Bierzmowanie nie ma potwierdzać naszej dojrzałości, a jedynie pokazywać, że w Duchu Świętym chcemy zmierzać ku dojrzałości
W przypadku bierzmowania cały paradoks i szkopuł polega na tym, że przyjmuje go młodzież, często dzieci, które jeszcze na drogę dojrzałości wiary nie weszły, a nawet nie zamierzają wchodzić. Czy dopuszczenie i udzielenie bierzmowania komuś, kto nie wykazuje elementarnej dojrzałości i dobrej woli, już nie tylko chrześcijańskiej, ale nawet tej czysto ludzkiej, czy nie jest jakimś nadużyciem, rzucaniem pereł przed wieprze?
Jest to pytanie, na które nie ma jednoznacznej i prostej odpowiedzi. Albowiem nie ma żadnego wyraźnego kryterium, które by zdołało zakwalifikować kogoś do jednej czy drugiej grupy. Nie ma też nikogo, kto by na sto procent mógł ocenić czyjąś dojrzałość i osądzić, czy ktoś jest, czy nie jest zdolny do przyjęcia bierzmowania. Raczej nikt nie jest zdolny, ani tym bardziej godny tego daru; gdybyśmy bowiem sami z siebie mogli osiągnąć wystarczającą dojrzałość w wierze i w życiu, nie potrzebowalibyśmy łaski sakramentalnej. Do istoty sakramentów należy to, że są one niezasłużonym darem łaskawości Boga i że są zawsze dane na wyrost. Nie możemy zatem uważać, że bierzmowanie jest świadczeniem, które nam się samo przez się należy, na mocy własnych zasług i kwalifikacji. Dopiero przyjęcie łaski zaczyna nas powoli przemieniać.
Ale niekiedy zbyt łatwo i tanio zgadzamy się na przyjęcie tej łaski, czy może raczej tylko na udział w liturgii udzielania sakramentu. Niestety, obawa, że ktoś w ogóle zrezygnuje z bierzmowania, jeśli będzie się od niego zbyt wiele wymagać, albo chęć, by mieć już z tym święty spokój, powodują, że nieraz zaniża się kryteria i rezygnuje ze stawiania wymagań.
A szkoda. Bo jest to doskonała okazja, by kogoś zmobilizować do jakiegoś wysiłku i rozwoju, do poważniejszego potraktowanie swojej wiary i Pana Boga. To taka swego rodzaju matura, która ma być nie tylko selekcyjnym sitem pozwalającym wyeliminować nieuków, ale przede wszystkim bodźcem mającym na celu mobilizację w dziedzinie wiary. Tą szansą jest nie tylko sam sakrament, ale przede wszystkim cały proces przygotowania do jego przyjęcia. I tę szansę trzeba jak najlepiej wykorzystać. Tym bardziej, że zbliżające się bierzmowanie rzeczywiście mobilizuje: młodzież w zdecydowanej większości przychodzi na spotkania. Jeśli więc spróbujemy te spotkania dobrze wykorzystać, jakieś owoce na pewno będą.
Bierzmowanie, obok chrztu i Eucharystii, zalicza się do tzw. sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego. Nie chodzi tu wcale o czarną magię czy jakieś mroczne obrzędy inicjacyjne do tajemniczych organizacji, lecz o proces ciągłego rozwoju wiary. Wtajemniczenie chrześcijańskie to po prostu lepsze poznawanie Chrystusa i praktyczne rozwijanie życia chrześcijańskiego, pogłębianie więzi z Bogiem i Kościołem. Sakrament bierzmowania, choć udzielany jednorazowo, nie może być w życiu tylko jednorazowym epizodem. Dlatego bierzmowanie trzeba rozpatrywać w łączności z całym procesem rozwoju życia chrześcijańskiego oraz z permanentnym działaniem Ducha Świętego.
Człowiek bowiem jest istotą dynamiczną, powołaną do rozwoju. Ludzkie życie polega na tym, że stajemy się mądrzejsi, lepsi, doskonalsi, bijemy kolejne rekordy, opanowujemy nowe umiejętności, poszerzamy wiedzę. Niestety, często wyjątkiem w tym wszechstronnym, osobowym rozwoju jest wiara. Człowiek kończy kolejne fakultety, pisze prace naukowe, czyta fachowe czasopisma, specjalizuje się i robi zawodową karierę, ale w dziedzinie wiary pozostaje nieraz na etapie pierwszokomunijnego dziecka: spowiada się według rachunku sumienia dla trzecioklasisty i poprzestaje na wiedzy katechizmowej z podstawówki.
I dlatego nie ma się co dziwić, że tak wielu ludzi w wieku dorastania przeżywa kryzys wiary i odrzuca Boga, a raczej zostawia go gdzieś na marginesie swego życia, tak jak zostawia się na dnie szafy za małe ubranko. Czegoś zabrakło: właśnie tego procesu wtajemniczenia, czyli pogłębienia wiary na miarę swego wieku, ogólnej dojrzałości i sytuacji kulturowej. Zabrakło elementarnego wykształcenia, lektury prasy katolickiej, żywego uczestnictwa we wspólnocie Kościoła, zwłaszcza w niedzielnej Mszy św., a może także dobrych, ciekawych i rzeczowych kazań oraz rzetelnej katechezy. W efekcie mamy szeroko zakrojony infantylizm i analfabetyzm religijny.