Ks. Adam Wodarczyk: Proces beatyfikacyjny Ojca Franciszka rozpoczął się w 1995 roku, a od pięciu lat jest w fazie rzymskiej. W tej chwili trwają bardzo zaawansowane prace nad „Pozycją o heroiczności cnót Sługi Bożego ks. F. Blachnickiego”. Dla pomyślnego zakończenia procesu Ojca Franciszka, czyli beatyfikacji, a później kanonizacji, obok toczących się w rzymskiej Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych prac nad oceną jego życia i świętości, ważna jest opinia świętości, która otacza kandydata na ołtarze. Ta zaś w przypadku ks. Franciszka nie ustaje, a wręcz można powiedzieć, że jest coraz bardziej powszechna.
To przekonanie o czyjejś świętości jest w ogóle podstawą do wszczęcia starań o beatyfikację. Według prawa kanonicznego proces można rozpocząć w 5 lat po śmierci kandydata (wyjątki to przypadek bł. Matki Teresy z Kalkuty i Sługi Bożego Jana Pawła II). Proces ks. Blachnickiego, który zmarł 27 lutego 1987 roku, rozpoczął się osiem lat po jego śmierci. W ciągu tych ośmiu lat miały miejsce liczne sympozja i spotkania poświęcone osobie ks. Franciszka. Wielu ludzi pielgrzymowało do Carlsbergu, by modlić się przy grobie Założyciela Ruchu Światło-Życie. Ukazywały się wspomnienia osób, które miały styczność z ks. Blachnickim. Ukazywały się też dzieła Założyciela Ruchu Światło-Życie. Opublikowano fragmenty jego dzienników, które ukazały jego bogate życie wewnętrzne. Okazało się, że Ojciec Franciszek to nie tylko wizjoner, charyzmatyczny organizator życia apostolskiego w Polsce i poza jego granicami, ale przede wszystkim człowiek głębokiego życia mistycznego. Świadczą o tym szczególnie teksty z ostatnich lat życia, pisane w Carlsbergu oraz niezwykle głęboki testament. Ks. Blachnicki dzieli się w nim duchowymi darami otrzymanymi od Boga, jako najważniejszą spuścizną życiową, którą zostawił kontynuatorom swoich dzieł.
To wszystko sprawiało, że w sercach wielu ludzi pojawiło się silne przekonanie o świętości życia Ojca Franciszka. Czas, który obecnie przeżywamy, nie może być biernym oczekiwaniem na moment beatyfikacji, ale powinien być wypełniony modlitwą o cuda i łaski za jego wstawiennictwem oraz wnikliwym studium spuścizny duchowej, która nam pozostawił.
W: Czy mógłby ksiądz opowiedzieć bliżej o swoich zadaniach jako postulatora rzymskiej części procesu?
Ks. A.W.: Postulator jest reprezentantem tych osób, które proszą o beatyfikację. W przypadku ks. Blachnickiego jest to archidiecezja katowicka. Sługa Boży Ojciec Franciszek był kapłanem tej diecezji, dlatego też ks. abp Damian Zimoń uznał, że archidiecezja katowicka podejmie się odpowiedzialności za przeprowadzenie procesu. Ponieważ przez ostatnie lata życia Ojciec Franciszek pracował w Carlsbergu i tam po śmierci został pochowany, w świetle prawa kanonicznego upoważniona do prowadzenia procesu była w pierwszym rzędzie diecezja Speyer w Niemczech. Dlatego też abp D. Zimoń zapytał biskupa Speyer, czy wyraża zgodę, aby archidiecezja katowicka rozpoczęła starania o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. Po wyrażeniu zgody przez tamtejszego biskupa, abp Damian Zimoń rozpoczął proces, stając się równocześnie głównym powodem procesowym. Moim zadaniem jako postulatora rzymskiej fazy procesu są wszelkie możliwe starania, aby ten proces beatyfikacyjny został pomyślnie doprowadzony do końca. Starania te muszą być podejmowane z mojej strony w oparciu o pewność moralną, którą powinienem nosić w sercu, że Sługa Boży Franciszek jest rzeczywiście osobą świętą.
