Sam fakt modlitwy nie był oczywiście niczym nadzwyczajnym, przypomniała mi się jednak ta sytuacja, gdy zastanawiałem się nad tym jak docierać z Ewangelią do dzisiejszego świata. Chłopak ów pochodzi bowiem z rodziny dość mocno odległej od wiary. Z domu nie mógł wynieść ani przykładów zaangażowania religijnego ani życia zgodnego z zasadami moralności. A jednak związał się z Kościołem, związał osobiście z Jezusem. Przyciągnęła go dynamiczna wspólnota, świadectwo księdza, który ją prowadził. Przyciągnęła do tego stopnia, że mimo iż księdza od dwóch lat nie ma w parafii a wspólnota nie jest już tak dynamiczna, on w żaden sposób nie zmniejszył swojego zaangażowania.
Jakby na przeciwnym biegunie przypominają mi się rekolekcje ewangelizacyjne, w których uczestniczyłem w ubiegłym roku. Bardzo starannie przeprowadzone, z naprawdę budującymi świadectwami, pantomimą, dobrze przygotowanymi śpiewami i liturgią. To wszystko docierało jednak przede wszystkim do oazowiczów. Oazowicze bowiem byli głównymi uczestnikami rekolekcji. Ludzi spoza Ruchu było niewielu i byli to chyba w całości aktywni parafianie z parafii, gdzie rekolekcje się odbywały.
Podobne wrażenia miałem, gdy czytałem relacje z ubiegłorocznej akcji ProChrist. Wielki wysiłek, naprawdę staranne przygotowania - i okazywało się często, że uczestnikami spotkań byli głównie członkowie rozmaitych wspólnot.
Przypomnienie treści ewangelizacyjnych zaangażowanym katolikom jest rzeczą cenną i zarówno rekolekcje ewangelizacyjne jak i spotkania ProChrist były dla wszystkich ich uczestników bardzo budujące. Udział członków wspólnot w takich wydarzeniach jest niezbędny - gdy uczestniczyłem w szkoleniu przed ProChrist przedstawiano nawet wyliczenia, jaki procent muszą stanowić osoby już aktywne w wierze (niemały), by to one stworzyły atmosferę i nadały ton wydarzeniu. Jednak celem ewangelizacji nie jest przecież umacnianie w wierze zaangażowanych chrześcijan.
Gdzie leży problem? Nie w samej Ewangelii. Przykład chłopaka, o którym wspomniałem na początku, najlepiej wskazuje, że Ewangelia jest potrzebna współczesnemu człowiekowi i jest odpowiedzią na jego pytania i problemy. Nie
w formule rekolekcji czy innych działań ewangelizacyjnych, jak np. ProChrist - wydaje mi się, że jest to przekaz, który jak najbardziej ma szansę dotrzeć do ludzi będących z dala od Kościoła, szukających odpowiedzi na swoje pytania. Co jednak zrobić, by ci ludzie zechcieli na te spotkania przyjść?
Jeśli chcemy dotrzeć do ludzi, którzy do kościoła nie chodzą, to oczywiste jest, że nie zaprosimy ich przez ogłoszenia parafialne. Owszem, może się zdarzyć, że akurat ktoś przypadkiem będzie w kościele i coś usłyszy, ale będzie to raczej wyjątkowa sytuacja.
Można powiesić banery, porozmieszczać w różnych miejscach plakaty. To już jest wyjście rzeczywiście na zewnątrz - plakat i baner ma szansę przeczytać każda przechodząca osoba, również będąca od wiary daleko. Takie wizualne elementy zapraszające na wydarzenia ewangelizacyjne są dziś rzeczą konieczną. One same jednak nie zapewnią nam frekwencji w kościele - wszelakich ogłoszeń, plakatów, bilboardów jest przecież bardzo dużo, nasz plakat będzie jednym z wielu. Podobnie będzie z zaproszeniem wrzuconym do skrzynki na listy - warto tę drogę dotarcia wykorzystać, ono jednak również znajdzie się wśród wielu reklam wrzucanych codziennie przez rozmaite firmy.
Czy więc jesteśmy skazani na bezradność i na spotkania wyłącznie we własnym gronie? Czy możemy tylko liczyć na nadzwyczajne Boże interwencje, na to że Pan osobiście będzie docierał do każdego niewierzącego? Czy jednak istnieje jakieś rozwiązanie?
