Znaczna część bogactwa wypracowanego przez obywateli, jak i środków otrzymanych w ramach pomocy międzynarodowej, trafia do prywatnych kieszeni
Migracje i uchodźcy to jedne z najgorętszych, najbardziej dyskusyjnych tematów ostatnich kilku lat. Wiele powiedziano w tym kontekście, często w przypływie mniej lub bardziej pozytywnych emocji. Niewątpliwie sprawa jest istotna, choćby ze względu na liczby: według danych Eurostatu w 2015 roku do Unii Europejskiej przybyło 2,4 mln osób (całkowita liczba mieszkańców UE to ok. 507 mln ludzi). Podejrzewam, że większość z nas zauważyła większą niż kilka lat temu ilość osób z Ukrainy, żyjących wśród nas i słyszała o tragediach rozgrywających się na Morzu Śródziemnym. Społeczeństwo oczekuje od nas, chrześcijan, zajęcia jakiegoś stanowiska, co wymaga pewnej wiedzy. Nie siląc się na rozbudowane analizy, spróbuję pokrótce uporządkować pewne fakty, aby lepiej zrozumieć, dlaczego tyle osób ucieka ze swoich domów.
Omawiając kwestię uchodźców i migrantów, skupię się na Europie. Zasadnicze kierunki migracji do Unii Europejskiej (UE) to Bliski Wschód i Afryka Północna (Basen Morza Śródziemnego), Afryka Subsaharyjska i Europa Wschodnia. Emigracja z Europy Wschodniej jest powodowana głównie różnicą płac i poziomem życia. Przy pozostałych kierunkach sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, co postaram się przybliżyć.
Uchodźca i imigrant
Jednym z większych nieporozumień związanych z migracjami jest nagminne mylenie migrantów i uchodźców. Różnica jest jednak zasadnicza. Migrantem jest każda osoba zmieniająca miejsce zamieszkania lub stałego pobytu. Może być powodowana różnymi czynnikami, które nie są istotne do stwierdzenia, że doszło do migracji. Oznacza to, że migrant może zmieniać swoje miejsce zamieszkania w poszukiwaniu lepszego życia, ale też ze względu na szczególne umiłowanie jakiegoś miejsca a nawet zwyczajny kaprys. Natomiast pojęcie uchodźcy definiują dokumenty prawa międzynarodowego (Konwencja Genewska z 1951, zmieniona Protokołem Nowojorskim w 1967 r.). W świetle tych umów za uchodźcę może zostać uznana osoba, „która przebywa poza krajem swego pochodzenia i posiada uzasadnioną obawę przed prześladowaniem w tym kraju ze względu na rasę, religię, narodowość, poglądy polityczne lub przynależność do określonej grupy społecznej”. Podlega ona specjalnej ochronie państwa, ale w okresie ubiegania się o nadanie statusu uchodźcy objęta jest licznymi ograniczeniami (np. co do swobody poruszania się po kraju i podejmowania pracy).
Aby zostać uchodźcą należy złożyć wniosek, który musi zostać pozytywnie rozpatrzony – innymi słowy, trzeba chcieć otrzymać taki status. Tymczasem migrant to pojęcie socjologiczne. Migrantem zostaje się przez sam fakt zmiany miejsca zamieszkania. Dlatego, wbrew powtarzanej przez niektórych tezie, nie ma w Polsce „miliona uchodźców z Ukrainy” – ludzie ci nie ubiegają się bowiem o status uchodźcy. Są migrantami, najczęściej ekonomicznymi, niejednokrotnie podejmującymi prace, których Polacy nie chcą wykonywać. Oczywiście zdarzają się także osoby, zwłaszcza z rejonu Donbasu, faktycznie uciekające w obawie przed prześladowaniem, ale są to pojedyncze przypadki.
Basen Morza Śródziemnego
We wrześniu 2015 roku byłem w Wiedniu, kiedy tysiące osób z Bliskiego Wschodu szły przez Węgry do Niemiec, które zadeklarowały gotowość przyjęcia ludzi koczujących na granicy UE. Miałem wtedy okazję porozmawiać z Syryjczykami, gdyż to głównie oni przybyli wówczas do Europy. Większość z nich jako powód migracji podawała strach przed wojną, jaka toczyła się w Syrii między reżimem al-Asada, rebeliantami a tzw. Państwem Islamskim (ISIS). Wszystkie te strony nienawidziły się wzajemnie, a do ludności cywilnej podchodziły nieufnie, podejrzewając ludzi o współpracę z wrogiem, i nie przejmując się za nadto cywilnymi ofiarami. Ponad rok później potwierdził to dramat Aleppo. Wiele osób, także dobrze wykształconych i zarabiających na siebie, zabierało to, co miało najcenniejszego i co było najpotrzebniejsze (słynne smartfony, przywoływane przez niektórych jako „argument” na rzecz nieprzyjmowania uchodźców...), uciekając do sąsiednich krajów, głównie Libanu i Turcji. Życie w tamtejszych obozach (w namiotach, na ogrodzonym terenie), było jednak tak frustrujące, że kto tylko miał siłę i mógł zdobyć się na wędrówkę dalej (stąd ci młodzi mężczyźni), próbował dostać się do UE.
