Bóg przebija się przez potoki naszych słów ze stwierdzeniem: „Mów, kochane dziecko, lubię słuchać twojego głosu… ale daj mi też coś powiedzieć!!”
„Babciu, proszę cię, pomódl się za mnie. Jutro mam egzamin i..." Tak sformułowana prośba w naszych wyobrażeniach znajduje swą oczywistą odpowiedź: babcia chwyta za różaniec, ewentualnie otwiera książeczkę do nabożeństwa polecając Wszechmocnemu Bogu sprawy drogiej wnusi. Mało komu przyjdzie do głowy, że owa kobieta mogłaby otworzyć Pismo Święte, aby uskutecznić babciną miłość.
W przyjaźni połączeni
Problem tak naprawdę nie leży jednak w wieku babci, lecz w rozumieniu istoty modlitwy. W miejsce kochającej babci równie dobrze wpisywałby się rodzic, przyjaciółka, siostra czy kolega. Ciągle i ciągle pokutuje pośród nas myślenie, że modlitwa to „odmawianie", które w oczach osób niechętnych zyskuje mocniejszą formę „odklepanie" formułek. Nawet jeżeli wzniesiemy się troszkę „wyżej" i wyrazimy sprawy naszego serca w modlitwie spontanicznej, to i tak ciągle jesteśmy na poziomie „mówienia". Czy Bogu nie podoba się taka modlitwa? Z pewnością się podoba, gdyż wyraża nasze dziecięce powierzenie swoich spraw dobremu Ojcu. Myślę jednak, że On przebija się przez potoki naszych słów ze stwierdzeniem: „Mów, kochane dziecko, lubię słuchać twój głos... ale daj mi też coś powiedzieć!!"
Modlitwa to rozmowa z Bogiem. Rozmowa! Cóż to jednak za rozmowa, jeżeli czynimy z niej jeden wielki monolog, o którym sam Jezus wyraża krytyczne zdanie: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba (Mt 6, 7-8). Pozwólcie Mu tylko napełnić was swymi natchnieniami, pozwólcie Mu tylko poprowadzić swoje dzieło, aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa (Ef 4, 13). I tak naprawdę o to poznanie właśnie chodzi!
Modlitwa ma nas wprowadzać w relacje takiej otwartości, bliskości, zaufania i zawierzenia, która cechowała ojca wiary - Abrahama. To on został nazwany przyjacielem Boga (Jk 2, 23), gdyż zrealizował w swym życiu to, o czym po wiekach podczas Ostatniej Wieczerzy mówi sam Jezus do apostołów: Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego (J 15, 14-15). Abraham słuchał słowa Bożego i wypełniał je, zmagał się z nim i z zawartych w nim obietnicach odnajdywał sens całej swej drogi.
Czy przygoda życia Abrahama może się w nas powtórzyć? Słowo Boże zapewnia nas, że tak! Ta przyjaźń jest zaofiarowana i nam, gdyż w tym żywym i skutecznym słowie (Hbr 4, 12) Bóg oznajmia mi wszystko, czego potrzebuje, aby moja droga wiodła do niebieskiego Kanaanu. Takie włączenie każdego człowieka do dzieła Bożej przyjaźni harmonizuje z tym, o czym mówi Katechizm Kościoła Katolickiego w części poświęconej modlitwie chrześcijańskiej (KKK 2558-2865):
Bóg pierwszy wzywa człowieka. Jeśli nawet człowiek zapomina o swoim Stwórcy lub ukrywa się daleko od Jego Oblicza, czy też podąża za swoimi bożkami lub oskarża Boga, że go opuścił, to Bóg żywy i prawdziwy niestrudzenie wzywa każdego człowieka do tajemniczego spotkania z Nim na modlitwie. W modlitwie wierny Bóg zawsze pierwszy wychodzi z miłością do człowieka; zwrócenie się człowieka do Boga jest zawsze odpowiedzią. W miarę jak Bóg się objawia i objawia człowieka samemu człowiekowi, modlitwa ukazuje się jako wzajemne przyzywanie się, jako wydarzenie Przymierza. Wydarzenie to, przez słowa i czyny, angażuje serce. Ujawnia się w całej historii zbawienia (KKK 2567).
