Bo przecież jak w dyskusji powołam się na słowa papieża, to zamknę usta każdemu. Bo nikt nie będzie się kłócił z papieżem, prawda?
W dziwnych czasach żyjemy…
Wszyscy lubią powoływać się na jakieś autorytety. A jeszcze lepiej – na Autorytety. Bo jak się człowiek na taki Autorytet powoła, to od razu jego słowa brzmią mądrzej i wydają się prawdziwsze, głębsze i mocniej osadzone w Prawdzie.
Różne są Autorytety, ale dla ludzi (mniej lub bardziej) wierzących na pewno Autorytetem jest osoba biskupa Rzymu. Skoro papież coś powiedział, to przecież ma swoją wagę. A jeśli w dodatku powiedział coś, co wydaje się potwierdzać moje poglądy – o, to jestem w domu. Bo przecież jak w dyskusji powołam się na słowa papieża, to zamknę usta każdemu. Bo nikt nie będzie się kłócił z papieżem, prawda? I nieistotne, czy dyskusja dotyczy spraw wiary i moralności, czy polityki, kultury, muzyki, literatury albo przepisu na spaghetti. Skoro sam papież tak mówi, to…
A jeśli słowa papieża są dla mnie tylko wygodnym wsparciem moich własnych poglądów, to trudno się dziwić, że będę cytował tylko te, które akurat potwierdzają moje tezy. A tych, które świadczą o czymś przeciwnym – nie zauważę. A jeśli przytoczy je mój ideowy przeciwnik – powiem, że przecież papież jest nieomylny tylko w sprawach wiary i moralności!
Wydaje Wam się, że przesadzam? To sięgnijcie do archiwów prasowych (w epoce internetowej to stosunkowo proste) i zobaczcie, jak w ciągu ostatnich 25 lat zmieniał się stosunek do tego, co mówili kolejni papieże – w zależności od tego, co mówili. Poczytajcie wypowiedzi polityków i publicystów i zwróćcie uwagę, w jakich sytuacjach i w jaki sposób powoływali się na słowa kolejnych papieży.
Kiedy w latach osiemdziesiątych Jan Paweł II mówił „do nas i za nas”, ogromna większość ludzi w Polsce – nawet osób niewierzących czy niezwiązanych z Kościołem – traktowała Jego słowa bardzo poważnie. Papieskie kazania wygłaszane w czasie kolejnych pielgrzymek do Polski były roztrząsane, analizowane, a ich kluczowe treści – powtarzane nie tylko w kazaniach czy konferencjach, ale w tysiącach prywatnych rozmów i dyskusji.
Po raz pierwszy zmieniło się to w czasie pielgrzymki w 1991 r. Polska była już wolna, upadł komunizm, rzeczywistość zmieniła się diametralnie. Zmienił się też ton, nastrój papieskich kazań i przemówień. Wielu z nas stwierdziło z pewnym zdziwieniem, że nagle „nasz papież” przestał być „miły”, przestał na wspierać i pocieszać – a zaczął od nas wymagać. Tematem przewodnim tej pielgrzymki były Przykazania. Papież żądał (tak, żądał!) abyśmy od siebie wymagali. Pamiętam Jego kazanie poświęcone piątemu przykazaniu Dekalogu, kiedy podnosił głos, niemal krzyczał mówiąc o zabijaniu dzieci nienarodzonych. Nagle – w optyce wielu ludzi – przestał być „kochanym tatusiem”, a stał się potężnym prorokiem, grzmiącym i przypominającym o prawie Bożym i o tym, czego robić nie wolno!
Efekt? Nagle okazało się, że Jan Paweł II jest „konserwatystą”, że „cofa Kościół do średniowiecza” i tak dalej. Nagle ci sami ludzie, którzy wcześniej zachwycali się Jego słowami (kiedy pasowały do ich wizji świata), zaczęli mówić i pisać o Nim w zupełnie innym tonie. Dowodzić, że papież „nie może narzucać wszystkim katolickich poglądów”, że „przecież nie jest specjalistą” w tej czy w tamtej dziedzinie…
Byli też oczywiście inni, którzy wtedy właśnie szczególnie słowa Jana Pawła II podkreślali, przypominając, że katolicy winni słów Ojca Świętego słuchać i że sprzeciwianie się im to nieposłuszeństwo wobec Kościoła i Boga samego, że jednym z zasadniczych elementów „katolickości” jest posłuszeństwo następcy świętego Piotra (…i oczywiście mieli rację, choć czasami miałem wrażenie, że słowa te wykorzystywali – jak napisał jakiś publicysta – jako pałkę do walenia po głowie każdego, kto się z nimi choć trochę nie zgadza).
