Zawsze miałam wrażenie, że Mama nie do końca rozumie, co przeżywam, jak rozwija się moja wiara
Córka: Pamiętam to, jakby zdarzyło się wczoraj, a minęło już 30 lat. Dziś, z perspektywy czasu, widzę jak Jezus wlewał światło w moje życie dosłownie i w przenośni. Jakie konsekwencje dla mojego życia, rozwoju, wiary przynosi trwanie w Ruchu.
Miałam 11 lat i śpiewałam w parafialnej scholce. Organizowano wakacyjny wyjazd. Czemu nie? – pomyślałam. Byłam już w wcześniej trzykrotnie na kolonii, wiedziałam, czego mogłam się spodziewać. Okazało się, że Oaza Dzieci Bożych różniła się zasadniczo od znanych mi wyjazdów, począwszy od standardu noclegów (mieszkaliśmy u górali a po pokoju grasowały myszki), organizacji dnia (ani chwilki wolnego), po dziwnych opiekunów (niewiele starsi od nas animatorzy a nie panie wychowawczynie). Mimo tego czułam się na oazie jak rybka w wodzie. Nie było dla mnie ważne czy na śniadanie po raz kolejny będzie serek „reaganek” z darów, czy zęby znowu umyję w strumyku, bo gospodyni nie pozwoliła korzystać z łazienki… Chłonęłam wszystko jak gąbka. Pan dał mi otwarte dziecięce serce. Kolejnych wakacji nie wyobrażałam sobie bez wyjazdu na oazę. Tym razem sama ją sobie załatwiłam (powiedziałam rodzicom gdzie, z kim i za ile jadę). Czas płynął a światło nadal oddziaływało na moje życie; ONŻ, posługa animatorska, diakonia…
Nastąpił czas dawania, tworzenie wspólnoty w parafii, mała grupa (30 osobowa!!!, bo nie było innych animatorów), do której Pan przyprowadził mojego kochanego męża, wtedy jednak poważnie zbuntowanego nastolatka. Ruch stał się dla nas przestrzenią poznawania się, zawiązywania przyjaźni, wspierania się w trudnościach aż w końcu rozwoju miłości, która zaprowadziła nas przed ołtarz. Kiedy zawieraliśmy ślub, miejsce w kręgu rodzin już na nas czekało.
Jestem w Ruchu już 30 lat, mój mąż 23. Zawsze przy okazji wizyty na Kopiej Górce składam Bogu hymn wdzięczności za Ojca Blachnickiego, którym posłużył się w urzeczywistnianiu Ruchu. Gdyby Ojciec nie był posłuszny swemu powołaniu, nie byłoby oaz, także tej mojej pierwszej, od której wszystko się zaczęło. Dziękuję także za ludzi, którzy mnie prowadzili, zaufali, wskazali kierunek (myślę o Grażynce Miąsik, która zapaliła w moim sercu tę pierwszą iskrę). Wiem, że dziś byłabym innym człowiekiem, z moim temperamentem i uporem, kto wie…
Trwając w Ruchu ze spokojem przeszłam czas dojrzewania i buntu. Jeżeli rodził się we mnie gniew to był on skierowany w stronę mojego śp. Taty, który był dobrym człowiekiem, ale nie rozumiał, co w oazie widzę, bał się zmian jakie we mnie zachodziły, myślał, że w końcu pójdę do zakonu. Bolało mnie to, że mnie nie rozumiał. Często mimowolnie przeszkadzał mi na drodze formacji, np. gdy zabraniał uczestniczenia w grupie w ciągu roku, ponieważ była w innej parafii, albo nie zgadzał się na wyjazd na Triduum. Trochę dodawało mi sił zaufanie i aprobata mojej Mamy. Chyba wierzyła, że ta droga, ten Ruch jest dla mnie dobry. Bez wątpliwości pozwalała na wyjazdy na oazę (nawet na dwa turnusy), pomagała organizować dodatkowy wagon na przejazd w Pieniny. Zawsze jednak miałam wrażenie, że nie do końca rozumie, co przeżywam, jak rozwija się moja wiara. Może czasem bała się mojego radykalizmu i stanowczości choćby w trwaniu w Krucjacie. Trochę tak, jakby patrzyła na mnie przez szybę: wyraźnie, ale bez możliwości przeżywania, dotknięcia tego co było mi dane doświadczać.
Nawet sobie nie zdawałam sprawy, że dla Boga taka szyba to żaden problem. Jak tego dokonał? Otóż w zeszłym roku na Kongregacji spotykam Grażynkę Miąsik, która pyta, czy mama chciałaby pojechać na rekolekcje. Mówię, że nie wiem, ale zapytam. Niezwłocznie dzwonię więc i mówię:
– Chcesz pojechać w czerwcu na oazę?
– Gdzie?
– Do Krościenka.
– Jadę, zapisz mnie.
I tak oto Bóg w nieoczekiwany sposób usunął dzielącą nas szybę poprzez uczestnictwo mamy w rekolekcjach dla seniorów zeszłego lata.
Ile śmiechu i nieskrywanej radości było, gdy Mama opowiadała mi po oazie o tym, że codziennie była Eucharystia, i taka modlitwa rano – jutrznia, i takie „pogodne wieczory”, na których było śmiechu, że boki zrywać… A ja mówię „Mamo, przecież ja to wszystko znam, tak samo wygląda każda oaza a w Ruchu jestem już sporo czasu”. Widząc jej poruszenie, radość, zrozumiałam, że Pan obdarował ją tym samym światłem i tak samo chce wkroczyć w jej życie poprzez trwanie w Ruchu. Już nie tylko to widziała, więcej zrozumiała ale przede wszystkim przeżyła, czym jest oaza z całym jej bogactwem i charyzmatem.
I za to niech będzie „Chwała Panu”!!!
Mama: Cóż ja (60+) mogę dodać do tego, co napisała moja córka. Może tylko to, że odkryłam rekolekcje, jako swego rodzaju sposób na życie. W ciągu roku utrzymywałam kontakt ze wspólnotą poprzez uczestnictwo w spotkaniach modlitewnych, czekałam na utworzenie się grupy dorosłych. W rekolekcjach dla seniorów uczestniczyłam i w tym roku.
Pod świadectwem córki mogę się podpisać, podziękować Bogu, że znalazł w Ruchu miejsce także dla mnie i zaśpiewać z radością: Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga. Wydadzą owoc nawet w starości pełni soków i zawsze żywotni… (Ps 92,14-15)
Chwała Panu!!!