Ktoś kiedyś powiedział, że chrześcijanie są jedyną Ewangelią, którą czyta współczesny świat. Bardzo wzniośle to brzmi i można się wręcz przestraszyć. Wiemy oczywiście, że mamy wszędzie składać świadectwo. W praktyce jednak bywają z tym kłopoty - jakże często można usłyszeć o tym, że ktoś stara się składać świadectwo życia, co z reguły jest próbą zamaskowania wzniosłymi słowami poczucia własnej bezradności i nie przyznania się do tego, że z głoszeniem Ewangelii nie jest najlepiej.
Nie mam zamiaru kogokolwiek potępiać. Składanie na co dzień świadectwa, mówienie o Jezusie, wcale nie jest prostą sprawą. Wydaje mi się jednak, że kluczem do odpowiedzi na postawione przeze mnie pytania może być połączenie wspólnotowych działań ewangelizacyjnych z ewangelizacją indywidualną.
Rekolekcje ewangelizacyjne organizowane przez wspólnotę powinny być czasem mobilizacji wszystkich jej członków. Można powiedzieć w ten sposób: Nasi sąsiedzi, koledzy z pracy, szkoły czy studiów mają ogromne szczęście. Mają szczęście, bo my się z nimi spotykamy i możemy ich zaprosić na rekolekcje. Jak wspomniałem, nie jest łatwo mówić np. w miejscu pracy o Jezusie. Zdecydowanie łatwiej jest jednak dać po prostu zaproszenie na rekolekcje. Może od razu wywiąże się wtedy jakaś rozmowa, podczas której będziemy mogli złożyć świadectwo, częściej pewnie jednak poprzestaniemy na samym daniu zaproszenia.
Na pewno nie wszyscy, którym damy zaproszenie, przyjdą. To jednak powinno być dla nas mobilizacją, byśmy rozglądali się szeroko i tych zaproszeń dawali jak najwięcej.
Gdy przed kilku laty pragnęliśmy zorganizować w naszej parafii rekolekcje ewangelizacyjne dla małżeństw, zwróciliśmy się o wskazówki do par z archidiecezji przemyskiej, dotarła bowiem do nas sława odbywających się tam rekolekcji. Wśród wielu ważnych rzeczy, o których nam napisano, była właśnie zachęta do indywidualnego zapraszania na rekolekcje. Bardzo mocno podkreślono, że nie chodzi o to, by np. ministranci roznieśli zaproszenia po domach (jak gdzieniegdzie roznosi się informację o kolędzie). „Trzeba powiedzieć wprost - im więcej zaproszeń rozdacie osobiście, tym więcej osób przyjdzie na rekolekcje” - tak mogliśmy przeczytać. Przekazaliśmy tę wskazówkę całej wspólnocie - i została podjęta. Nie było łatwo dać zaproszenia sąsiadom z klatki schodowej, ale było to robione (i niektórzy naprawdę przyszli!). Zaproszenia rozdawaliśmy rodzicom kolegów i koleżanek naszych dzieci na zebraniach w szkole, przy odbieraniu dzieci z przedszkola. Zapraszano też wszelakich znajomych. To wielkie ówczesne zaangażowanie wszystkich jest dla nas wzorem tego, jak powinno przebiegać przygotowanie do rekolekcji ewangelizacyjnych.
Akomu mamy dawać te zaproszenia? Czy każdemu „jak leci”? Wcale nie.
O niektórych osobach przecież z góry można powiedzieć, że zaproszenia nie przyjmą. Będą nawet tacy, u których zaproszenie wywoła agresję. Obawy o to wcale nie muszą z góry wykluczać dania zaproszenia - czasem może ono obudzić czyjeś sumienie, stać się jakimś znakiem, początkiem zmiany. Ale z drugiej strony można wywołać u kogoś wrażenie nachalności (zwłaszcza jeśli będziemy takie zaproszenia dawać częściej), co może skutecznie zamknąć na wszelkie wezwania ewangelizacyjne.
Zaproszenia warto więc dawać z jednej strony roztropnie a z drugiej być otwartym na Boże natchnienia - bo czasem może się okazać, że zaproszenie będzie dobrze przyjęte przez osobę, której byśmy o to nie podejrzewali.
W tym miejscu przypomina mi się „Operacja Andrzej”, do której byliśmy zachęcani dwa lata temu. Przypomnę: polegała (polega!) ona na pięciu krokach:
1. Rozejrzyj się wokoło
Twoje pole misyjne jest dokładnie tam, gdzie mieszkasz, pracujesz czy chodzisz do szkoły. Wypisz imiona osób, które znasz, a które potrzebują Jezusa. Módl się za nie regularnie.
2. Patrz w górę
Bóg zmienia ludzi dzięki modlitwie. Módl się każdego dnia za osoby na twojej liście, prosząc Boga, aby dał ci okazję, by rozmawiać z nimi o Bożej miłości.