Przy tej ilości świętych, jaka w ostatnich latach została wyniesiona na ołtarze, jako postulator muszę odpowiedzieć na pytanie, co nowego wnosi postać naszego Sługi Bożego. Szuka się w dzisiejszych czasach przykładów osób, które podobnie jak Sługa Boży Jan Paweł II, bł. Matka Teresa czy św. o. Pio, wywarły wpływ na cały Kościół. To są przykłady „świętych powszechnych”. Ale potrzebne są i takie postacie, jak nasz Ojciec Franciszek. Dla przeciętnego Francuza czy Włocha jest to postać mało lub w ogóle nieznana, ale dla ludzi z Polski, szczególnie tych, którzy są głębiej zaangażowani w życie Kościoła, ks. Blachnicki jest prorokiem, który wpłynął na życie wiary dziesiątków tysięcy ludzi. Ojciec Franciszek pokazuje nam na początku XXI wieku wizję Kościoła, która porywa i zachęca do zapału i apostolstwa. Gdybyśmy nie mieli ks. Franciszka Blachnickiego, oczywiście ze Sługami Bożymi Janem Pawłem II, Prymasem Wyszyńskim i ks. Popiełuszką, to Kościół w Polsce nie byłby dziś taki silny.
W: Jest ksiądz zatem przekonany zarówno o świętości ks. Blachnickiego, jak i o potrzebie tej beatyfikacji?
Ks. A.W: To przekonanie o świętości we mnie dojrzewało. 27 lutego 1987 roku byłem na Jasnej Górze na Kongregacji Odpowiedzialnych Ruchu Światło-Życie. Wtedy przyszła wiadomość z Carlsbergu o śmierci Ojca Franciszka. Zmarł w piątek o godz. 16.15, a w sobotę na Mszy św. w kaplicy Matki Boskiej Jasnogórskiej wszyscy usłyszeliśmy nagranie Ojca Blachnickiego skierowane do nas, do tej właśnie Kongregacji. Ojciec czytał swój referat „Liturgia w świetle Chrystusa Sługi”. To są niezapomniane dla mnie chwile. Potem dzięki licznym lekturom jego pism, usłyszanym świadectwom dotyczącym jego życia, nabrałem osobistego przekonania: „To był człowiek święty”!
Święci mają być ikonami Boga we współczesnym świecie. Mają też wskazywać, co Bóg może uczynić w życiu człowieka, gdy ten pozwoli mu działać. Jeśli chodzi o Ojca Blachnickiego, to dam tylko jeden przykład. Ks. Henryk Bolczyk napisał w 2000 roku list do seminariów i zgromadzeń zakonnych z prośbą o świadectwa odnalezienia powołania za sprawą Ruchu Światło-Życie i ks. Blachnickiego. Zebrało się kilka tomów świadectw. Ten przykład jasno pokazuje, że Sługa Boży Franciszek swoim życiem wywarł niezwykły wpływ na wiele osób, które go spotkały, ale uświadamia nam również, że ks. Blachnicki również dzisiaj, 20 lat po swej śmierci, wywiera wpływ na wiele osób, które czytają jego pisma dotyczące duchowości, modlitwy, liturgii czy odnowy Kościoła. W tym znaczeniu sława świętości Ojca Franciszka jest żywotna i dynamiczna. A to, jak już wspomniałem, z punktu widzenia procesu beatyfikacyjnego jest najważniejsze. Bo cóż by miała za sens beatyfikacja, gdyby miał on stać się tylko bohaterem jednego dnia, człowiekiem o którym wszyscy usłyszą w dniu beatyfikacji, by potem bardzo szybko o nim zapomnieć, jak się to niestety dzieje z niektórymi błogosławionymi, którzy nie posiadają żywego kultu... Tymczasem w przypadku Ojca Franciszka, mimo, że proces jeszcze nie został ukończony, jest inaczej! Są ludzie, którzy mają potrzebę przyjeżdżać do Krościenka, żeby modlić się przy jego grobie, wielu szuka jego pism, żeby z zachwytem dawać mu się prowadzić do pogłębionej wizji Kościoła... To ma wartość, która jest bezcenna z punktu widzenia kultu kandydata na ołtarze. Powtarzam z radością: sława świętości Sługi Bożego jest żywa i dynamiczna we współczesnym Kościele w Polsce i poza jej granicami!