Nieco odmienna sytuacja wytworzyła się w Libii, a poniekąd w Egipcie. Na skutek tzw. Arabskiej Wiosny w 2011 r. obalono tam rządzących od wielu lat dyktatorów. Niestety, nie udało się utworzyć sprawnych, demokratycznych rządów, co przełożyło się na wyniki ekonomiczne. O ile w Egipcie panuje jedynie pewna niestabilność i występują wewnętrzne tarcia różnych grup, o tyle w Libii rząd jest w znacznej mierze „teoretyczny”, a władzę sprawują szefowie lokalnych grup o charakterze mafijnym, dysponujących uzbrojonymi formacjami milicyjnymi. Toteż wiele osób w poszukiwaniu bezpieczniejszego życia usiłowało dopłynąć do Europy.
Podsumowując czynniki wywołujące migracje z basenu Morza Śródziemnego, można stwierdzić, że podstawowym powodem jest wojna i niestabilność państwa, stwarzająca zagrożenie prześladowaniem. Efektem konfliktów i anarchii jest także zubożenie ekonomiczne, które stanowi dodatkowy czynnik motywujący do migracji.
Afryka Subsaharyjska
Sytuacja w Afryce jest bardzo skomplikowana. Można by krótko powiedzieć, że migracje wywoływane są przez wojny i biedę. A zatem wyślijmy tam misje pokojowe ONZ, powołajmy kolejne fundusze wsparcia, i cieszmy się swoim dostatnim, europejskim życiem. Tymczasem my, Europejczycy, czy też szerzej – ludzie Zachodu, nie jesteśmy bez winy. Kajuju Murori, dziennikarka „The African Exponent”, w swoim artykule wymienia 7 głównych powodów, dla których Afryka jest wciąż biedna, co możemy przyjąć za główną przyczynę migracji. Jej skala i przebieg są chyba mało znane, a jednak bardzo poruszające.
Wiele historii wygląda tak: rodzina w Afryce Subsaharyjskiej zdobywa środki na wyjazd jednej osoby, które ma dotrzeć do Europy i pomóc krewnym dostać się do UE. Następnie wytypowany „pionier” płaci przemytnikom, którzy otwartym samochodem wiozą kilkanaście osób przez Saharę. W Libii ponad 300 osób zostaje umieszczonych na stateczku, który może pomieścić ok. 140 pasażerów. Wtedy zaczyna się ruletka: jeśli na wodach terytorialnych wpadną w ręce libijskiej straży przybrzeżnej, czeka ich więzienie, a w nim przemoc, głód, podłe warunki; jeśli wypłyną na wody międzynarodowe i przejmie ich włoski lub niemiecki statek, mają szczęście – trafią do europejskich ośrodków, zwanych też obozami, dla uchodźców... Jak widać nawet wariant optymistyczny jest niezbyt godny pozazdroszczenia. Co zatem sprawia, że ludzie ci opuszczają swoje domy? Pokrótce przedstawię przyczyny podane przez Murori.
Wojny domowe i terroryzm
Konflikty zbrojne same w sobie wyzwalają migracje. Dodatkowo przyczyniają się do zniszczenia domów, sklepów, fabryk, infrastruktury itd. Paraliżują handel i zmniejszają wiarygodność kraju jako dłużnika, co przekłada się na wyższe koszty zaciągania pożyczek przez rząd. Wojna wymaga też poświecenia znacznej części budżetu na resorty siłowe. Nie bez znaczenia jest także śmierć wielu osób, w tym profesjonalistów, powodująca trudności w szukaniu pracowników.
Niektórym jednak wojny te bardzo się opłacają. Koncerny zbrojeniowe w Ameryce, Europie czy Chinach, osiągają kolosalne zyski na handlu bronią, który niejednokrotnie odbywa się za pośrednictwem krajów trzecich. Przedsiębiorcom tym nie zależy na uspokojeniu sytuacji. Oni przecież żyją z wojny, bogacąc się na śmierci i cierpieniu, co nie raz zauważał papież Franciszek.
Niekończąca się korupcja
Łapówki są plagą krajów afrykańskich, powodując znaczne ich zubożenie. Wg badań ankietowych przeprowadzonych przez Transparency International, większość rządów w Afryce wskazuje korupcję jako jeden z głównych powodów niemożności spełnienia oczekiwań obywateli. Co gorsza, policja i wymiar sprawiedliwości, uważane są za instytucje najbardziej skorumpowane. Nie dziwi zatem brak postępów w walce z łapówkami. W efekcie znaczna część bogactwa wypracowanego przez obywateli, jak i środków otrzymanych w ramach pomocy międzynarodowej, trafia do prywatnych kieszeni. Prezydent Liberii Ellen Johnson-Sirleaf podsumowała to tak: „Afryka nie jest biedna, tylko nędznie zarządzana” (“Africa is not poor, it is poorly managed.”).