3. Wyjdź naprzeciw
Szukaj okazji, by pielęgnować przyjaźń z osobami na twojej liście. Pozyskaj ich zaufanie, spędzaj z nimi czas. Przyjaźń otwiera drzwi do rozmowy o Chrystusie.
4. Patrz w przyszłość
Porozmawiaj z każdą osobą na twojej liście o tym, że chciałbyś, by wzięła udział w specjalnym wydarzeniu ewangelizacyjnym. Wybierz konkretną datę i zaproś ich.
5. Opiekuj się nimi duchowo
Ci, którzy odpowiedzą Chrystusowi albo wyrażą zainteresowanie Ewangelią potrzebują twojego wsparcia. Módl się dalej, zarówno za tych, którzy odpowiedzieli, jak i za tych, którzy decyzji nie podjęli. Zaproś ich na spotkania modlitewne lub do formacji w małej grupie.
Operacja „Andrzej” spotkała się przed dwoma laty z bardzo pozytywnym przyjęciem. Wiele oazowych środowisk deklarowało zaangażowanie się w nią. Ale często miałem wrażenie, że była ona traktowana raczej jako usprawiedliwienie braku głoszenia Jezusa niż jako element ewangelizacji.
Proszę wybaczyć mój sceptycyzm, ale operacja „Andrzej” ma sens tylko wtedy, gdy towarzyszy jakiemuś wydarzeniu ewangelizacyjnemu. Konkretnemu wydarzeniu. Nie można więc zaangażować się w samą operację „Andrzej”, a zwłaszcza podejmować decyzji o tym, że jakaś wspólnota w tę operację (i tylko w nią) się angażuje. Tymczasem tak to właśnie często wyglądało. Jedna z diecezji nawet wprost oświadczyła, że angażuje się w operację „Andrzej” a nie angażuje się
w ProChrist. W ten sposób to, co miało służyć ewangelizacji, stało się wygodnym pretekstem do jej braku. Zaangażowanie w operację „Andrzej” dawało poczucie, że coś się zrobiło. I można było mieć spokój sumienia, mimo że działania ewangelizacyjne zostawały odsunięte w bliżej nieokreśloną przyszłość lub (najczęściej)
w ogóle nie podjęte.
To oczywiście uwaga na marginesie. Musiałem jednak tę kwestię podnieść, skoro przywołuję pomysł operacji „Andrzej”. Bo operacja „Andrzej” jest przecież wspaniałą ideą. Jeśli mówimy o indywidualnym zapraszaniu na ewangelizację, to właśnie wszyscy, którzy zaproszenia będą dawać, powinni zanurzyć się modlitwę. W modlitwę za konkretne osoby, które są obok nich - by Duch Święty otworzył serca tych, którzy zaproszenia dostaną i dawał dobre natchnienia tym, którzy zaproszenia będą dawać. Prowadzeni przez Ducha będziemy wiedzieć, komu dać zaproszenia i jaki moment będzie do tego najlepszy.
Na koniec chciałbym wrócić jeszcze do tych, nieco skrytykowanych przeze mnie rekolekcji ewangelizacyjnych i akcji ProChrist. Właśnie - tak wyszło, że je krytykuję, a tak naprawdę jestem pełen podziwu dla organizatorów, dla wykonanej przez nich pracy, odwagi i zaangażowania.
A na kwestie, które wskazałem, warto spojrzeć we właściwym świetle. Dla organizatorów były to w większości pierwsze działania ewangelizacyjne na taką skalę. Nie sposób oczekiwać, by za pierwszym razem wszystko odbyło się w sposób doskonały. Pierwszy raz jest zawsze czasem zbierania doświadczeń, pierwszych przymiarek.
Chodzi więc o to, by na tym pierwszym razie nie poprzestać, a zebrane doświadczenia rzeczywiście mogły być wykorzystane. Ewangelizację trzeba ponawiać. Jest to konieczne również ze względu na tych, do których ewangelizację kierujemy. Nie każdy zareaguje na pierwsze zaproszenie - czasem odpowie dopiero na drugie albo trzecie. Będą też tacy, którzy uczestnicząc w rekolekcjach ewangelizacyjnych, dopiero za którymś razem zdecydują się na przyjęcie Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela. I będą wreszcie tacy, którzy przyjąwszy Jezusa dopiero za kolejnym razem będą chcieli wejść do wspólnoty i głębiej się włączyć w życie Kościoła. Tym wszystkim ludziom powinniśmy dać szansę.