Cóż więc znaczy „modlić się"? W dość zwięzły sposób wyraził to 15 sierpnia 2000 r. na placu św. Piotra Jan Paweł II podczas przemówienia do młodzieży całego świata: "Pozwólcie, by Duch Święty was kształtował. Doświadczajcie modlitwy, pozwalając Duchowi mówić do waszych serc. Modlić się, znaczy dać trochę swojego czasu Chrystusowi, zawierzyć Mu, pozostawać w milczącym słuchaniu Jego Słowa, pozwalać mu odbić się echem w sercu".
Podczas drogi
Z całą pewnością taką modlitwą Abrahamowej drogi w Kościele jest od wieków modlitwa tekstami Pisma Świętego w Liturgii Godzin. Pięć razy dziennie setki tysięcy chrześcijan duchownych i świeckich odmawia te same lub podobne teksty.
Świadomość tego włączenia się w modlitwę pielgrzymującego Ludu Bożego może uskrzydlać, zwłaszcza gdy w trakcie tej modlitwy przypomnimy sobie słowa Jezusa: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18, 19-20).
Z jednej strony trudno zarzucić więc zaniedbanie wykorzystania Słowa Bożego jako modlitwy. Z drugiej jednak strony ciężko oprzeć się wrażeniu ogromnej dysproporcji pomiędzy głębią tekstów zawartych w brewiarzu i płycizną w ich przeżywaniu. Jakże rzadko słyszy się świadectwa, z których emanuje zachwyt nad spotykaniem Boga w Liturgii Godzin. Różni ludzie dzielą się z wielkim zaangażowaniem serca, jaką rolę w ich życiu odgrywa różaniec, jak bardzo lubią nabożeństwa majowe i oczywiście jaką rolę odgrywa w ich życiu Eucharystia. A brewiarz?! Stał się modlitwą wierności — postanowiłem sobie lub przyrzekłem Bogu w święceniach ewentualnie ślubach, że będę ją „odmawiał” i tak czyniąc, mogę nie mieć sobie nic do zarzucenia. Veritas horarum – czyli odmawianie odpowiednich części Liturgii Godzin w określonych porach dnia jest spełnione; co więcej, myśli podążają za czytanymi tekstami, a jednak… często czegoś brakuje. Słychać głosy usprawiedliwiania się: „Nie ma mnie w tej modlitwie; te teksty nie wywołują we mnie żadnych emocji; po prostu nie rozumiem tych wszystkich obrazów…”
I pomyśleć, że czasami jedno usłyszane zdanie z Pisma Świętego zmieniało życie ludzi, których dziś nazywamy świętymi, których pragniemy naśladować i czytamy ich książki. Dla przykładu Antoni (251-356) usłyszawszy jedno zdanie z Ewangelii Mateusza: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie (19, 21), został tak silnie poruszony, że zabezpieczywszy los siostry rozdał znaczny majątek po zmarłych rodzicach i poszedł na pustynię – a Bóg uczynił z niego ojca życia monastycznego, świat natomiast nazwał go Świętym Antonim Wielkim! Podobnie Augustyn, zmagając się w Mediolanie z swoją słabością niemocy nawrócenia wołał do Boga: „O, Panie, czemu zwlekasz? (…) Jak długo, jak długo jeszcze? Ciągle jutro i jutro? Dlaczego nie w tej chwili? Dlaczego nie teraz już kres tego, co we mnie wstrętne?. Wówczas to usłyszał głos dziecka: Tolle, lege! Tolle, lege! (Bierz, czytaj! Bierz, czytaj!)”. Podszedł do tomu listów Pawła i utworzywszy je natrafił na słowa: Nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom (Rz 13, 13-14). Fragment ten tak go poraził, że jak sam pisze:
Ani nie chciałem więcej czytać, ani nie było to potrzebne. Ledwie doczytałem tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła (Wyznania VIII,12).
Słowa, które przeczytał, dotarły więc do głębin jego serca i tam zostały skonfrontowane z jego życiem. A spotkanie to stało się oświeceniem i źródłem przemiany.
