O tym, co składa się na prawdy naszej wiary, dowiadujemy się wcześnie. Najpierw - najczęściej od rodziców - na poziomie elementarnym: że istnieje Bóg, wszechmocny Ojciec, który stworzył cały świat; że Ojciec posłał Syna, który stał się człowiekiem, aby nas zbawić przez swoją śmierć i zmartwychwstanie. Potem, jako dzieci, zaczynamy chodzić na religię i poznajemy nieco głębiej naszą wiarę, przekaz biblijny, nauczanie Kościoła. Ci z nas, którzy mają szczęście, trafiają do grup formacyjnych czy dobrych duszpasterstw, gdzie mają szansę swoją wiarę pogłębiać, wzmacniając relację z Bogiem, ale także (bo jedno bez drugiego trudno osiągnąć) pogłębiając swoją wiedzę religijną. Mówiąc krótko - jeśli tylko choć trochę nam na tym zależy, stosunkowo łatwo możemy się dowiedzieć „w co wierzyć”. Znacznie trudniej dowiedzieć się „w co NIE wierzyć”. Jakich wierzeń, poglądów, przekonań, sposobów myślenia nie da się pogodzić z byciem uczniem Chrystusa.
Dawniej sprawa była nieco prostsza. Byli ludzie, którzy głosili tezy sprzeczne z tym, co Kościół podawał do wierzenia. Tezy te nazywano herezjami. Niektórzy nie uznawali istnienia Trójcy Świętej, inni twierdzili, że Jezus był tylko człowiekiem albo przeciwnie - że jego ludzka natura była tylko złudzeniem. Byli tacy, co nie uznawali istnienia Ducha Świętego albo twierdzili, że ciało ludzkie jest samym złem i należy się z niego jak najszybciej wyzwolić. Wiele było z tego powodu w historii sporów, wiele toczono wojen, ale sytuacja była stosunkowo jasna - w przypadku konkretnej rozbieżności „poglądów” człowiek wiedział, że musi coś wybrać. Opowiedzieć się „za” lub „przeciw”.
Dziś jest inaczej. Wiele badań potwierdza, że ludzie uważający się za wierzących, przyznający się do Kościoła katolickiego (czy w ogóle do chrześcijaństwa), traktują swoją wiarę niezwykle selektywnie. Że nie widzą sprzeczności pomiędzy podstawami wiary i tym co słyszą w kościele czy na katechezie, a wieloma teoriami czy ideami, które Kościół jednoznacznie uznaje za niezgodne z nauką Chrystusa. Bodaj 90 proc. ludzi w naszym kraju uważa się za katolików - ale też 28 proc. Polaków wierzy w reinkarnację. Dlaczego?
Kiedy jeszcze pracowałem w szkole jako katecheta, bardzo często zdarzało mi się dyskutować z uczniami na temat reinkarnacji i tym podobnych problemów. I naprawdę bardzo trudno było mi przekonać ich, że nie da się pogodzić tej teorii z byciem chrześcijaninem. „Oj, bo ten Kościół to by najchętniej wszystkiego zabronił!” słyszałem w odpowiedzi. „Nie przesadzajmy, co w tym złego?”. „A skąd wiadomo, że...” - i tak dalej.
Oczywiście reinkarnacja to tylko jeden z licznych przykładów. Znam osoby - i nie mówię tylko o moich byłych uczniach - które nie wyjdą rano z domu do pracy czy szkoły nie przeczytawszy wpierw horoskopu na dany dzień. Bo przecież
„...warto sprawdzić, co może mi się dziś przydarzyć!”. Znam ludzi - „wierzących-
-praktykujących” - którzy postawieni przed trudnym wyborem czy szczególnie ważną decyzją, jak w dym biegną po poradę do wróżki czy specjalisty od kart tarota. Znam katolików, którzy ustawiając meble w nowym biurze zasięgają rady „fachowców” od Feng-Shui. Znam też takich, którzy chcąc dowiedzieć się co się wydarzy w przyszłości sięgają po „przepowiednie Nostradamusa” czy uczestniczą w seansach spirytystycznych. Którzy nie widzą sprzeczności pomiędzy chodzeniem co niedzielę do kościoła a zajmowaniem się magią („Ale to przecież tylko dobra, biała magia!”).
