstego wiersza: Co się z ciała narodziło jest ciałem; co się z ducha narodziło jest duchem – sugeruje, że ta woda z piątego wiersza nie oznacza jeszcze wody chrztu świętego, lecz wodę, która odpływa podczas porodu i oznacza naturalne narodziny człowieka, te, o których Jan pisze w swoim Prologu, mówiąc o narodzonych z krwi, z żądzy ciała, z woli męża. Taka jest naturalna droga przyjścia na świat przez poród, któremu zwykle towarzyszy obfitość wody i krwi. Każdy tę drogę porodu przechodzi, bez udziału swojej woli, życie fizyczne i ludzka natura są nam po prostu dane. Dane tylko jeden raz; ponowny poród z łona matki jest niemożliwy.
Do życia wiecznego natomiast człowiek musi się narodzić z Ducha, przez osobistą decyzję wiary, powierzając w świadomy i wolny sposób swoje życie prowadzeniu Ducha Świętego. Ma On swoje nieprzewidywalne – jak wiatr – drogi i sposoby działania, a w efekcie uzdalnia człowieka do życia w prawdziwej wolności. Ale to życie człowiek musi wybrać przez własną decyzję. Kiedyś, w czasach apostolskich, decyzja ta była tożsama z przyjęciem chrztu, któremu zwykle towarzyszyło wylanie darów Ducha Świętego. Gdy chrzest przyjmowały całe domy, razem z dziećmi, rodzice brali na siebie obowiązek ukształtowania ich wiary. Chrzest zatem uprzedzał świadomą wiarę, ale też ją gwarantował, bo starsi mieli świadomość swojego obowiązku.
Wielowiekowa tradycja chrztu niemowląt utrwaliła ten zwyczaj i oznacza to, że rodzice biorą na siebie zobowiązanie i odpowiedzialność, by dziecko wychować w wierze i doprowadzić je do świadomej decyzji wiary. Proces ten powinien rozpocząć się w domu rodzinnym już w najmłodszych latach życia dziecka, trwać przez cały czas katechizacji i przygotowania do kolejnych sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego, by docelowo doprowadzić człowieka do momentu, w którym świadomie odda on swoje życie Jezusowi i w ten sposób niejako potwierdzi to, co dokonało się podczas chrztu. Nie oznacza to bynajmniej zakwestionowania roli chrztu czy obniżenia jego rangi. Wręcz przeciwnie: uwydatnia to godność sakramentu, który zapoczątkowuje w człowieku Boże życia, ale wymaga od nas osobistego wysiłku uzupełnienia daru chrztu o nieodzowny element budowania własnej wiary. Bez tego wysiłku i bez wiary chrzest może okazać się bezowocny i zamiast włączyć człowieka do wspólnoty Kościoła i żywej więzi z Jezusem, może utwierdzić nas w złudzeniu, że przez sakrament wszystko jest już w naszym życiu załatwione i możemy spokojnie spocząć na laurach.
Końcowy fragment rozmowy Jezusa z Nikodemem nie pozostawia żadnych wątpliwości co do natury nowego narodzenia. Dokonuje się ono przez akt wiary, osobistej decyzji zaufania Bogu, rozstrzygający o życiu lub śmierci wiecznej. Taki bowiem sens miało spojrzenie na miedzianego węża wywyższonego przez Mojżesza na pustyni – rozstrzygało o życiu i śmierci, ratowało od śmiercionośnego jadu węży. Jezus przyszedł na świat przynieść i zaoferować człowiekowi życie wieczne, zbawienie, które wybawia człowieka od sądu i kary wiecznej.
Rozstrzygnięcie to ma miejsce w doczesności, a nie dopiero po śmierci przy sądzie ostatecznym. Również królestwo Boże ma swoje korzenie w życiu doczesnym; w wieczności osiągnie ono swój pełny kształt, ale jego początki zaczynają się tu i teraz. Królestwo Boże to duchowe obcowanie człowieka z Jezusem przez wiarę, to obecność Ducha Świętego w ludzkim życiu, ufne poddanie się Jego prowadzeniu, to powierzanie swej grzeszności Bożemu przebaczeniu i wypełnianie woli Bożej. Proces ten z natury przynależy do doczesności i musi realizować się w ludzkim życiu. To tu jest miejsce i czas na działanie Ducha Świętego.