W: Jak wygląda praca nad opracowywaniem „Positio”, o którym Ksiądz wspomniał i czym ono w ogóle jest?
Ks. A.W.: Ojciec Franciszek umarł jako wyznawca, dlatego pisze się „Pozycję o heroiczności cnót” (w przypadku męczenników, jak ks. Popiełuszko jest to pozycja ukazująca męczeństwo za wiarę kandydata na ołtarze). „Positio” zawiera informacje o przebiegu procesu w fazie diecezjalnej, udokumentowaną biografię historyczno-krytyczną Sługi Bożego oraz bardzo ważną część, jaką jest opis rozwoju heroiczności cnót teologalnych, kardynalnych i moralnych w życiu kandydata na ołtarze. Te 28 białych tomów, które widzicie na półce w moim pokoju, to dokumentacja zebrana podczas diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego ks. Franciszka. Są w niej zawarte zeznania świadków życia Ojca Franciszka, jego korespondencja, pisma, dzienniki oraz wszystkie dokumenty dotyczące życia ks. Blachnickiego, z którymi musiałem się zapoznać. Materiały te okazują się stanowią podstawę do opracowania „Positio”. Pisząc np. o wierze w życiu ks. Blachnickiego, ukazuję ją na podstawie jego pism, szczególnie „Pamiętników” i innych osobistych notatek, ale również na podstawie zeznań świadków - bo to ogromnie istotne, czy heroizm tej cnoty uwidaczniał się w postawie Sługi Bożego i był widoczny dla osób, które miały z nim bezpośredni kontakt. Tak opisywana jest każda z cnót, jednak zakłada się w teologii, że jeżeli Sługa Boży osiągnął heroiczność w jednej z nich, np. w wierze, to znaczy, że ta heroiczność powinna stać się jego udziałem także w pozostałych cnotach - nazywa się to fachowo „powiązanie cnót”.
Piszę to „Positio” o Ojcu Franciszku praktycznie codziennie od godziny 9.00 do 13.00, potem od 15.00 do 19.00, a jak mam jeszcze siły, to czasami od 20.00 do 22.00. W tej chwili jest to prawie 1500 stron i mogę powiedzieć, że powoli zbliżam się do końca pierwszej redakcji „Positio”.
W: Musiał się Ksiądz zapoznać także z materiałami przekazanymi przez Instytut Pamięci Narodowej...
Ks. A.W.: W ostatnich latach otrzymałem, obok wspomnianej już dokumentacji procesowej, dostęp do wielu tomów akt IPN-u, zawierających ponad 8000 stron różnych dokumentów zgromadzonych przez SB, dotyczących osoby Sługi Bożego. Można powiedzieć, że ks. Blachnicki był jednym z najbardziej inwigilowanych i prześladowanych duchownych w latach PRL-u. Był na swój sposób wrogiem publicznym nr 1 dla SB. Pierwsza sprawa, którą mu założono, datuje się na 1954 r., a ostatnią umorzono w 1992 r., czyli w wolnej Polsce - w 5 lat po jego śmierci. Składa się to na prawie 40 lat prześladowań ze strony SB. Na pewno ostatnie lata życia ks. Blachnickiego, były pod tym względem szczególnie trudne. Był to okres emigracji do Niemiec ludzi związanych z „Solidarnością”, więc SB i tajne służby próbowały umiejscowić swoich agentów w Carlsbergu, żeby infiltrować nie tylko Ojca Franciszka, ale całe środowisko opozycyjne. Ujawniona przez prasę ponad rok temu sprawa Gontarczyków pokazuje, w jak trudnych warunkach Założyciel Ruchu realizował swoją misję w ostatnich latach życia.