Co tu zresztą mówić o przepowiedniach, wróżkach czy horoskopach - ilu z nas, uczniów Chrystusa, nawet podświadomie ulega najróżniejszym przesądom! Czarny kot przebiegł przez drogę? Oj, trzeba zawrócić i uważać przez cały dzień (...a może splunąć trzy razy przez lewe ramię?). Zapomniałem czegoś z domu, musiałem zawrócić z klatki schodowej - więc przed ponownym wyjściem powinienem na chwilę przysiąść, prawda? A jak wracając do domu z rorat (!) nie doniosę zapalonego lampionu, to być może ktoś mi bliski umrze w tym roku. O takich szczegółach jak „odpukiwanie” w niemalowane drewno już nawet nie wspominam.
Przesądy i „magiczne myślenie” nie omijają także najnowocześniejszych dziedzin życia. Wszyscy zapewne pamiętają seanse znanego „bioenergoterapeuty”, który „leczył” ludzi wyciągając do nich ręce... z ekranów telewizorów. A któż z nas, posługujących się komputerem i Internetem, nie dostał kiedyś „magicznego łańcuszka”? „Jeśli roześlesz ten list do dziesięciu osób, przydarzy ci się wielkie szczęście... Ale jeśli przerwiesz ten łańcuszek - strzeż się, spotka cię coś bardzo złego!”.
***
Ufam, że wśród czytających te słowa nie ma osób korzystających z usług wróżek, stawiających tarota, uprawiających magię czy bojących się czarnego kota. Warto jednak uświadomić sobie, dlaczego takie praktyki są nie do pogodzenia z wiarą w Chrystusa i dlaczego Kościół tak mocno przed nimi przestrzega. Warto zastanowić się nad tym nie tylko po to, żeby samemu nie mieć wątpliwości - ale także po to, żeby w razie rozmów i dyskusji umieć jasno przedstawić innym nasze stanowisko.
„Problem” ma trzy poziomy - od najbardziej przyziemnego, czysto ludzkiego, aż do poziomu osobistej relacji z Chrystusem.
Poziom 1. - fakty
Najprostszym, najbardziej zrozumiałym (co nie znaczy, że powszechnie akceptowanym) powodem, dla którego Kościół przestrzega przed „wiarą” w magię, wróżby, horoskopy etc. jest fakt, że... znakomita większość tych „zjawisk” to po prostu wierutne bzdury. Astrologia nawet na poziomie „zaawansowanych” wróżek jest kompletną brednią, bo zakłada wpływ ruchów ciał niebieskich na nasze życie i doświadczenia. Wystarczy zdać sobie sprawę, że stawianie horoskopu zaczyna się od podania daty urodzenia, aby na tej podstawie poznać „układ gwiazd i planet” jaki towarzyszył przyjściu danej osoby na świat. Na tej podstawie „wróżka” stawia horoskop - i nikomu nie przychodzi do głowy, że przecież w tym samym dniu na świecie urodziło się około 200 tysięcy dzieci! Czy to ma oznaczać, że te 200 tysięcy dorosłych dziś ludzi czeka taka sama przyszłość? O „horoskopach” w kolorowych gazetach nawet nie wspominam, bo wierzą w nie już chyba tylko najbardziej naiwni. To samo dotyczy choćby Feng-Shui - w jaki konkretnie sposób przesunięcie kwiatka o dziesięć centymetrów czy przewieszenie lustra ma pomagać w karierze i sprzyjać szczęściu? Przecież - jak słusznie zauważył kiedyś pewien publicysta - gdyby to rzeczywiście „działało”, to najbogatszym, najszczęśliwszym, najlepiej rozwiniętym państwem na świecie powinny być dziś Chiny, skąd sztuka Feng-Shui pochodzi... Gdybym policzył wszystkie „magiczne łańcuszki”, które zdarzyło mi się w życiu przerwać, to zapewniam Was, że gdyby rzeczywiście związana była z nimi jakaś „straszna klątwa”, musiałbym dawno już nie żyć (i umrzeć w potwornych cierpieniach, rzecz prosta). Czarnego kota - jako miłośnik zwierząt - po prostu przemilczę...
