Bynajmniej nie jest to radość łatwa, typu „Alleluja i do przodu!” W radości jest też nieodzowny element trudu czy nawet bólu
„Radość jest potrzebna duszy jak ciału krew”. To słowa św. Franciszka z Asyżu, który zmienił radykalnie oblicze Kościoła swoich czasów, między innymi przez postawę radosnego ubóstwa. W czym tkwi tajemnica radości? Skąd ona pochodzi? Czy jest możliwe okazywać ją w każdej sytuacji? Czy to obowiązek zawsze się radować? Dlaczego jest nam ona potrzebna jak ciału krew? Spróbujemy odpowiedzieć na te pytania w świetle Słowa Bożego i patrząc przez pryzmat życia świętych, którzy realizowali owo biblijne wezwanie: „Zawsze się radujcie (…), taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1 Tes 5, 16-17).
Zacznijmy od Słowa Bożego. Szukając źródła radości, można znaleźć wiele wersetów w Piśmie Świętym, drobnych światełek naprowadzających nas na dobry trop. Wydaje się jednak, że właściwą odpowiedź znajdziemy w Ewangelii według św. Jana (J 15, 1-11), gdzie czytamy jak Jezus przedstawia swoim uczniom alegorię o winnym krzewie. Na końcu perykopy czytamy: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”. Nasz Mistrz wskazuje tu, iż radość Jego ucznia jest Jego radością, od Niego pochodzi. Zjednoczenie z Nim, trwanie w Nim, w Jego miłości, poznawanie Go jest źródłem pełni radości. Będąc w relacji z Jezusem poznajemy także, że mamy Ojca, który jest nie tylko życzliwy, ale kocha nas do szaleństwa i to tylko potęguje ową radość. Św. Jan Paweł II mówił o tym fakcie w następujący sposób: „Świadomość, że Bóg nie jest daleki, lecz bliski, nie obojętny, lecz litościwy, nie obcy, lecz miłosierny, i że jest Ojcem, który z miłością nam towarzyszy, szanując naszą wolność: to wszystko jest powodem do głębokiej radości, której nie mogą stłumić zmienne koleje życia codziennego”. Im większa zażyłość z Jezusem, tym to doświadczenie staje się jaśniejsze, realniejsze, wręcz namacalne. Intymność tej więzi, która dokonuje się w głębi duszy, przejawia się właśnie w radości. Widać ją na zewnątrz w postaci uśmiechu, pogody ducha, otwartości na bliźniego, poczuciu humoru, dystansu do samego siebie, nadziei w przeciwnościach. Nawet sylwetka naszego ciała komunikuje otoczeniu niewerbalny przekaz: „Cieszę się, bo jestem córką (synem) Króla!” – ot taka królewna (królewicz) :-).
Kiedy widać radość, to znaczy, że w wierzącym działa Duch Jezusa. W Liście do Galatów św. Paweł pisze bowiem, że radość jest owocem Ducha (Ga 5, 22-23). Wymieniając różne przejawy Jego działania w narodzonym na nowo człowieku, umieszcza ją na drugim miejscu, zaraz po miłości. Bynajmniej nie jest to radość łatwa, typu „Alleluja i do przodu!” W radości jest też nieodzowny element trudu czy nawet bólu. Wgłębiając się w tekst Janowy zauważymy, że Jezus mówi tam także o oczyszczeniu, w przypadku przynoszenia wspomnianego OWOCU (J 15, 2). Trudne sytuacje życiowe, to momenty, kiedy Ojciec oczyszcza latorośl winnego krzewu z egoizmu, przywiązań do samego siebie, do swoich bożków, różnych słabostek, sposobów myślenia, czy jakichś niedoskonałości. Czasem też trudności stają się próbą wierności Jezusowi. Jeśli Bóg je daje, to dlatego, że ufa swojemu dziecku. Wierzy, że ono się Go nie wyprze. Czy to nie fantastyczne – mieć taki kredyt zaufania u swego Boga? Jakie to wielkie źródło radości, tej prawdziwej, pełnej, nadprzyrodzonej.
Jak jednak ją okazać, gdy emocje zaciskają człowiekowi zęby i wyciskają łzy? Św.Teresa z Lisieux mówiła, że radość „można mieć nawet w ciemnym więzieniu jak i we wspaniałym pałacu”. Jej krótkie życie było tego dowodem. Nie było usłane różami. Wspomnijmy choćby wczesną śmierć matki, psychiczną chorobę ojca, odejście ukochanej siostry do Karmelu gdy była jeszcze dzieckiem, trudną wspólnotę zakonną, spartańskie warunki życia za klauzurą. Te doświadczenia nie odebrały jej pragnienia rozsypywania z nieba deszczu łask Bożych jak płatków róż. Może nie zawsze w naszym życiu mają miejsce sytuacje skrajne, jak u Tereski, ale nie mało jest takich, które przynoszą niepokój, niepewność, troskę, czasem wręcz napełniają trwogą czy bólem. Jak wtedy okazywać radość, gdy wydaje się, że niknie? Nie przychodzi to łatwo. Wydaje się wtedy, że po ludzku nie da się tego zrobić.