Dziś to nie dziecko woła do każdego z nas, lecz sam Duch Święty: Bierz i czytaj! Całe strumienie Bożych słów w brewiarzu spadają z nieba, jak ulewa i śnieg. Jeżeli nie wyparują w gorączce codziennego zabiegania, wystarczy wówczas tylko kilka tych Bożych kropel, które gleba serca przyjmie do głębi … a owoce danego dnia będą przeobfite. Słowo Boga nie wróci do Niego bezowocne, lecz uczni to, co było Jego wolą, i spełni swoje posłannictwo (por. Iz 55, 10-11).
Przesada?! Poezja?! Nie. Daj Bogu czas – a nie jego ochłapy! Zacznij czytać głośno, wolnej, a przede wszystkim — wyobraźnią, umysłem i sercem. Czy nie o tym mówi św. Paweł: Słowo Chrystusa niech w was przebywa z całym swym bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach (Kol 3, 16). Przerażeniem napawa opowiadanie o człowieku, który umarł z pragnienia, nie odkrywszy, że na wyciągnięcie ręki znajdowała się oaza życiodajnej wody. Wystarczy przenieść obrazy psalmów na płaszczyznę ducha. W wrogach, nieprzyjaciołach, czy oskarżycielu wystarczy zobaczyć tego, kto naprawdę nas nienawidzi – diabła; w ziemi wygnania – duchową pustkę lub grzech; w zielonych pastwiskach duchowy pokój, itd. Wszystko ożyje! Nie jest to wcale nadinterpretacja. Języki semickie, do których należy hebrajski i aramejski to języki, w których słowa nie zamykają rzeczywistości w hermetycznie rozumianych pojęciach, lecz języki słowami odmalowującymi obrazy. A obrazy w naturalny sposób domagają się ciągle nowych interpretacji.
Miłość w sposób oczywisty domaga się bowiem wierności i ofiary z czasu. Aby jednak rozwijała się i owocowała, potrzebuje czegoś więcej — głębi relacji, twórczego spotkania, a przede wszystkim wczytywania w drgnienia serca drugiej osoby i przełamywania rutyny, aby szara codzienność nie stała się przeszkodą w otwarciu swego serca na kochaną osobę. Takiej to miłości do Boga domaga się modlitwa świętymi tekstami w Liturgii Godzin.
Aż nadejdzie pełen blasku dzień Pański
Wśród obrazów, którymi chętnie posługuje się Pismo Święte, jest obraz światłości i ciemności. To od niego zaczyna się Księga Rodzaju: Wtedy Bóg rzekł: «Niechaj się stanie światłość!» I stała sięświatłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą (Rdz 1,3-5). To ta dychotomia określa historię zbawienia, którą Jezus streszcza w słowach: A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu (J 3,19-21). W końcu obraz światła dochodzi w ostatnim rozdziale Biblii do tego co przerasta to, co tu i teraz, zapowiadając wypełnienie wszystkich obietnic: Odtąd już nocy nie będzie. a nie potrzeba im światła lampy i światła słońca, bo pan bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków (Ap 22, 5).
Ktoś zapyta: a gdzie tu mowa o Bożym Słowie?! Znajduje się ono w samym centrum tych tekstów. Warto uświadomić sobie fakt, że nasze życie jest drogą, która przebiega wśród mgieł i ciemności. Nie wiemy, co będzie czekało nas w czasie pokonywania najbliższych kroków, nie mamy pewności, czy ścieżka naszego życia nie zacznie nagle wznosić się stromo ku górze, wyciskając z nas resztki duchowej siły, ani też nie możemy zapewnić, że w najbliższym czasie nie będzie w naszym życiu ostrych zwrotów (czytaj: zakrętów). Cóż nam zostaje wobec tej niepewności, jak nie powierzenie swojej drogi dobremu Bogu w słowach ufnego wyznania: Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce (Ps 119, 105). Upewnia nas co do tego fragment Drugiego Listu św. Piotra, w którym światło Bożego Słowa stawiane jest ponad świetliste doświadczenia apostołów na Górze Przemienienia. Otrzymujemy wówczas pouczenie, które dotyka istoty modlitewnego trwania przy Piśmie Świętym: Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach (2 P 1, 19).