Edukacja
W wielu krajach Afryki edukacja jest płatna i przekracza możliwości rodziców. W wielu miejscach szkoły są fizycznie niedostępne, położone w odległości niemożliwej do pokonanie przez dziecko. Poziom edukacji też nie należy do najwyższych, nie mówiąc o wyposażeniu szkół, gdzie często brakuje choćby zeszytów. Uniemożliwia to stworzenie konkurencyjnych gospodarek, mogących sensownie próbować swoich sił na globalnym rynku. Problem pogłębia zjawisko drenażu mózgów, w wyniku którego dobrze wykształcone osoby podejmują pracę w UE czy USA, pomnażając nasze bogactwo.
Zdrowie
Wiedza na temat zdrowia ludzkiego i dostęp do opieki zdrowotnej jest sprzężony z zamożnością kraju i poziomem edukacji. Bieda materialna i intelektualna naraża ludzi na wiele chorób, utrudnia leczenie i w konsekwencji...wpędza w jeszcze większą biedę. Brak dostępu do odpowiednich sanitariów sprzyja rozwojowi chorób zakaźnych, często dawno zapomnianych w Europie, jak np. czerwonka. Pewną pomocą służą tu misje Lekarzy Bez Granic i wielu chrześcijańskich misjonarzy, ale to wciąż krople w morzu potrzeb.
Przeszkody geograficzne
Kajuju Murori zwraca uwagę na niekorzystne położenie geograficzne wielu państw Afryki, które utrudnia im handel. Nie mają one dostępu do morza, a w otaczających je krajach trwają wojny i inne konflikty, co skutkuje ekonomiczną izolacją. Naturalne bogactwa, choć obficie występujące w Afryce, trafiają często w ręce zachodnich firm. W dążeniu do maksymalizacji zysku oferują one lokalnej ludności niewielkie zarobki, a pieniądze wędrują do właścicieli w USA czy UE.
Międzynarodowa pomoc
Wydawać by się mogło, że pomoc międzynarodowa ma same pozytywne skutki. Niestety nie jest to prawda. Według szacunków Health Poverty Action (HPA), Afryka traci więcej, niż otrzymuje w ramach pomocy międzynarodowej. „Podczas gdy w ramach pomocy międzynarodowej, kredytów i inwestycji na kontynent dociera 134 mld $ rocznie, wyprowadzane są 192 mld $, w postaci zysków, inwestycji związanych z ochroną klimatu i przez optymalizację opodatkowania”, wylicza raport HPA. Dzieje się tak na skutek eksploatacji afrykańskich zasobów przez zachodnie firmy przy ponoszeniu niewielkich nakładów, głównie dzięki niskim płacom, standardom BHP i ochrony środowiska.
Nieuczciwa polityka handlowa
Bogate kraje Zachodu stać na wspieranie kluczowych obszarów gospodarki, co uniemożliwia Afryce konkurowanie z nimi na rynku. Jednym z czytelniejszych przykładów jest Wspólna Polityka Rolna UE, dzięki której lepsze jakościowo towary europejskie są tańsze niż nieco gorsze płody rolne z Afryki. Dodatkowo UE stosuje bardzo rygorystyczne normy dotyczące żywności, na których spełnienie i certyfikację nie mogą sobie pozwolić producenci rolni w Nigerii czy Ghanie. O przemyśle czy usługach nawet nie ma co wspominać...
Jak więc widać na podstawie przywołanych przyczyn biedy w Afryce, ktoś na tej biedzie zarabia. Można zrzucać odpowiedzialność na wielkie firmy i rządy, które dopuszczają się wspominanych praktyk, ale warto pamiętać, że beneficjentami bogacenia się na Afryce jesteśmy wszyscy. Jak? Na przykład dzięki relatywnie niskim cenom kakao, mamy pod dostatkiem czekolady, która jest nieosiągalna dla wielu pracujących na plantacjach kakaowców.
„Cóż mamy czynić, bracia?”
Próba podania cudownych, prostych i klarownych rozwiązań, byłaby nieuczciwością. Z jednej strony nie zwalnia to nas od poszukiwania sposobów na umożliwienie ludziom godnego życia tam, gdzie się urodzili. Wręcz przeciwnie, jest to nasz obowiązek jako tych, którzy dysponują większą częścią światowego bogactwa i mogą sobie pozwolić na luksus myślenia nie tylko o przeżyciu. Z drugiej zaś strony, dostrzeżenie naszych powiązań z sytuacją na Bliskim Wschodzie i w Afryce powinno powstrzymywać nas od postawy zamknięcia, egoizmu ubieranego czasem w szaty, źle rozumianego, „ordo caritatis”. W zglobalizowanym świecie nie jesteśmy już tak daleko od siebie – kupując czekoladę stoję tylko o krok od tego, który pielęgnował kakaowce, a może nigdy nie skosztować deserowej czekolady z pomarańczą i migdałami. Mamy różne możliwości działania, od mówienia i przekonywania innych, aż po organizację wielorakich form nacisku na rządzących.
Co zatem robić? Nie wiem, jak już wspomniałem, nie mam genialnych odpowiedzi. Ale może warto zastanowić się nad tym co zrobić, w duchu troski o brata lub siostrę z plantacji, z pontonu i obozu, przy następnej kostce czekolady?