Postawa radosnej służby to zaproszenie dla każdego, również niewierzącego – zaś dla chrześcijanina to wezwanie do naśladowania Jezusa
Pierwszy rozłam w historii zbawienia, czyli upadek niektórych aniołów, dotyczył kwestii służby. Non serviam! – powiedział szatan, czyli: „nie będę służył!”. Można więc powiedzieć, że stosunek do służenia komuś jest jednym z podstawowych wyznaczników bycia chrześcijaninem; jest to coś bardzo pierwotnego, głębokiego, należącego do rdzenia naszej tożsamości. Tylko co to tak naprawdę oznacza?
Szatan nie chciał służyć, następnie inteligentnie podprowadził pierwszych rodziców do grzechu pierworodnego, przez co non serviam stało też u podstaw pierwszego nieposłuszeństwa Bogu: to ważny moment, ponieważ Adam i Ewa byli wolnymi ludźmi, więc nikt ich do niczego nie zmuszał. Prawdziwa służba nie może być narzucona, wówczas staje się niewolą – tylko człowiek wolny (a takim jest, według Bożego planu) może prawdziwie służyć. Jeśli człowiek przyjmuje taką postawę w imię miłości, oraz w pełni ją akceptuje, wtedy nie ma mowy o jakiejś utracie jego godności lub poniżeniu – wręcz przeciwnie, jego działania uzyskują szczególną wartość, stanowią wzór do naśladowania i zasługują na szacunek.
Wzorem pełni człowieczeństwa jest dla nas oczywiście Jezus Chrystus, w którym spełniły się choćby Izajaszowe proroctwa o „słudze Jahwe”. To On, jako posłuszny woli Ojca Syn Boży, dał najdoskonalszy przykład jako Ten, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby On służył (Mk 10, 45), i tego samego oczekiwał od swoich uczniów: „Kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich” (Mk 10, 43-44).
Figura Chrystusa Sługi nieprzypadkowo jest symbolem Ruchu Światło-Życie, który pragnie zaoferować współczesnemu człowiekowi integralny program dojrzałości chrześcijańskiej: w centrum posłania Jezusa jest to, że „przyjąwszy postać sługi (…), uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci” (Flp 2, 7-8) – przez co postawa służby oraz dozgonnego posłuszeństwa stały się nieodzownym elementem powołania każdego ucznia Mistrza z Nazaretu.
Czcigodny Sługa (!) Boży ks. Franciszek Blachnicki tak to wyjaśniał:
"Służba ma swe źródło w miłości, a nawet można powiedzieć, że słowo służba w Piśmie świętym jest synonimem słowa miłość. Bo jeżeli miłość jest dawaniem siebie, wzajemnym dawaniem siebie osób, to ta miłość w czynie, w praktyce, musi się wyrażać w służbie, w spełnianiu woli drugiego człowieka, w szukaniu tego, co jest jego dobrem, czego on pragnie. Dlatego służba w znaczeniu biblijnym i nadprzyrodzonym jest miłością, dlatego służba nie poniża człowieka, ale go wywyższa, dlatego powiedziane jest, że służyć Bogu – to znaczy królować."
Służba jako sposób bycia
W czym przejawia się postawa służby jako coś normalnego, naturalnego w życiu chrześcijańskim? Powszechnie kojarzy się ona z jakimś konkretnym uczynkiem wobec drugiego człowieka, potrzebującego naszej pomocy, z relacją, w której nie jest się równoważnym sobie: ktoś służy komuś, czyli w pewien sposób jest mu podległy – tak jak choćby żołnierz niższy stopniem wobec wyższego, urzędnik wobec dyrektora i tak dalej. Wtedy taka służebność wydaje się czymś oczywistym – ale tylko na poziomie podstawowym, wynikającym z konkretnych zasad, przepisów, układów międzyludzkich (nie mówimy już o sytuacji przymusu, bo, jak wcześniej zauważyliśmy, to już nie jest służba, lecz niewola).
A czy postawa służby może tez mieć miejsce w relacji równorzędnej, na przykład w małżeństwie, między mężem a żoną? Nie tylko może, ale wręcz powinna, zwłaszcza w małżeństwie chrześcijańskim, skoro jest ono obrazem relacji Chrystusa do Kościoła. Małżonkowie służą sobie nawzajem, darząc się szacunkiem, dostrzegając swoje potrzeby, pragnąc dobra dla drugiego, razem dążąc do świętości. A przecież na najgłębszym poziomie wszyscy jesteśmy sobie w równi w godności Dzieci Bożych – co uzdalnia nas do służenia sobie nawzajem, w każdej relacji, o każdym czasie i w każdym miejscu.