Skąd we współczesnym świecie - tak przecież racjonalnym, tak sławiącym rozum i naukę, tak technologicznie zaawansowanym - tak wiele wiary w przesądy, czary, wróżby, astrologię? Można oczywiście analizować to zjawisko od strony psychologicznej: ludzie w trudnych czasach szukają pewności, chcą poznać swoją przyszłość, poza tym w każdym z nas drzemie trochę „fascynacji nieznanym”... Myślę jednak, że podstawowy problem leży gdzie indziej. Zgodnie ze starym powiedzeniem: jak nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Bioenergoterapeuta „uzdrawiający ludzi” za pośrednictwem telewizora bierze za to od stacji telewizyjnej niemałe pieniądze, a dodatkowo zarabia sobie na sprzedaży „pozytywnie naenergetyzowanej wody” w „specjalnych butelkach”, którą sprzedaje za „jedyne pięć złotych” (kupiwszy uprzednio w jakimś supermarkecie po 90 groszy...). Wróżka za swoje „rewelacje” bierze sutą zapłatę - a postawiony przez nią horoskop jest na tyle ogólny i rozmyty, że zawsze można stwierdzić, że „przynajmniej w części się sprawdził”. Ile biorą „specjaliści od Feng-Shui” lepiej nie wspominać. A internetowe „listy-łańcuszki”? Wbrew pozorom także są (pośrednio) źródłem dochodów - wielu fachowców twierdzi, że korzystają na nich głównie wielcy spamerzy, bo większy ruch w sieci (skoro każdy przesyła list do 10 osób, policzcie ile maili zostaje wysłanych na dziesiątym poziomie...) pozwala im łatwiej im zdobywać kolejne adresy... Co zrobić - zarabianie na ludzkiej naiwności jest stare jak świat.
Niestety jednak problem z magią i horoskopami nie sprowadza się jedynie do „golenia naiwnych”.
Poziom 2. - zagrożenie
Napisałem, że „znakomita większość” wymienionych zjawisk to wierutne bzdury. Jednak „znakomita większość” to nie wszystkie. A zatem?
A zatem: zapewne zdarzają się wróżki (czy jak tam jeszcze siebie nazywają), które naprawdę potrafią przepowiadać przyszłość. Zapewne istnieją media, które naprawdę umieją wywoływać duchy. Co to jednak oznacza?
Często zapominamy, że „dotykalna”, materialna rzeczywistość która nas otacza to nie wszystko. Że istnieje także świat duchów. Tych dobrych, służących Bogu, które nazywamy aniołami - ale i tych, które od Boga się oderwały, wypowiedziały Mu służbę, i które są - jak mówi Pismo - „nieprzyjaciółmi”. Także naszymi.
Zły duch chce oderwać nas od miłującego Boga. Jak może to zrobić? Siłą nie, bo jego moc przy mocy Bożej jest niczym. Jedyną furtką, przez którą szatan może się do nas dostać, jest nasza wolna wola, przed którą (mówiąc obrazowo) Bóg z szacunkiem ustępuje. Jedyną metodą oderwania nas od Boga jest wmówienie nam (jak Ewie w raju), że Bóg nie chce naszego dobra, że nie możemy Mu ufać, że powinniśmy się „zabezpieczyć”...
...Na przykład poznając przyszłość, aby móc się do niej przygotować. Na przykład pytając o zdanie zmarłych w czasie seansu spirytystycznego. Albo zjednując sobie „los” za pomocą takiej czy innej magii.
Zastanówmy się: skoro nasz Ojciec jednoznacznie - poprzez Pismo święte, poprzez naukę Kościoła - mówi nam, że wróżbiarstwo czy uprawianie magii jest złem, to czy On - będący przecież samą Prawdą - może przeczyć sam sobie? To niemożliwe. Jeśli zatem spotkamy na swojej drodze „prawdziwą wróżkę” czy „prawdziwe medium” - czyją mocą ci ludzie przepowiadają przyszłość? Jakie duchy wywołują?