Wanda Półtawska w książce „Beskidzkie rekolekcje”, cytuje zdanie Karola Wojtyły, które rzuca pewne światło: „Człowiek może czuć różne rzeczy, ale to się nie liczy, chodzi o postawę woli”. Mogę więc uśmiechnąć się do bliźniego, okazać życzliwe zainteresowanie z pogodnym obliczem, nie ze względu na swoje usposobienie, ale na wybór – decyzję woli poruszanej miłością. Wydaje się, że perspektywa miłości jest tu dość ważnym dopowiedzeniem, wiara nie może opierać się na samej woli. Decyzja wypływająca z miłości pociąga za sobą łaskę Ducha Świętego, czy raczej stwarza Mu pole do działania. Dzięki naszemu „TAK”, On czyni nas zdolnymi do tak heroicznego czynu jak radość w cierpieniu. Oddajmy jeszcze raz głos św. Janowi Pawłowi II:
Cechą wyróżniającą chrześcijańską radość jest to, że może ona współistnieć z cierpieniem, całkowicie bowiem opiera się na miłości. W istocie Pan, który «jest blisko» nas, do tego stopnia, że staje się człowiekiem, przychodzi, by napełnić nas swą radością, radością miłości. Jedynie w ten sposób można zrozumieć pogodną radość męczenników, nawet w momencie próby, bądź uśmiech świętych miłosierdzia w obliczu cierpiących: uśmiech, który nie obraża, lecz dodaje otuchy.
Tak podjęta służba miłości staje się autentycznym apostolstwem i narzędziem świadectwa, które nie jedno serce jest zdolne pociągnąć do Jezusa. Dowodem na to, może być doświadczenie św. Matki Teresy z Kalkuty. Jej listy do spowiednika i kierownika duchowego pokazują, jaką niewypowiedzianą mękę opuszczenia przez Boga znosiła przez 50 lat, jakie trudności zewnętrzne, związane z powierzonym Jej dziełem, była zmuszona przezwyciężać. W tym wszystkim potrafiła pociągnąć mnóstwo osób do Jezusa, które dzięki jej nieśmiałemu uśmiechowi zmieniły swoje życie. Uśmiech to przestrzeń budowania Królestwa Bożego. Pogodne oblicze czyni zrozumiałymi słowa św. Pawła: „Królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym” (Rz 14, 17)!
Przywołajmy jeszcze osobę, której nie może zabraknąć w rozważaniach o radości – św. Urszulę Ledóchowską, zwaną świętą od uśmiechu :-). Wielkopolska urszulanka zwraca uwagę na pewien aspekt, który raczej rzadko wybrzmiewa w refleksji na temat radości chrześcijańskiej:
Lecz gdy krzyż ciąży, niełatwo przezwyciężyć przygnębienie, zachować pogodę ducha i mieć serdeczny uśmiech dla wszystkich. To wymaga panowania nad sobą. To jest prawdziwą pokutą.
Mówiąc inaczej, bardziej potocznie – możemy „drogo sprzedać” każdy okazany uśmiech – w duchu pokuty za swoje grzechy lub naszego brata/siostry. Wydaje się, że to bardzo odważne myślenie, choć podobnie postępowali też inni święci. Św. Matka Teresa „sprzedawała” Bogu fotografie, nie cierpiała bowiem, kiedy je jej robiono – jedna dusza za jedną fotografię. Św. Faustyna również znała ów „żydowski targ” – jedno oczko szydełkiem za jedną duszę. Ktoś postawi zarzut, że z Bogiem się nie handluje. To prawda. Jednak tu jest coś innego niż handel…
Taka „pokuta uśmiechu” jest też i dla nas w pewnym sensie zbawienna, gdyż odziera nas z nas samych. Uśmiech wbrew sobie pozwala zostawić siebie na boku, by dać miejsce drugiemu człowiekowi i jego sprawom. Z pewnością rodzi się w nie jednej głowie pytanie: czy nie mamy prawa jako chrześcijanie do okazywania własnych uczuć, emocji? Czy zawsze trzeba nam chować je do przysłowiowej kieszeni? Oczywiście mamy prawo do bycia prawdziwymi w swoim przeżywaniu i emocjonalności! Jednak z prawa można zawsze w sposób wolny zrezygnować… w imię większej miłości.
Uśmiechając się szeroko :-) do Czytelników, życzę z całego serca by „radość w Panu była naszą ostoją” (Ne 8, 10b)!