W sierpniu grupa 14 wolontariuszy związanych z poznańską Diakonią Misyjną wzięła udział w dwutygodniowym doświadczeniu misyjnym w Berdiańsku we wschodniej Ukrainie. W grupie oprócz kapłana, kleryka oraz studentów i absolwentów znalazło się małżeństwo z wieloletnim doświadczeniem misyjnym. Kontakt z parafią katolicką w Berdiańsku nawiązali poprzez siostry klaretynki, które posługiwały w tamtejszym Centrum Caritas. Na miejscu przyjmował ich misjonarz z Polski, ks. Zdzisław Zając. Oto fragmenty relacji uczestników wyprawy, ukazujące, jakie wrażenia ten krótki wyjazd pozostawił w ich sercach.
* * *
W Berdiańsku czeka na nas około 40 dzieci, które odwiedzają placówkę. Czasem przychodzą po kromkę chleba, często pochodzą z rozbitych rodzin. Potrzebują wsparcia, miłości, ale przede wszystkim tego, żeby ktoś tam z nimi był. Oprócz dzieci będziemy pracować z bezdomnymi, którymi zajmuje się ośrodek, a także animować modlitwę w parafii katolickiej.
* * *
Jest sobota, południe. Dzisiaj wieczorem wyjeżdżamy z Poznania do Berdiańska. Czeka nas niezwykle długa podróż. Na miejscu będziemy we wtorek. Jedziemy kilkoma pociągami i busami. Po drodze mamy przesiadki w Warszawie, Przemyślu, Lwowie i Melitopolu. Razem to 1939 kilometrów.
* * *
Berdiańsk Бердянськ to miasto, w którym żyje 115 000 ludzi, położone nad Morzem Azowskim we wschodniej Ukrainie w obwodzie zaporoskim. Latem zamienia się w kurort nadmorski, który co roku przyciąga setki turystów. Położony na półwyspie, ze względu na zróżnicowane ukształtowanie terenu, bogaty jest w punkty widokowe – zapierające dech w piersiach wschody i zachody słońca. Nad miastem błyszczą złote kopuły licznych cerkwi prawosławnych. W ciepłe miesiące serce Berdiańska przenosi się na wybrzeże. Piękne plaże wcale nie są w centrum miasta, gdzie skupia się zainteresowanie przyjezdnych. Czasami warto pokonać pewien dystans, żeby znaleźć prawdziwą perłę i przy okazji zażyć zdrowotnych błotnych kąpieli. Berdiańsk słynie w okolicy z sanatoriów i uzdrowisk nadmorskich.
Komunikację miejską współtworzą szalone marszrutki, które są wstanie zawieźć na koniec świata i jeszcze dalej. Wcześniej należy jednak wykazać się wiarą i cierpliwością, trudno tu planować podróże po mieście, kiedy nie ma rozkładu jazdy. Spokojnym rytmem płynie tutaj czas, rozkwitają bazary, od samego ranka pojawiają się przemiłe starsze panie z różnymi owocami ciężkiej pracy swoich rąk. Naprzeciwko sklepu Silpo po 15 spotkacie panią Valę z pęczkiem pietruszki, koperku i suszonymi brzoskwiniami. Pracuje w centrum jako osoba sprzątająca i warto ją poznać.
* * *
W środę nadszedł długo oczekiwany pierwszy dzień naszej pracy w ośrodku. Podzieliliśmy się na grupy i z radością zabraliśmy się do wypełniania naszych obowiązków. I tak pani Ala i Tymek przeprowadzili wśród dzieci małą akcję medyczną i służyli pierwszą pomocą, także dla bezdomnych. Agata, Kamil i Mateusz zajęli się dziećmi z najstarszej grupy (6-12 lat). Mateusz poprowadził kurs tańca, Kamil rozegrał z chłopcami dwa mecze w piłkę nożną, a Agata pilnie uczyła dziewczynki rysować. Magda, Kasia i Agata zajęły się najmłodszymi dziećmi (są w wieku przedszkolnym), rozweselając ich śpiewami. Oli, ks. Adamowi i Agnieszce tym razem przypadły prace w ogródku, ale na pewno wkrótce ich wymienimy. W każdym razie teren ośrodka nabiera barw i pozbywa się chwastów w bardzo szybkim tempie. Jakub i Ola pracowali w parafii na modlitwie i w porządkowaniu zakrystii, a pan Wojtek grał tam na organach.