W: Tygodnik „Wprost” zasugerował w zeszłym roku, że małżeństwo Gontarczyków - agentów SB o pseudonimach „Panna” i „Yon” - mogło otruć ks. Franciszka. Czy doniesienia te były wzięte pod uwagę w procesie?
Ks. A.W.: Sprawy otrucia nie da się dowieść, bo po śmierci Ojca Franciszka nie było sekcji zwłok. Ale same domniemania w tej kwestii ukazują heroiczność ks. Blachnickiego, która rodziła się pośród niełatwych doświadczeń. Z punktu widzenia postulatora, który podejmuje starania o beatyfikację Ojca Franciszka, istotniejsze jest w obecnej chwili dokończenie „Pozycji o heroiczności cnót”, niż domniemanie, czy ks. Blachnicki mógł zostać otruty i w związku z tym uznany za męczennika. Męczeństwo jest świadectwem niezwykłej wiary, która nie boi się oddać życia dla Chrystusa. Ale w przypadku ks. Franciszka możemy mówić o „białym męczeństwie”, ponieważ był Ojciec Blachnicki człowiekiem, który w swoim życiu wiele się wycierpiał dla Królestwa Bożego, mimo, że nie poniósł męczeńskiej śmierci.
W: Jaki będzie zatem kolejny etap?
Ks. A.W.: Kiedy „Positio” będzie już gotowe i zostanie pozytywnie zaopiniowane przez Kongregację ds. Kanonizacyjnych, wówczas jeszcze potrzebny jest cud, dokonany za wstawiennictwem ks. Blachnickiego. Wpierw jednak taki cud musi zostać zgłoszony. W przypadku ks. Blachnickiego podstawowym miejscem, gdzie spływają informacje o łaskach otrzymanych za wstawiennictwem Ojca Franciszka, jest Krościenko. Od 2000 r., kiedy miało miejsce rozpoznanie i przeniesienie jego szczątków, przy jego grobie jest wyłożona księga - w tej chwili już chyba druga czy trzecia. Z tym, że w księgach tych znajdują się raczej świadectwa o łaskach moralnych uzyskanych za przyczyną Sługi Bożego ks. Blachnickiego, takich jak łaska wiary, uwolnienie od jakiegoś duchowego problemu, przemiana życia związana z uwolnieniem od alkoholizmu itp. Cud nie jest przecież tak częstym zjawiskiem. Aby można było mówić o cudzie, który może wchodzić jako dowód w procesie beatyfikacyjnym, musi mieć miejsce uzdrowienie fizyczne, dokonane za przyczyną kandydata na ołtarze, spełniające cztery warunki. Po pierwsze musi to być wyzdrowienie natychmiastowe - w ciągu kilku dni od modlitwy. Kwestia druga - chodzi o uzdrowienie całkowite, doskonałe. Trzecia rzecz to trwałość uzdrowienia. Nie może być żadnych przypuszczeń, że choroba powróci. No i oczywiście uzdrowienie musi dotyczyć poważnej materii. Wtedy mówimy o cudzie dokonanym przez Boga za wstawiennictwem Sługi Bożego.
