Świeccy w Kościele

(228 -wrzesień -październik2019)

Spójność

Błażej Kmieciak

Świeccy wezwani do głoszenia Ewangelii

Wybrałem się w ostatnim czasie wraz z moją rodziną do znajomych, których dawno nie widzieliśmy. Gdy moja żona ustalała godzinę naszego niedzielnego spotkania, usłyszała w słuchawce zaskakujące słowa, które brzmiały, mniej więcej tak: „Mówisz na 16.00… nie wiem czy do te pory mi męża z więzienia wypuszczą!” Na twarzy mojej żony pojawiła się konsternacja, której następnie towarzyszył już śmiech. Okazało się, że nasz dobry i serdeczny znajomy akurat tej niedzieli rozpoczął posługę w jednym z łódzkich więzień, dołączając w ten sposób do lokalnej Diakonii Miłosierdzia. Po telefonie zacząłem się zastanawiać, czy takie działania nie tylko mają sens, ale czy powinny być podejmowane przez osoby świeckie. Czy to jest nasza rola? Być może tylko kapelani, oficjalni „szafarze” powinni specjalizować się w podobnych inicjatywach?

Świeckie słowo o świętym

Moje wątpliwości w zasadzie nie trwały długo. Gdy nasz znajomy wrócił – wypuszczony z więzienia – do domu, jego postawa i opowieści uzmysłowiły mi, że był on tam na swoim miejscu. Więcej, przypomniałem sobie doświadczenie moje oraz mojej żony. Na studiach razem ze znajomym kapłanem jeździliśmy do jednego z poprawczaków znajdujących się pod Łodzią. W zasadzie nie mówiliśmy tam zbyt dużo o Panu Bogu. Po prostu spędzaliśmy z chłopakami czas, który w pewnym momencie wypełniony był wspólną modlitwą w trakcie mszy świętej. Nie wiem, czy te chwile miały jakikolwiek sens dla tych chłopaków. Wiem jednak, że w tamtym czasie mocno się za nich modliliśmy. Wielu z nich pierwszy raz przyjmowała sakramenty święte. To był dobry czas. 

Myślę o podobnych „świeckich misjach” i nieuchronnie kieruję się w stronę Heleny Kmieć. Zapewne większość z nas kojarzy tą młodą, piękną dziewczynę, która jako osoba świecka wyjechała na misje do Boliwii. Chwilę po jej śmierci zapisałem na swoim blogu takie oto słowa: 

O tragedii z Boliwii dowiedziałem się z samego rana 25 stycznia. Na facebooku ktoś „oznaczył” Helenę i zajrzałem na jej profil. Radosna, śliczna dziewczyna. Jej wpisy to ten rodzaj pasji, którą uwielbiam. Młoda Pani z gitarą, chwaląca Boga. Już krótka lektura jej wpisów uświadamia po pierwsze, jak pragnęła nieść dobro, a po drugie bardzo brutalnie każe przywyknąć do tego, że jej profilu już nikt nie uzupełni. (…) Ktoś powie, że śmierć Heleny była głupia. Piękna dziewczyna jedzie z misją na misję i – powiedzmy to wprost – ktoś zły ją morduje. Ale w tym samym czasie KTOŚ DOBRY ją powitał! 

Słowo powitanie ma tutaj głębszy sens. Zapewne w Boliwii liczne dzieciaki, osoby chore i biedne są witane przez kapłanów, zakonników i zakonnice. Nagle jednak w opuszczonej przez wszystkich wiosce pojawia się młoda dziewczyna. Piękny uśmiech lśni na jej ustach, nosi krzyżyk na szyi, ale jednocześnie nie nosi ona stroju zakonnego. Skoro nie jest zakonnicą, to co tutaj robi? Pytanie w zasadzie całkowicie naturalne dla dzisiejszego świata. Śmierć Heleny Kmieć bardzo mocno przedstawiła mi właśnie podobne wątpliwości. Co świetnie wykształcona, atrakcyjna dziewczyna robi na misjach? Nie mam oczywiście odpowiedzi otrzymanej od niej wprost. Szukając jednakże jakiegoś wyjaśnienia natknąłem się w sieci na jej nagranie. Na dworcu PKP we Wrocławiu wraz ze znajomymi, w ramach akcji ewangelizacyjnej świetnie śpiewała pieśń „Słuchaj Izraelu”. Pytanie: „Co oni tutaj robią?!” pojawiło się zapewne u wielu przechodniów. Część z nich mogła oceniać ich w sposób negatywny. Być może jednak w innej grupie osób patrzących na bożych pieśniarzy po raz pierwszy pojawiła się myśl wprost kierowana do Najwyższego.  

To tylko fragment artykułu, całość w drukowanym Wieczerniku.