* * *
Kiedy schodzimy w stronę morza, mamy wrażenie, jakby przed nami była ściana wody, która wyrasta ponad port. Tak jakby osłaniała miasto przed zamorskimi niebezpieczeństwami. W połowie drogi pali się wieczny ogień, nigdy nie gaśnie. Upamiętnia ofiary II wojny światowej. Po drugiej stronie ulicy wyrasta dumnie kościół katolicki wyniesiony ponad linię miasta. Tam spotykamy się z Jezusem w Adoracji i wspólnej Eucharystii. Widać pewien kontrast wśród osiedli mieszkalnych. Obok skromnej chatki, nadszarpniętej często zębem czasu, wyrastają przykuwające oko wille ze zdobionymi ogrodzeniami. Tylko ludzie tacy sami. Widać pewien smutek, jakąś refleksję na twarzach, zmęczenie. Jest w tym mieście coś pociągającego, pewne bogactwo, które jeszcze nie zostało odkryte. Czuć obecność Boga, cała przyroda, natura chwali Jego Imię. Czasem pod wieczór, kiedy słońce powoli chowa się za horyzont, słychać lekki szum, ciche wołanie od morza: „Ja jestem!”. Wystarczy na chwilę się tutaj zatrzymać .
* * *
Niedzielę przeżyliśmy świątecznie. Zaczęliśmy ją od Mszy Świętej w kościele parafialnym. Tam podzieliliśmy się posługami. Na początku kazania głoszonego przez naszego ks. Adama pokazaliśmy krótką pantomimę, która miała obrazować siłę, jaka tkwi w dawaniu siebie innym i pomnażaniu miłości.
Po Mszach niedzielnych jest zwyczaj spotykania się na wspólnym „czajopiciu”. W okresie letnim spotkanie to odbywa się w altance przy kościele. Uczestnicząc w nim poznawaliśmy parafian. Po południu znaleźliśmy też czas, by pojechać nad morze. Towarzyszyła nam dziewczyna z parafii Jana, która studiuje w Polsce. Dzięki niej dotarliśmy do uroczej plaży, nie odwiedzanej przez tłumy rozkrzyczanych turystów. (…) Był to długi dzień.
Braliśmy też udział w wieczornym koncercie muzyki klasycznej na organy oraz „bajan” (to w języku rosyjskim akordeon). Podczas koncertu kościół był wypełniony. Wieczorna wspólna kolacja, podsumowanie dnia, planowanie następnych prac, modlitwa oraz zasłużony sen, bo od poniedziałku znów czeka nas wiele zajęć.
* * *
Rano ks. Adam miał wielką ochotę na winogrona. Nikomu o tym jednak nie opowiedział. Gdy pracowaliśmy na ogródku w parafii, przejeżdżał obok pewien człowiek na wózku inwalidzkim. Poprosił o pomoc. Kamil podwiózł go pod górę. W podziękowaniu dostał kiść winogron. Po paru godzinach, obok parafii, przechodziła pewna kobieta załadowana torbami pełnymi owoców. Zatrzymała się przy nas i spytała, czy nie chcielibyśmy ich przyjąć. Były tam winogrona i nektarynki. Cała torba. W pięć osób zapakowaliśmy wszystko i przynieśliśmy na obiad. Jako cała grupa zdecydowaliśmy jednak, że otrzymane dary oddamy bezdomnym. (…) Nie my to wymyśliliśmy, ale czy nie tak się mnoży dary?
