Św. Ignacy Loyola uczył swoich duchowych synów postawy magis (co po łacinie znaczy „bardziej” lub „więcej”) – chodziło mu o to, żeby nie poprzestawać na przeciętności, ale zawsze dążyć do większej doskonałości, do skuteczniejszej służby Bogu
Aby cokolwiek w życiu osiągnąć, trzeba nad tym pracować. Aby dokonać czegoś ważnego, trzeba często wyrzec się wielu innych rzeczy i spraw. Wie o tym każdy, kto uprawiał jakikolwiek sport (choćby czysto amatorsko): jeśli chcesz wygrać mecz czy zająć miejsce na podium w czasie zawodów, musisz trenować, rezygnować z wielu przyjemności, poświęcać swojej pasji wiele czasu. Tak samo ma się sprawa choćby z muzyką – jeśli chcesz dobrze grać, musisz ćwiczyć. Ćwiczyć nie tylko na kilka dni przed koncertem (choć wtedy ćwiczenia mogą być bardziej intensywne), ale ćwiczyć codziennie, przez całe życie.
Artur Rubinstein był genialnym pianistą. Jego gra sprawiała wrażenie tak lekkiej i naturalnej, jakby nie wymagała żadnej pracy czy wysiłku. Ale kiedy ktoś zapytał go, czy codziennie ćwiczy na fortepianie, wirtuoz odparł podobno:
Oczywiście, że tak! Jeśli nie ćwiczę jeden dzień, a potem siadam do fortepianu, moje ręce czują, że miały przerwę. Jeśli nie ćwiczę dwa dni, słyszę różnicę w jakości swojej gry. A jeśli nie ćwiczę trzy dni, zaczyna to już słyszeć także publiczność…
Praca nad sobą – w każdej dziedzinie, nie tylko w muzyce czy sporcie – ma to do siebie, że przypomina ruchome schody jadące powoli, ale konsekwentnie do tyłu: jeśli chcę się poruszać do przodu, muszę nieustannie iść; nawet jeśli chcę po prostu stać w miejscu, muszę choć trochę pracować. Jeśli nie robię nic – zaczynam się cofać…
Ale praca nad sobą – tak w muzyce czy sporcie, jak w życiu duchowym – może mieć różne wymiary.
Pierwszy z nich to poznawanie, uczenie się i nabywanie nowych umiejętności.
Muzyk poznaje nową technikę gry na instrumencie – technikę, której dotąd nie stosował. Uczy się jej od kogoś, poznaje jej tajniki, analizuje ją od strony teoretycznej, zaczyna ją ćwiczyć, gra kolejne etiudy, rozwija swoje umiejętności tak długo, aż potrafi się tą nową techniką sprawnie posługiwać.
Podobny proces zachodzi w wielu sprawach dotyczących naszego codziennego życia. Począwszy od spraw „technicznych” (nasz świat zmienia się w takim tempie, że nieustannie musimy uczyć się nowych zachowań, obsługi nowych urządzeń, radzenia sobie w nowej rzeczywistości), poprzez relacje międzyludzkie, życie wewnętrzne, aż po sferę duchowości: jeśli chcemy się rozwijać – albo przynajmniej nie cofać się w rozwoju – ciągle musimy uczyć się nowych umiejętności. To bardzo ważny aspekt pracy nad sobą, bo bez niego tkwilibyśmy w jednym miejscu, w stagnacji. Muzyk grający w kółko jeden utwór – choćby bezbłędnie i brawurowo – szybko znudziłby się publiczności…
Aby być człowiekiem – aby być chrześcijaninem – trzeba się rozwijać.
To tylko fragment artykułu, całość w drukowanym Wieczerniku.