Ale jak wiadomo Pan Bóg ma ogromne poczucie humoru – więc minął jakiś czas i mieliśmy okazję przyglądać się kompletnemu odwróceniu ról. W roku 2003 w Polsce odbyło się referendum w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej. Opinie na ten temat – jak w każdej kwestii politycznej – były podzielone: byli zwolennicy naszego przyłączenia do Unii, byli i przeciwnicy. Jan Paweł II – choć jako głowa Kościoła powszechnego nie zajmował oczywiście jednoznacznego stanowiska w kwestiach związanych z polityką w Polsce – wielokrotnie wypowiadał się w pozytywnym tonie o przystąpieniu Polski do UE. I co się okazało?
Ci sami ludzie, którzy kilka lat wcześniej krytykowali papieża za „konserwatyzm”, „wstecznictwo” i „narzucanie katolickiej wizji świata”, teraz chętnie powoływali się na Jego słowa, podkreślając Jego otwartość, nowoczesność w myśleniu, zdrowe podejście do współczesności.
A „druga strona” zachowywała się podobnie niekonsekwentnie: ci sami ludzie, którzy wcześniej przy każdej okazji cytowali Jana Pawła II i z mocą podkreślali, że jako katolicy powinniśmy zawsze i w każdej sprawie Go słuchać, teraz albo udawali, że jego postawy nie zauważają, albo (to rzadkie przypadki, na szczęście, ale także się zdarzały) cynicznie przekręcali Jego słowa, byle udowodnić, że „papież zgadza się z ich poglądami”. Inni starali się dyplomatycznie i politycznie mówić, że przecież papież jest nieomylny tylko w sprawach wiary i moralności, więc w kwestiach politycznych możemy z czystym sumieniem mieć inne zdanie, niż On (…i w zasadzie można by powiedzieć, że mieli rację – gdyby nie to, że wcześniej bardzo ostro atakowali innych mówiących w podobny sposób).
Dziś obserwujemy podobne zjawiska na co dzień: każdy powołuje się na nauczanie czy wypowiedzi papieża wtedy, kiedy jest mu to wygodne – i przemilcza je albo omija, kiedy wygodne nie jest. I nie chodzi mi (podkreślam) o ludzi niewierzących, dalekich od Kościoła i postrzegających go krytycznie – ale o katolików.
Kiedy papież Franciszek z mocą powtarza nauczanie Kościoła na temat aborcji – jedni kiwają głowami i powtarzają jego słowa, podczas gdy inni kręcą nosem, że to zbyt ostre podejście, że trzeba szerszego spojrzenia, że… i tak dalej.
Ale kiedy ten sam papież stawia trudne pytania na temat potencjalnej możliwości udzielania komunii osobom rozwiedzionym pozostającym w nowych związkach – wtedy nagle ci drudzy zachwycają się jego „nowoczesnością”, a ci pierwsi oburzają „odejściem od nauczania Kościoła” (choć można odnieść wrażenie, że duża część zarówno jednych, jak drugich, nie do końca wie, co właściwie papież na ten temat mówi – bo pozostają na poziomie prasowych omówień).
Kiedy Franciszek mówi o tym, że eutanazja jest dla chrześcijanina nie do zaakceptowania, kiedy sprzeciwia się zapłodnieniu pozaustrojowemu (in vitro) – wtedy z jednej strony słyszymy słowa poparcia i widzimy energiczne kiwanie głowami, podczas gdy druga strona albo kręci nosem, albo udaje, że jest zajęta czym innym.