W księgach dziękczynnych jest kilka przypadków, które można wziąć pod uwagę, ale na razie nie zdecydowaliśmy się jeszcze na wszczęcie procesu o cudzie. Trwa sprawa heroiczności cnót i na tym się koncentruję, ale ufam, że niebawem przyjdzie też właściwy moment na rozpoczęcie pracy nad procesem o uznawanie cudu za wstawiennictwem Ojca Franciszka. Chcę jednak podkreślić, że także świadectwa łask moralnych są bardzo cenne w obecnej pracy nad „Positio”. Kiedy opisuję wpływ ks. Blachnickiego na innych, mogę cytować wpisy ludzi, wyrażających wdzięczność Bogu za wstawiennictwo Sługi Bożego ks. Franciszka w otrzymaniu przez nich różnorakich łask, które otrzymali w życiu. W szczególności są to dziękczynienia za dary wewnętrzne: za dar powołania, przemian w życiu małżeńskim. To wskazuje, że to oddziaływanie ks. Blachnickiego ciągle trwa!
W: Można powiedzieć, że poprzez ten ogromny materiał, Ksiądz ma niewiarygodną możliwość refleksji nad życiem i nauczaniem Ojca Franciszka. Czy może Ksiądz podzielić się z nami jakimś szczególnym swoim „odkryciem”, jakimś nowym spojrzeniem na przyszłego błogosławionego?
Ks. A.W.: Cieszę się, że przypadła mi w udziale rola postulatora procesu ks. Blachnickiego. Może mało skromnie to zabrzmi, ale rzeczywiście, dzisiaj chyba jestem osobą, która wie o nim najwięcej. To wszystko, co poznaję - jest wielkim darem i łaską. Wielkim odkryciem jest dla mnie cały czas aktualna myśl teologiczna Ojca Franciszka, która może niesamowicie wspomóc proces reformy i odnowy współczesnego Kościoła.
Myślę, że gdyby Franciszek Blachnicki przeżył wojnę i się nie nawrócił, to też byłby wielkim człowiekiem, z pewnością jakimś społecznikiem, może politykiem lub naukowcem. Pan Bóg dał mu powołanie do wielkości na bazie stworzenia, gdyż dał mu wielkie dary. Później ukierunkował je w nim poprzez nawrócenie, które dokonało się w celi śmierci. Ks. Blachnicki potrafił porywać swoich rówieśników jako dziecko, pociągał za sobą jako siedemnastoletni harcerz, potrafił być liderem w konspiracji. Jest to potwierdzenie starej teologicznej prawdy, że „łaska bazuje na naturze”. Jednak w centrum zainteresowania Ojca Franciszka, zarówno przed jak i po nawróceniu, zawsze był człowiek. Był wpatrzony i rozkochany w Chrystusowym Kościele, ale najważniejszy był dla niego konkretny człowiek, tak jak w nauce Soboru Watykańskiego II, który powiedział, że drogą Kościoła jest konkretny człowiek. Cały Ruch Światło-Życie, struktury, które budował miały na celu tylko jedno - umożliwić ludziom nawrócenie i wzrost duchowy. On sam przeżył coś niezwykłego 17 VI 1942 r. i całe swoje życie skoncentrował na tym, żeby się tym podzielić z innymi. A ruch, który stworzył był reakcją na to, co zobaczył jako młody wikary, kiedy przyszedł do pracy w kościele św. Magdaleny w Tychach - że ówczesna parafia nie dawała możliwości przemiany życia, doświadczenia wspólnoty Kościoła. To było dla niego początkiem tych owocnych poszukiwań. Rozpoczął je zatroskany o konkretnych ludzi, których Pan Bóg mu powierzał. Ks. Blachnicki był więc personalistą wpatrzonym w człowieka. Żył tym pragnieniem, żeby podzielić się darem, który otrzymał.