* * *
Dwa dni wcześniej bezdomni prosili nas, żebyśmy zagrali z nimi w piłkę nożną. Od razu się zgodziliśmy, więc wczoraj o 15:00 spotkaliśmy się na boisku przy ośrodku. Graliśmy mecz Polska-Ukraina. Bezdomni wygrali 4:3. Z każdej bramki bardzo się cieszyli. Widać przy tym było, jak potrafią ucieszyć się nawet z małej rzeczy. Kibicowali i nasi, i bezdomni. Była też okazja do pokazania, że są to tacy sami ludzie, jak my wszyscy. W czasie meczu podeszła do nas grupa młodych chłopaków i bardzo się zdziwili, że gramy z bezdomnymi. Pytali, skąd jesteśmy i co tutaj robimy. Ola ich szybko zewangelizowała. Na początku trochę się z nas śmiali, ale już chwilę później pytali, czy mogą następnym razem też zagrać.
* * *
Pracownica Centrum Caritas, pani Wala, troszcząca się o salkę dla bezdomnych i wydająca im posiłki, nie chciała z początku przyjąć naszej pomocy. Miała swój „reżim raboty”: rozkrawała i rozdawała chleb, przynosiła ciężki garnek zupy i rozlewała wszystkim, którzy danego dnia zebrali się na wspólnym posiłku. Prowadziła również modlitwę przed jedzeniem: Ojcze Nasz. Musieliśmy dopiero z biegiem czasu zdobyć jej zaufanie, żeby pozwoliła sobie pomóc.
Myślę, że nasze codzienne spotkania z bezdomnymi i świadectwa, które mówiliśmy, trafiały do serca pani Wali. Po ostatnim spotkaniu, kiedy bezdomni już się rozchodzili (w większości na pobliskie boisko, bo tam umówiliśmy się na mecz), zawołała księdza Adama, żeby się pomodlił nad Rusłanem. Tylko oczy tego 27-letniego chłopaka zdradzały jego młody wiek. Widziałam w nich smutek i rozpacz. Co może odczuwać mężczyzna w sile wieku, bez pracy, na ulicy, z rozbitą rodziną. Uklęknął, ksiądz Adam wypowiadał słowa modlitwy wstawienniczej, ja tłumaczyłam je na rosyjski. Rusłan powierzył swoją sytuację „bez wyjścia” Jezusowi. Płakał. Wierzymy, że Pan się o niego zatroszczy.
* * *
„Jak dobrze wstać, skoro świt” – pierwsze dźwięki tego utworu przywitały nas bladym świtem, kiedy półprzytomni po nocnej adoracji i ledwie przespanych 2 godzinach, pakowaliśmy się do busa księdza Zdzisława. Ksiądz zabrał nas na berdiański wschód słońca – w ostatni dzień naszego pobytu. Rześkie morskie powietrze orzeźwiło nas, kiedy wysiedliśmy na plaży. Morze było spokojne i, jak zawsze, pełne majestatu. Kilka minut później na horyzoncie pojawiła się czerwona smuga a z niej wyłaniać się zaczęła ognista kula.
Pan działał pośród nas z niesamowitą mocą. Cały czas byliśmy w akcji: śpiewając z dziećmi, sprzątając, adorując, modląc się, zdrapując spalone witraże z okien, wyrywając chwasty, pomagając bezdomnym, grając z nimi w piłkę, pokazując pantomimy, wyśpiewując rosyjskie piosenki religijne w zatłoczonych marszrutkach, podziwiając zachody słońca, konając ze śmiechu. ON z nami nieustannie BYŁ i dzięki Niemu to był niesamowity czas. Ten wyjazd otworzył mi serce. I rozpalił je. Dziękuję, że mogłam tego doświadczyć.
* * *
Już wróciliśmy z Berdiańska do swoich spraw, obowiązków. Myśleliśmy, że to piękno, które miało nas spotkać, zostało tam, na ulicach, w centrum Caritas. Jak bardzo Bóg nas znowu zaskoczył! Powrót okazał się całą górą łask. Dzieląc się świadectwem Berdiańska, niewspółmiernie więcej otrzymujemy. Jezus stawia nas pośród ludzi i pragnie, żebyśmy mówili. Ludzie się otwierają, zaczynają dostrzegać miłość, dzielą się swoimi doświadczeniami, mówią o miłości Boga. Niektórzy chcą stać się częścią misji. Budzi się w nich zainteresowanie, które ma szanse się zrealizować w konkretny sposób, w konkretnym miejscu, z konkretnymi ludźmi.