Przekazywanie wiary
(214 -styczeń -marzec2017)
z cyklu "Szkoła modlitwy"
Rozproszenia na modlitwie
s. Rita od Chrystusa Sługi WNO
Co zrobić, kiedy podczas modlitwy niczego się nie odczuwa czy wręcz czuje się awersję do modlitwy?
Rozproszenia na modlitwie, uczucie wewnętrznej pustki i oschłości czy wręcz awersja do modlitwy są doznaniami, które dotykają każdego modlącego się. Przetrzymanie ich w wierności już jest modlitwą.
Nawet św. Teresa z Lisieux przez długi czas nie potrafiła odczuwać miłości Bożej. Na krótko przed śmiercią, nocą, odwiedziła ją siostra Celina. Zobaczyła, że Teresa splotła dłonie. „Co robisz? Powinnaś spróbować zasnąć” – stwierdziła Celina. „Nie mogę. Bardzo cierpię. Ale się modlę” – odparła Teresa. „I co mówisz Jezusowi?” – „Nic Mu nie mówię. Kocham Go” [Youcat 508].
***
Rozproszenia są często uciążliwością, szczególnie na pewnym etapie modlitwy. Zamiast wspaniałych myśli o Słowie Bożym, które staramy się rozważyć np. w Namiocie Spotkania, mamy mnóstwo pilnych myśli, czasem o zajęciach danego dnia, o ważnych telefonach do wykonania i sprawach do załatwienia – a czasem o sobie samym. Nie zdarzyło Wam się w czasie modlitwy złapać np. na „wirtualnej” rozmowie z kimś, kto nas ostatnio obraził? Albo na obronnych dialogach z pracodawcą, profesorem, rodzicami, dziećmi? Albo na rozważaniach – „jak dobrze bym się modliła dziś, gdyby nie…” itd. Sługa Boży, ks. Franciszek Blachnicki, krótko scharakteryzował ten stan:
„[Znamy chociażby taki fakt], że nie potrafimy się modlić, czyli spotkać się z Panem i rozmawiać z Nim, bo jesteśmy roztargnieni. A być roztargnionym to znaczy być zajętym sobą w swoim sercu, w swoich myślach i uczuciach, być zajętym swoimi sprawami i spoczywać w sobie. Serce pełne tego wszystkiego jest niezdolne do modlitwy, bo Bóg nie może wejść do naszej świadomości, kiedy tam nie ma dla Niego miejsca”.
Pierwszą sprawą jest więc potrzeba zwolnienia miejsca dla Pana. To oznacza świadome zrezygnowanie z robienia podczas modlitwy w myślach projekcji wydarzeń, planów na przyszłość, wyobrażeń nt. rozwiązywania trudnych sytuacji itd. Co więcej, jest tu miejsce także na rezygnację z prób oceniania własnej modlitwy (czy jest już dobra? zadowalająca? czy robię postępy? itd.). Doznawanie uczuć na modlitwie w żaden sposób nie świadczy o jej „jakości”! Potrzebna nam jest postawa, którą można wyrazić słowami: „ja oddaję czas i całą uwagę Bogu, a On się zatroszczy o resztę”. Takie wyrzeczenie uczynione aktem woli nie załatwi problemu od razu, ale jest podjęciem walki o… próżnię. Albo inaczej: o przygotowanie miejsca dla Pana.
Jeśli opróżnimy swoje ja i swoje wnętrze z tych wszystkich treści, to Bóg wypełni tę próżnię, tę pustynię, swoim przyjściem i swoją obecnością. Bóg bowiem nie znosi próżni, lecz od razu ją zapełnia (ks. Franciszek Blachnicki).
Drugą rzeczywistością dotykającą nas na modlitwie jest oschłość lub poczucie pustki. Jedno z drugim jest mocno powiązane. Pustka lub poczucie oschłości może być doświadczeniem „oczyszczanego terenu” duszy coraz mniej zajętej sobą, a coraz bardziej otwartej na to, co Bóg zechce przynieść. Człowiek wtedy rezygnuje także z „duchowego aktywizmu”, z planowania przebiegu modlitwy i wyznaczania jej tematów, wybierania formuł, którymi się posłuży itp. Coraz bardziej otwiera się na fakt, że to Bóg jest Autorem spotkania i że to On wypełnia Sobą czas i przestrzeń naszej modlitwy.
Modlić się to bardziej słuchać niż mówić. Rozmyślanie to bardziej bycie oglądanym niż oglądanie (Carlo Caretto).
Do takiej modlitwy dochodzi się stopniowo, dlatego trzeba (i warto!) przetrwać czas oschłości lub pozornej pustki. To jest rodzaj duchowego, modlitewnego adwentu…
Przygotowanie do tego momentu spotkania z Bogiem nieraz przez długi czas nie polega na niczym innym, jak tylko na stwarzaniu w nas tej pustyni. Pozbywamy się złudzeń, pozbywamy się fałszywej wyobraźni o sobie, pozbywamy się tych różnych form wypełniania siebie czymś, w czym możemy spocząć z upodobaniem. Jakaś posucha, jakiś post wewnętrzny, to jest właśnie to oczyszczenie, które nas przygotowuje na przyjście Pana (ks. Franciszek Blachnicki) .
Jeśli pojawia się awersja do modlitwy, może ona być pokusą, która ma nas do niej zniechęcić, ale może też być wynikiem doświadczania tego wewnętrznego postu: gdy natura człowieka buntuje się, bo chciałaby doznać jakiegoś pocieszenia, czułości w modlitwie, a nie doznaje, łatwo może przejść w „obrażenie się” na całą rzeczywistość modlitwy, która nie spełnia tych ludzkich oczekiwań. Ale rezygnacja z modlitwy tylko dlatego, że nie spełnia ona naszych oczekiwań, jest odebraniem sobie szansy na pełniejsze spotkanie z Bogiem, a zarazem odebraniem Bogu szansy na radość pełniejszego spotkania ze mną. Czy dać się poprowadzić awersji, czy zaufaniu? Bóg zostawił nam wybór. Ale czeka niezmordowanie…
Dobrze przeżyty Adwent zawsze doprowadza do spotkania z Tym, Który Przychodzi. Adwent modlitewny, czyli pewien czas pustyni w modlitwie, ma dokładnie ten sam cel. Gdy pojawia się oschłość – jest zaproszeniem do wytrwałego, codziennego szukania Pana (bez podejrzewania Go, że zniknął, że nie chce nas słuchać…). „Daje się On bowiem znaleźć tym, co Go nie wystawiają na próbę, objawia się takim, którym nie brak wiary w Niego” (Mdr 1,2).
Dlatego zapraszam Was, abyście każdego dnia szukali Pana, który nie chce niczego innego, jak tylko tego, abyście naprawdę byli szczęśliwi. Pozostawajcie z Nim w mocnej i ciągłej relacji na modlitwie i w miarę możliwości pielęgnujcie te chwile Waszego codziennego życia, kiedy wyłącznie szukacie kontaktu z Nim. Gdy nie wiecie, jak powinniście się modlić, proście Go, by nauczył Was modlić się, i proście Jego niebieską Matkę, by modliła się z Wami i za Was (Benedykt XVI) .