Sam to dostrzegam w moim życiu, w którym uczę się takiej postawy w ponad trzyletnim małżeństwie. Nie jest to takie proste, jak się nieraz wydaje, zwłaszcza gdy trzeba pokonać swój egoizm, często podszyty wygodnictwem i własnymi przyzwyczajeniami. Natomiast gdy rodzina się powiększa i z dwojga robi się troje (lub więcej) – wtedy „służba” nabiera bardzo konkretnego wymiaru, choćby opieki nad małym dzieckiem, jego pielęgnacji, nieprzespanych nocy itp. – wówczas akcent przesuwa się na konieczność patrzenia na to wszystko z perspektywy miłości; nic innego, poza miłością, nie może być motywacją takiej służby, ponieważ szybko upodobni się ona do przymusowych i męczących obowiązków, niż do radosnych – chociaż często trudnych i fizycznie rzeczywiście wyczerpujących – okazji do oddania siebie drugiej osobie.
Gdy hrabia podaje obiad lokajowi
Służyć może też ktoś, będący wyżej w rozmaitej hierarchii: skoro sam Syn Boży umywał nogi swoim uczniom, to nikt nie może się od podobnej postawy wykręcać jakimkolwiek stanowiskiem. Widać to wyraźnie w Kościele, gdzie papież nazywa sam siebie „sługą sług”, gdzie każda funkcja określana jest mianem „posługi”, gdzie istnieje urząd diakonatu, którego sama nazwa oznacza „sługę”. Ruch Światło-Życie podzielony jest na „diakonie”, co ma wskazywać na służebny charakter każdego działania.
Podobnie powinno być w życiu społecznym, politycznym. Wielu już prawdopodobnie zapomniało, że słowo „minister” oznacza nic innego, jak właśnie „posługującego”. W dobie medialnych przepychanek, karmiących się sporami politycznymi, umyka gdzieś pojęcie polityki jako służby publicznej. Postawa służby zakłada przecież jakąś formę ofiarowania siebie komuś innemu (albo szerzej: społeczeństwu, narodowi, ojczyźnie) – świat kusi raczej dbaniem jedynie o swoje własne interesy, sugerując że bardziej od postawy służby „opłaca się” spryt, kombinowanie i nie baczenie na dobro kogoś innego. Tym bardziej chrześcijanin, sprawujący jakieś funkcje publiczne (od urzędnika najniższej rangi po prezydenta) powinien wyróżniać się tym innym rysem, idąc trochę pod prąd, często niepopularnie, wbrew obowiązującym trendom – cóż, właśnie jak Jezus, który robił coś zupełnie innego, niż wszyscy wokół się spodziewali.
Nie trzeba być służącym, aby służyć
Postawa służby to nie bycie służącym (żeby nie powiedzieć: służbistą), co jest raczej konkretnym zadaniem wynikającym np. z charakteru pracy, ciągle tym samym, wręcz automatycznym, zajęciem – nie, w perspektywie chrześcijańskiej posiada naznaczona jest ona radością, również dobrze pojętą spontanicznością, a przede wszystkim wolnością.
Błędem jest myślenie, że do postawy służby powołani są tylko niektórzy: wykonujący zawody, bardziej lub mniej kojarzone w taki sposób (np. lekarz, pokojówka, policjant, taksówkarz), albo powołane do tego przez swoją służbę w Kościele lub w społeczeństwie, jak o tym powiedzieliśmy wyżej. W istocie każdy chrześcijanin ma w sobie taką postawę, wzorem Chrystusa, rozwijać i pielęgnować, nawet gdy zajmuje się czymś zupełnie niekojarzonym w taki sposób.
Dyrektor banku albo potężnej korporacji, mający niemal nieograniczoną władzę i możliwości, może służyć przez dbanie o wartości w tym, co robi, przez darzenie szacunkiem swoich podwładnych, a nie traktowanie ich jak niewolników, przez troskę o dobro swoich klientów, a nie wykorzystanie ich jedynie do wzrostu swojego bogactwa. Dziennikarz będzie służył przez staranie o rzetelność i prawdę w swoich słowach, podając swoim odbiorcom najlepsze treści, a nie dbając jedynie o swój wizerunek i korzyści z niego płynące. Artysta, muzyk, pisarz – będą służyć przez dzielenie się swoim talentem, ciężką pracą obdarowując świat tym, co mogą dać od siebie najlepszego i najpiękniejszego.
Papież Franciszek powiedział w jednej ze swoich homilii:
"Kiedy mówię służba, mam na myśli wszystko: służbę Bogu w adoracji, modlitwie, uwielbieniu; służbę bliźniemu, kiedy powinienem ją podjąć; służbę aż do końca, ponieważ Jezus jest w tym wymagający: „Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy”. Służba bezinteresowna, bez oczekiwania czegokolwiek w zamian."
Pomyślmy tylko, o ile łatwiej byłoby nam porozumieć się ze sobą, gdybyśmy w swoim życiu dążyli do takiej postawy, ile mniej byśmy odczuwali zniechęcenia po niedocenieniu naszych zmagań, nie traktowalibyśmy naszej pracy jak zesłania, a drugiego człowieka jak potencjalnego wroga. Postawa radosnej służby uczy pokory, a ona zawsze ustawia życie na właściwych torach. To zaproszenie dla każdego, również niewierzącego – zaś dla chrześcijanina to wezwanie do naśladowania Jezusa, a także Świętych, którzy zawsze postawę śluby uważali za naturalną dla swojego życia, na czele z Maryją, „Służebnicą Pańską”.