Był też człowiekiem niezwykłej odwagi. Myślę, że takich proroków dzisiaj nam brakuje. Współcześni księża - pomimo, że nie ma nacisku politycznego, który był za czasów komunizmu - są ludźmi jakiegoś lęku. On był człowiekiem odwagi. I nie chodzi wcale o konfrontację z systemem. W tym miejscu podkreślę, że ks. Blachnicki nie zajmował się działalnością antykomunistyczną. On głosił Ewangelię. System komunizmu był oparty na kłamstwie, a Ojciec Blachnicki głosił Ewangelię o prawdzie i wyzwoleniu i dlatego był postrzegany jako antykomunista. Bo głosił rzeczy, które stały w jawnej sprzeczności z systemem. Komuniści go nienawidzili i inwigilowali na wszystkie możliwe sposoby, a Ojciec Franciszek mówił: Czego się boicie, oni nam nic nie mogą zrobić. Najwyżej mogą nas zabić. Nic więcej nam nie zrobią. Życia wiecznego nam nie zabiorą. Zresztą w 1985 r. powiedział rzecz proroczą - która wówczas sprawiła mu wielkie kłopoty - że do końca lat osiemdziesiątych komunizm upadnie. On tego już nie dożył, oglądał to tylko z oddali, jak Mojżesz z góry Nebo. W związku z tą wizją upadku „kolosa o glinianych nogach”, czyli komunizmu ks. Blachnicki uważał, że trzeba przygotować program reewangelizacji i odnowy narodu. Nie tylko dla Polski, ale dla całego bloku wschodniego. Dlatego zaproponował program „Ad Christum Redemptorem”, który miał przejść w program Krucjaty Wyzwolenia Człowieka oraz program odnowy społecznej „Prawda - Krzyż - Wyzwolenie”. Chodziło mu o prowadzenie ludzi do wewnętrznej wolności, wypływającej z daru dziecięctwa Bożego. Patrząc na niski poziom dzisiejszej polskiej klasy politycznej, słabe życie moralne polskiego społeczeństwa, które obrazują te wszystkie afery, korupcje, właściwie na każdym kroku - począwszy od piłkarza przez pracownika stacji paliwowej, aż do dyrektorów wielkich firm i polityków, widzimy, że to jest „virus sovieticus”, który został gdzieś rozsiany w ludzkich sercach i ma się dobrze. I nikt nie pomyślał, że wszyscy są tym skażeni, że trzeba to schorzenie leczy, że trzeba duchowej odnowy. Myślę, że z tym wirusem i Kościół w Polsce się boryka... A ks. Blachnicki o tym właśnie mówił.
Syntezą jego myśli personalistycznej jest tekst „Ruch Światło-Życie jako pedagogia nowego człowieka”, napisany na emigracji w 1983 r. Tam stawia diagnozę, że problemy na Zachodzie, które obserwował przez ostatnie lata życia, nie są związane z przymusem totalitarnym, ale są związane z pewnego rodzaju totalitaryzmami wewnętrznymi, które zniewalają duchowo. Myślę, że dziś żyjąc w wolnej Polsce, w Unii Europejskiej, głęboko tego doświadczamy i trzeba na nowo ten program Ojca Franciszka realizować!
Ks. Blachnicki miał odwagę mówienia rzeczy niepopularnych dla samego Kościoła. Na przykład w latach siedemdziesiątych jako katechetyk na KUL-u wydał skrypt „Katechetyka fundamentalna”. Pisał wtedy, iż dramatem katechezy szkolnej, opartej na modelu oświeceniowym, jest to, że nie ma w sobie mocy katechumenalnego doświadczenia wiary, przez co staje się czysto intelektualistycznym nauczaniem religii. Ale to nie rodzi wiary, bo wiara rodzi się z doświadczenia wspólnoty, pewnego klimatu opartego na słowie Bożym, modlitwie, liturgii, nawróceniu, świadectwie i służbie. A dziś niestety w wielu przypadkach dalej te błędy się powiela...
Ważne jest to, że ks. Blachnicki nie tylko wskazywał, co jest złe, ale zawsze miał to logicznie uargumentowane, widział rozwiązania problemów, o których pisał do Pasterzy. Nie była to więc krytyka dla krytyki. Miał pomysły i odwagę działania bez środków materialnych, o czym świadczy chociażby powołanie Krajowego Ośrodka Służby Liturgicznej, który na tamte lata nasycił potrzeby Kościoła związane z materiałami dotyczącymi formacji liturgicznej, spotkań biblijnych w grupach, apostolatu liturgicznego. Po 10 latach od śmierci Ojca Franciszka, podczas II Polskiego Synodu, padły słowa, że trzeba by pomyśleć nad powołaniem krajowego ośrodka pastoralno-liturgicznego. A On to zrobił 35 lat temu!
