Tego typu wyznania rozpoczynają się zazwyczaj przedstawieniem autora. Ale imię i nazwisko nie są tu ważne… Gdy rok temu zacząłem ten koszmar, chciałem po prostu sprawdzić, czy rozwijam się prawidłowo, ot „badanie okresowe". Późniejszy proceder tłumaczyłem, a jakże, domowym leczeniem stulejki. Wyleczyłem się z niej po miesiącu. Z tego nie wyleczyłem się nigdy.
Jestem uzależniony od masturbacji i pornografii, o czym wiadomo tylko nielicznym osobom. To, co teraz piszę, to próba dostrzeżenia przeze mnie sensu mojego nałogu. Jeśli mogę kogoś odwieść od złego, uchronić kogokolwiek, to może jest jakiś sens tej Sodomy? Nie wierzę, by Bóg pozwalał na coś takiego bez celu, choćby najbardziej zaskakującego.
Podejrzewam, że nałóg odebrał mi już ok. 300 godzin życia. 18000 minut, 1080000 sekund, nieskończenie wiele chwil. I to tylko w ciągu roku. Każdy z tych niezliczonych momentów mógłbym poświęcić na coś wspaniałego, na czynienie dobra. A wykorzystałem je, by zbrukać jeden z najpiękniejszych skarbów danych mi od Boga – seksualność. Nigdy już nie popatrzę tak samo na kobietę, nie będę mógł z czystym sumieniem spojrzeć mojej wybrance życia w oczy. Fizyczny akt, dopełniający miłość dwojga nie będzie już tak samo wspaniały ani dla mnie, ani dla niej. Na nic silna wola, na nic postanowienia, sposoby, modlitwy, przyrzeczenia… Tkwię w tym bagnie od roku i nic z tym nie zrobiłem. Prawie nic.
Nie udało mi się wyswobodzić, czasem nawet zapadam się głębiej niż zwykle, ale osiągnąłem jedno: pojąłem przyczynę tego stanu rzeczy, defacto przyczynę prawie wszystkich moich przywar, zatruwających moją duszę. Ową wszechprzyczyną jest ucieczka. Eskapizm. Tchórzostwo, można by rzec.
Odkąd pamiętam, uciekałem od obowiązków, prac. Może to przez to, że jestem jedynakiem, może przez coś innego. Jakie zresztą ma to teraz znaczenie? Uciekałem w świat wyobraźni, książek, potem w wirtualne krainy, a na koniec – w fałszywe szczęście, jakie niby oferuje nałóg. Niby, bo tak naprawdę masturbacja z poczuciem winy nie jest ani przyjemna, ani uskrzydlająca. Jedyne, co ci daje, to makabryczną puszkę Pandory – uzależnienie.
– Masz kompleksy? Jakiś natrętny obowiązek do wypełnienia? A może naukę przed egzaminem? Zrób to – zapomnisz o wszystkim!…
Takimi słowami kusi Szatan. Poza tym uparcie przekonuje, że nie istnieje, co jest jego największą sztuczką. Zapamiętaj moje słowa: dopatruj się raczej zła w czymś, co uważasz za dobre, niż dobra w czymś w złym. A już na pewno się nie usprawiedliwiaj, mówiąc sobie: „Ja po prostu jestem koneserem kobiecego wdzięku…”, oglądając erotykę. To jest reakcja łańcuchowa. „Kto nie odeprze pokusy od razu, już jest w połowie zwyciężony” – mawiał św. Hieronim. Miał rację. Od erotyki – „miękkiej pornografii”, poprzez materiały czysto pornograficzne dotrzesz do grzechu. Zawsze.
Następny akapit jest najważniejszy. Czytaj go uważnie, nie uroń ani słowa.
Wbrew temu, co tu napisałem, z nałogu da się wyjść. Więcej: twoim świętym obowiązkiem jest z nim walczyć na każdym froncie! Każda myśl, fantazja, kliknięcie w banner, obejrzenie filmu, nawet sam akt masturbacji! jest bitwą. Bitwą nie wygrywa się wojny, ale wojny nie wygrywa się też bez bitew. Siłuj się z sobą samym na każdym kroku, nie ustępując Diabłu ani na chwilę. Myśl o powodach, dla których podjąłeś walkę: o Bogu, którego świątynią jesteś, o swojej przyszłej żonie, dla której prezentem, skarbem jest twoja seksualność czysta i niezbrukana, o przyjaciółkach, na które chcesz patrzeć jak na osoby, a nie przedmioty. Myśl o tym wszystkim – i trwaj.
Ty, który czytasz to z pobłażliwym uśmieszkiem, mając mnie za jakiegoś narwańca i dziwaka, który nie widzisz w onanizmie niczego złego – powstrzymaj się, nim to napiszesz! Nigdy nie byłeś uzależniony, nigdy się (oby!) nie dowiesz, co przechodzą tacy jak my. Nie masz prawa się wypowiadać… Ale co, jeśli jest inaczej? Dla własnego dobra zastanów się nad sobą i odpowiedz sobie na pytanie: Czy jestem uzależniony?