Osoba i nauka Jezusa to okazja do sądu, czyli do konfrontacji, do dokonania rozstrzygnięcia, czy opowiadam się po stronie światła, dzięki czemu zostanę zbawiony; czy też przywiązany do swoich złych czynów będę trzymał się ciemności, żebym nie musiał niczego zmieniać w swoim życiu. Wiara jest więc decyzją, by ufnie przylgnąć do Jezusa i powierzyć Mu swoje grzechy. Niewiara jest próbą tuszowania swoich grzechów i zapewnienia sobie wygodnego życia i złudnego bezpieczeństwa przez chowanie się przed Bogiem w ciemnościach. W tych ciemnościach na pewno nie ma królestwa Bożego, gdyż jest ono całe zanurzone w świetle.
Warto teraz z tych rozważań wyciągnąć praktyczne wnioski do osobistego i wspólnotowego stosowania. Pierwszy dotyczy chrztu. Nieraz traktujemy go tylko jako kościelną uroczystość połączoną z towarzyskim przyjęciem, bez większych konsekwencji i obowiązków. Tymczasem chrzest powinniśmy traktować jako osobiste zobowiązanie do przekazania dziecku żywej wiary. Trudno jednak przekazać coś, czego się samemu nie ma. Dlatego zamiar chrztu powinien być okazją do możliwie rzetelnego przygotowania rodziców i chrzestnych. Mogłoby ono mieć charakter takiego minikatechumenatu, albo przynajmniej wyczerpującej katechezy na temat wiary, Kościoła i owoców sakramentu. Okazuje się, że nieraz rodzice zupełnie nic na te tematy nie wiedzą.
Pierwsza Komunia św. i bierzmowanie to również dobre okazje, by w przełomowych okresach życia – dochodzenia do używania rozumu i do dojrzałości – ukazać człowiekowi kolejną odsłonę wiary: zarówno jej dary, jak i zobowiązania. Są to nieliczne już dziś okazje do bezpośredniego kontaktu księdza z dziećmi i młodzieżą, i to we wspólnocie Kościoła, rozciągnięte w czasie na rok i dłużej. Być może dla najgorliwszych zaowocowałoby to decyzją nawrócenia i wiary, albo przynajmniej uświadomiło konieczność bardziej osobistego i autentycznego potraktowania Boga. Kolejną taką szansą może być przygotowanie do małżeństwa.
Wymieniłem te cztery sakramenty, gdyż zdecydowana większość ochrzczonych w tych sakramentach uczestniczy i zasadniczo nie kwestionuje konieczności przygotowania do nich. Jedynie od księży zależy, czy potrafią i zechcą stanąć na wysokości zadania i tę darmo daną szansę wykorzystać. Niestety, zbyt często i po naszej stronie – duchownych – przygotowanie i sakrament są także traktowanie tylko jako formalność. Czy w takiej sytuacji można się dziwić ludziom!?
Obok możliwości wpisanych niejako w życie i tradycję Kościoła, czyli katechezę sakramentalną, trzeba podejmować także różne inicjatywy nowej ewangelizacji: rekolekcje ewangelizacyjne, spotkania oazowe, seminaria Odnowy w Duchu Świętym itp. Kiedyś były to częste punkty programów duszpasterskich różnych parafii, zwłaszcza w większych miastach; dziś należą do rzadkości. Dlatego też rzadko można dziś usłyszeć podstawowy kerygmat, będący podstawą wiary i prowadzący do nawrócenia. Może wynika to stąd, że wydaje się nam on niepotrzebny?
No i wreszcie standardowe działania duszpasterskie, będące niejako fundamentem życia Kościoła: rzetelna homilia na każdej bez wyjątku Mszy św., solidna katecheza szkolna, dobrze przygotowana i sprawowana liturgia, wrażliwość i odpowiedzialność w konfesjonale. Zdarza się niekiedy, że coś, co może i powinno być chlebem powszednim naszych parafii, pojawia się tylko z rzadka, jako rarytas z okazji rekolekcji, większych świąt czy wizytacji.
Ostatecznie jednak najważniejszym działaniem mogącym doprowadzić człowieka do nowego narodzenia i decyzji wiary jest osobiste świadectwo wierzących, przekazane przykładem życia, jakimś aktem bezinteresownej życzliwości i miłości bliźniego, rozmową czy modlitwą. Takie świadectwo powinno zakończyć się ogłoszeniem kerygmatu, wzywającego człowieka do wyraźnej decyzji. Na pewno wielu z nas pamięta niewielką książeczkę pt. „Cztery prawa życia duchowego”, rozdawaną w setkach tysięcy egzemplarzy przy okazji rozmów ewangelizacyjnych, prowadzonych przez rzesze oazowiczów. Dziś to wspomnienie brzmi jak niewiarygodna, piękna baśń. Może jednak trzeba by do tej praktyki, entuzjazmu i odwagi ewangelizacyjnej wrócić? Może warto znów zacząć głosić Ewangelię? Duch Święty stworzy nam po temu okazję, gdy stwierdzi naszą gotowość.