W pewien sposób ks. Blachnicki był też prorokiem tych trudności, które obecnie przeżywamy w Kościele. Bo program odnowy, o którym mówił, w Polsce się nie dokonał. Kościół w latach dziewięćdziesiątych zajął się budowaniem nowych seminariów, kurii, drukarni, stacji radiowych, co też było potrzebne, ale skoro przez tyle lat komunizmu Kościół nie mając tego przetrwał i głosił Ewangelię, to znaczy, że to nie jest niezbędne dla istnienia chrześcijaństwa! Tymczasem ks. Blachnicki mówił, że najważniejsze to prowadzić zagubionych dziś ludzi drogą od przyjęcia Chrystusa za Pana i Zbawiciela ku wyzwoleniu. Człowiek musi od Jezusa Chrystusa czerpać siłę, by żyć Ewangelią w codziennym życiu - jedność światła z życiem.
W: A patrząc na sam Ruch Światło-Życie, czy dostrzega Ksiądz także te talenty, które jako wspólnota zaniedbaliśmy? Może też widzi Ksiądz pewne wyzwania, które Założyciel z pewnością by podjął?
Ks. A.W.: Dzisiaj z myśli Ojca Franciszka jest nader aktualne to, co mówił na Kongregacji w 1981 r. o posłudze miłosierdzia w działalności ruchu. Inspiracją dla niego była myśl Jana Pawła II z encykliki „Dives in Misericordia”, która się wtedy ukazała. Ten temat jest niedotknięty, nieruszony, a wręcz powiedziałbym zaniedbany. Tym bardziej, kiedy po 25. latach przychodzi kolejny impuls ze strony Benedykta XVI w encyklice „Deus caritas est”. We wspólnotach brakuje diakonii miłosierdzia, a młodzi ludzie mają potrzebę działania. Jeśli młodzi odchodzą z oazy, to właśnie dlatego, że nie mogą się zaangażować - w pierwszych latach formacji jest jeszcze za wcześnie, aby udzielać im odpowiedzialność za formację innych. A jednak młodzi mają potrzebę, by działać! I tutaj posługa miłosierdzia jest doskonałą okazją do rozwoju w służbie i czynnej, miłosiernej miłości, czyniącej siebie darem dla innych, często słabych i bezradnych! Może jest jakiś lęk przed wejściem wspólnot w te środowiska, które potrzebują pomocy, ale z pewnością takie działania mogą przynieść dobre owoce i wiele radości! Dlatego ten wymiar charytatywny jest bezcenny!
Druga myśl związana jest z tym, że Założyciel ostatnie lata życia spędził na emigracji, by tam rozszerzać wizję Żywego Kościoła. Dziś to zadanie wydaje się być równie aktualne, a możliwości znacznie lepsze niż te, które posiadał Ojciec Franciszek. W obecnej sytuacji, kiedy tysiące młodych Polaków emigrują w poszukiwaniu pracy i godnego życia do krajów Unii Europejskiej, być może fakt ten domaga się zwiększonej aktywności naszego Ruchu, kapłanów i świeckich animatorów, poza granicami Polski! Tymczasem nie mamy wypracowanych w Ruchu Światło-Życie form posługi za granicą, nie widać troski o to, by rozpowszechniać ideę ruchu w środowiskach emigracyjnych. Brakuje odwagi i pomysłów, by rozkrzewiać idee ks. Franciszka w Europie i na innych kontynentach... Na pewno warto, byśmy to przemyśleli!
W: Dziękujemy bardzo za rozmowę.