Ale kiedy ten sam Franciszek z pasją i bólem mówi o losie uchodźców, kiedy przypomina katolikom słowa Chrystusa „…byłem przybyszem, a nie przyjęliście mnie” i apeluje o przyjmowanie ludzi uciekających przed wojną i dzielenie się z nimi tym, co mamy – wtedy strony się zamieniają: ta pierwsza „udaje że nie słyszy” albo „nie zgadza się z papieżem” (a bywa, że na anonimowych – rzecz prosta – forach internetowych nazywa go „lewakiem” i pomstuje nad „próbami zniszczenia cywilizacji chrześcijańskiej”), podczas gdy ta druga – zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą postrzegali papieża jako „konserwatystę” i „wstecznika” – nagle przypomina sobie o tym, jaką wagę ma słuchanie biskupa Rzymu.
Takich przykładów można wymieniać mnóstwo. Papież krytykuje ideologię marksistowską – więc jest zdaniem jednych jest mądry i dobry, a zdaniem drugich – konserwatywny i zachowawczy. Ale w chwilę później krytykuje przypadki nieudzielania chrztu dzieciom urodzonym poza małżeństwem i twardo przypomina o potrzebie szacunku i niedyskryminowania osób homoseksualnych (a nawet mówi o tym, że Kościół powinien przeprosić takie osoby za ich marginalizację i obrażanie) – i pstryk! Wszystko się zmienia: tym razem dla tych pierwszych jest „progresistą” czy wręcz „lewakiem”, a dla drugich – światłym i otwartym przywódcą Kościoła…
*
Prawdą jest, oczywiście, że papieska nieomylność dotyczy tylko kwestii wiary i moralności (i to tylko wtedy, kiedy papież wypowiada się ex cathedra). Prawdą jest, że w wielu innych sprawach (dotyczących choćby właśnie polityki, kultury, literatury czy muzyki) mam prawo się z papieżem „nie zgadzać”. Jednak naszym największym grzechem w tej materii nie jest „nie zgadzanie się”, ale ostra niekonsekwencja wynikająca – trzeba to powiedzieć wprost – z czysto instrumentalnego traktowania tego, co mówi i czego naucza papież. Sięgamy po słowa Piotra naszych czasów, kiedy jest nam to wygodne, kiedy te słowa potwierdzają nasze poglądy i opinie – i wtedy zupełnie nie przeszkadza nam, że to przecież nie jest oficjalne nauczanie Kościoła, że nie są to wypowiedzi ex cathedra, a co najwyżej sugestie i opinie. No przecież tak powiedział papież (a więc, w domyśle, jak możesz się z tym nie zgadzać!). Kiedy natomiast nie jest to dla nas wygodne, kiedy papież (ten sam papież!) głosi tezy nie pasujące do naszych poglądów – wtedy skwapliwie przypominamy wagę autonomii, podkreślając, że to jego prywatne opinie (choć mówiąc uczciwe, w prywatne opinie papieża może też warto byłoby się czasami słuchać).
W takim instrumentalnym traktowaniu słów papieża (kolejnych papieży…) i nauczania Kościoła specjalizują się oczywiście politycy – ale i my, „zwykli katolicy”, często nie jesteśmy tu w porządku.
Jeśli chcemy być w jedności z Kościołem, jeśli chcemy „myśleć w jedności z Kościołem” czy „czuć z Kościołem” (sentire cum Ecclesia, jak napisał św. Ignacy Loyola) to powinniśmy wsłuchiwać się bardzo uważnie w słowa biskupa Rzymu – rozumieć je, analizować, rozważać (nawet jeśli nie do końca się z nimi zgadzamy tam, gdzie mamy do tego prawo). Ale przede wszystkim winniśmy pamiętać, że w analizie i wsłuchiwaniu się w głos papieża nie chodzi o to, co ja myślę, o moje poglądy (polityczne, społeczne, ideologiczne czy jakiekolwiek inne), o moje podejście, o moją przewagę w dyskusji (dowolnej) i o to, że „moja racja jest najmojsza”. Że słów następcy Piotra nie mam prawa traktować jako „potwierdzenia” moich prywatnych poglądów, przyjmować ich z radośnie wtedy, kiedy mi „pasują” i odrzucać czy nie zauważać wtedy, kiedy „nie pasują”.