Muzyka

(179 -maj -czerwiec2011)

Tęsknota

świadectwo

Bóg pragnie naszego muzykowania, tak jak cieszy się śpiewem chórów anielskich stojących przed Jego tronem

Dorastałam w domu pełnym muzyki granej na żywo. Zwykłych piosenek z gitarą, w klimatach politycznych, opozycyjnych i religijnych. Jako dziewczynka wchodziłam tacie do futerału od gitary, żeby udawać, że jestem syreną. Słuchałam jak moi rodzice śpiewają razem i jaką sprawia im to radość. To jedna z rzeczy, za które jestem im najbardziej wdzięczna. Nasiąkałam duchem uwielbienia.

Potem w życiu układało się różnie… Zdałam do podstawówki, ogólnokształcącej szkoły muzycznej. Byłam zdolna, muzykalna, ale jak wiele innych dzieci nie lubiłam ćwiczyć. Nudziłam się na koncertach Pro Sinfoniki, a każdy obowiązkowy występ solo okupowałam wielkim stresem. Najbardziej zapamiętałam corocznie przygotowywane jasełka muzyczne… Były magiczne, w dobrym znaczeniu tego słowa. Mali aktorzy recytowali wiersze, pastorałki i kolędy wykonywał chór z dziecięcą orkiestrą. Całe dnie zamiast lekcji odbywały się próby. Do dziś potrafię zacytować z pamięci obszerne fragmenty scenariusza, tak bardzo te teksty i melodie dotykały serca dziewczynki.

W tamtym czasie otrzymałam podstawy, nauczyłam się czytać nuty, rozwinęłam poczucie rytmu i słuch muzyczny… Po szóstej klasie porzuciłam mój instrument i szkołę. Czułam, że to nie to. Buntowałam się. Ale tęsknota pozostała… jeszcze wtedy niezbyt konkretna, nienazwana. Drogi moje i muzyki się chwilowo rozeszły. W liceum trafiłam do chóru, do naprawdę niezłego chóru. Wtedy, jak to się mówi, załapałam bakcyla. Dyrygentka prócz swojej pasji i zacięcia aktorskiego przekazywała nam, laikom, postawy emisji głosu. Wyjeżdżaliśmy za granicę, dawaliśmy koncerty, nagraliśmy płytę. Okazało się, że śpiewam czysto, stałam się podporą drugich sopranów. Czy wiecie jakie to uczucie: śpiewać, stać wśród innych głosów i czuć idealną harmonię i być częścią tej harmonii, tego rodzącego się piękna? To jak dotyk Boga. W tym czasie zaczynałam Go lepiej poznawać. Największą frajdę miałam, gdy śpiewaliśmy coś, co mówiło o Nim, jak „Adoramus Te Christe”, i wszyscy traktowali to jak kolejny zwyczajny utwór. To była moja radość, prawie „cicha ekstaza”. Myślałam wtedy: „Nie wiecie o czym śpiewacie, ale ja to wiem”. I modliłam się tym śpiewaniem.

Śpiewając w chórze odkryłam, że jestem w tym chyba dobra, ponadto że kocham to robić i chciałabym spróbować śpiewania solo. W końcu to sam Stwórca wpisuje w nasze serca marzenia, a one jako pierwsze wskazują nam drogę naszego powołania. Zaczęło się rodzić we mnie też konkretne pragnienie: uwielbiania Boga przez muzykę. A także prowadzenia ludzi do Niego przez modlitwę pieśniami, piosenkami uwielbienia. Przez jakiś czas śpiewałam w scholi, małym zespole, który dawał też koncerty ewangelizacyjne. W maju zeszłego roku poszłam na egzaminy wstępne i udało się! Obecnie Bóg daje mi wszelką pomoc i możliwości, by się rozwijać. Mam dobrych, wymagających nauczycieli. W nauce śpiewu potrzeba systematycznej pracy, a także uruchamiania wyobraźni. Wierzę, że jest to jakaś część Bożego wezwania dla mnie. Zatem wierność tym zadaniom chcę traktować jak wierność samemu Panu Bogu, bo wierzę, że On tego pragnie.

W śpiewie fascynuje mnie szczególnie to, że jest on jak żadna inna muzyka jest związany z ciałem. To tym sam, Twój głos jest instrumentem. Daje to wspaniałą szansę poznawania i wyrażenia siebie. Chwalcie więc Boga w waszym ciele! – czytamy w Pierwszym Liście do Koryntian.

Taniec odkryłam późno, ale z tym większą mocą. W tańcu potrzeba całego człowieka, który daje się porwać muzyce, który się oddaje. To też podjęcie ryzyka, bo taniec wymaga odsłonięcia się, obnażenia. Ale jest w tym szansa na uwolnienie, na uleczenie kompleksów, na przezwyciężenie lęku, na przygodę. Kiedyś bardzo wstydziłam się tańczyć. Zdarzało mi się jednak, będąc sama w domu, włączać płytę i improwizować. Dopiero później dowiedziałam się, że to tak się nazywa. Dzisiaj taniec stał się dla mnie nie tylko przyjemnością, ale też – dzięki Bożej łasce – narzędziem ewangelizacji i sposobem modlitwy.

Potrafię czerpać przyjemność z słuchania bardzo wielu rodzajów muzyki. Jestem wielką fanką zespołu Anastasis. Znam wielu chrześcijańskich muzyków i lubię moje niszowe klimaty, ale nie odmawiam sobie bardziej komercyjnych brzmień. Zawsze bardzo mnie drażni niski poziom artystyczny i zły gust, szczególnie gdy ktoś chce śpiewać o Bogu. W muzycznym światku wstyd mi, gdy potem ktoś kojarzy taką muzykę z czymś pretensjonalnym. Chętnie podsuwam takim ludziom ambitniejsze kawałki. Nie słucham radia, nikt mnie tego nie nauczył. Wielu ludzi traktuje muzykę tylko jako tło. Są przyzwyczajeni do radia, które brzęczy gdzieś w kącie. Ja bardzo lubię, gdy tylko mogę, oddawać muzyce pierwszoplanową rolę, poświęcać jej uwagę, zasłuchiwać się.

W muzyce jest coś niepojętego, większego od nas. Ona potrafi nas poprowadzić w inne światy. Jest w niej piękno i tajemnica. Śmiech i płacz. Wierzę, że Bóg się objawia przez muzykę. On ją stworzył, by mówiła o Jego pięknie. I myślę, że właśnie dlatego właśnie muzyka tak pociąga i przyzywa – bo jest odbiciem Bożej chwały, Bożej harmonii. Bóg pragnie naszego muzykowania, tak jak cieszy się śpiewem chórów anielskich stojących przed Jego tronem.

 

Tusia Skoraszewska