Oczywiście - taka wróżka może być święcie przekonana o pożyteczności swojej „pracy” i może naprawdę działać w dobrej wierze, niemniej skutki jej działania (które w gruncie rzeczy nie jest jej działaniem...) będą ostatecznie dla naszego życia fatalne. Bóg nigdy (nigdy!) nie gra roli „złego policjanta”, który zabrania nam czegoś „dla zasady”, na zasadzie „nie wolno, bo nie!”. Jeśli Pismo wspomina o zakazie wróżbiarstwa, jeśli Kościół jednoznacznie potępia takie praktyki - to także dlatego, że mogą one być dla nas po prostu niebezpieczne. Wróżąc, wywołując duchy, „bawiąc się” w magię wkraczamy na cienki lód - nigdy nie mamy pewności gdzie kończy się zabawa i żarty, a zaczyna się kontakt z rzeczywistością, z którą na pewno wolelibyśmy się nie kontaktować...
Poziom 3. - zaufanie i miłość
„Tobie, Panie, zaufałem - nie zawstydzę się na wieki” - tak śpiewamy w polskiej wersji „Te Deum”. Zaufanie - oto słowo-klucz.
Wiem, komu zaufałem. Wiem, że mam kochającego Ojca, który kocha mnie miłością bez granic, a przy tym jest wszechmogący - więc na pewno nie pozwoli mi zginąć. Wiem, że Chrystus oddał za mnie życie, że zmartwychwstając dał mi zbawienie - więc znam swoją przyszłość, a przynajmniej to, co w niej najważniejsze. Wiem, że mam Ducha Świętego, który prowadzi mnie i pomaga dokonywać właściwych wyborów - jeśli tylko tego chcę.
Jeśli tak, to czy naprawdę konieczne jest dla mnie poznanie przyszłości? Jeśli mój Bóg może wszystko - to czy rzeczywiście potrzebne mi są „czary” mające zjednać „los”?
Co więcej - skoro Bóg uczynił mnie wolnym (do tego stopnia wolnym, że mogę nawet odrzucić Jego wolę!), to czy nie jest oczywiste, że przyszłość zależy głównie ode mnie? Od moich wyborów, od moich decyzji - a nie od „losu”, fatum, przeznaczenia - czy jakkolwiek to jeszcze nazwiemy?
Bywa tak, że Bóg objawia ludziom przyszłość w szczególny, „specjalny” sposób. Czasami posyła w tym celu proroków, czasami pozwala mistykom na głębsze zrozumienia Swoich planów. Czasami (może znacznie częściej, niż nam się wydaje) Bóg dokonuje w naszym życiu cudów - bo przecież dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. Zawsze jednak to Jego inicjatywa.
Jeśli naprawdę wierzę, jeśli głęboko ufam Bogu, jeśli Go kocham - to wróżby, magia, wywoływanie duchów, Feng-Shui czy tarot po prostu nie są mi potrzebne. Jeśli zdaję sobie sprawę z tego, „komu zaufałem”, to nie będą mi straszne żadne przesądy. To nie przestraszę się „klątwy” czy okropnych konsekwencji przecięcia śladów czarnego kota, przerwania „magicznego łańcuszka” czy podawania sobie ręki przez próg.
Na koniec: trzy punkty z Katechizmu Kościoła Katolickiego (Pallotinum 1994 z późniejszymi poprawkami).
Wróżbiarstwo i magia
2115. Bóg może objawić przyszłość swoim prorokom lub innym świętym. Jednak właściwa postawa chrześcijańska polega na ufnym powierzeniu się Opatrzności w tym, co dotyczy przyszłości, i na odrzuceniu wszelkiej niezdrowej ciekawości w tym względzie. Nieprzewidywanie może stanowić brak odpowiedzialności.
2116. Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa: odwoływanie się do Szatana lub demonów, przywoływanie zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość (Pwt 18,10; Jr 29,8). Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią i szacunkiem - połączonym z miłującą bojaźnią - które należą się jedynie Bogu.
2117. Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad bliźnim - nawet w celu zapewnienia mu zdrowia - są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności. Praktyki te należy potępić tym bardziej wtedy, gdy towarzyszy im intencja zaszkodzenia drugiemu człowiekowi lub uciekanie się do interwencji demonów. Jest również naganne noszenie amuletów. Spirytyzm często pociąga za sobą praktyki wróżbiarskie lub magiczne. Dlatego Kościół upomina wiernych, by wystrzegali się ich. Uciekanie się do tak zwanych tradycyjnych praktyk medycznych nie usprawiedliwia ani wzywania złych mocy, ani wykorzystywania łatwowierności drugiego człowieka.