W tym miejscu odkrywamy głębszy sens samej modlitwy. Modlitwa to bowiem coś więcej niż rozmowa – to trwanie przy Bogu nawet wtedy, gdy brakuje słów. Oświecenie Bożym Słowem będzie możliwe, jeżeli nie będziemy traktowali Pisma Świętego jako zbioru sentencji, ani też jako księgi zawierających mądre opowieści i pouczenia, ale jako list kochającego Boga do ukochanego człowieka, który w swojej wszechmocy zwraca się w sposób bezpośredni do każdego człowieka. W pewnym sensie można powiedzieć, że w Biblii nie najważniejsze jest to, „co się stało”. Ważniejsze od tego jest bowiem: to, „co to znaczy”. Ale najważniejsze jest „co to znaczy dla mnie – dzisiaj!” I właśnie to dzisiaj, w którym wieczny Bóg, który ciągle JEST, spotyka się z ludzką doczesnością, która w nim staje się dopiero dojrzała stanowi przestrzeń modlitwy.
Takie stwierdzenie nie rozwiąże wszystkich problemów, które rodzić się będą przy spotkaniu Boga za pośrednictwem świętych tekstów, ale taka modlitwa będzie wyrażeniem zgody na działanie w nas Ducha Świętego. Gdy oczy będą wodziły za poszczególnymi słowami, umysł będzie próbował je zrozumieć, intelekt skojarzyć z innymi tekstami i skonfrontować z naszym życie, to tak sformułowany akt strzelisty otworzy nasze serce na objawiającą się moc Ducha. I nawet jeżeli nasze uczucia nie będą podążały za wielkością tego spotkania, to tenże Duch przyjdzie z pomocą naszej słabości i choć nie będziemy potrafili modlić się tak, jak trzeba, sam Duch będzie przyczyniał się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (por. Rz 8, 26).
Pisma nam wyjaśnia
Czy czytanie Biblii zawsze jest modlitwą? Tak, jeżeli przed rozpoczęciem lektury zwrócimy się z ufnością do Boga ze słowami: Mów, bo sługa twój słucha (1 Sm 3, 10). Nawet jeżeli słowa te wypowiada człowiek „niewyrobiony” duchowo, a takim w momencie wypowiedzenia tych słów był Samuel, to przygoda wiary będzie jego udziałem.
Warto pamiętać, że czytając całe rozdziały narażamy się na ryzyko „przesytu duchowego”. Nie należy jednak rezygnować z takiej lektury Pisma Świętego, gdyż w tym Słowie spotykamy objawiającego się Boga, a jak mówi mądre przysłowie: Kto z kim przestaje takim się staje. Dużo bardziej efektywne będzie jednak zatrzymanie się na małym fragmencie tekstu biblijnego, np. perykopie ewangelijnej czytanej podczas Eucharystii danego dnia. Jeżeli bowiem Paweł zachęca nas: Módlcie się nieustannie (1 Tes 5, 17), to realizacja tego polecenia ma bardzo biblijne konsekwencje.
Biblijnym ideałem modlitwy będzie przeprowadzenie takiego spotkania z Pismem Świętym, w którym pierwszy etap — studium fragmentu, stanie się punktem wyjścia do rozmowy z Bogiem. Niezależnie czy do pracy, szkoły czy na uczelnie udamy się pociągiem, tramwajem czy samochodem, poznany tekst będzie wówczas stanowił podstawę dziękczynienia, uwielbienia, przeprosin i próśb. Gdy będziemy szukać jego głębszego zrozumienia, same pytania stawiane Bogu będą modlitwą, a przychodzące natchnienia powiewem Jego Ducha. Każda wolna chwila, a tym bardziej soczyste ich wieczorne kawałki mogą przybliżać do Tego, który jest w nas sprawcą i chcenia i działania zgodnie z Jego wolą (por. Flp 2, 13).
Czy tak nie dokonała się wspaniała modlitwa, jaka miała miejsce w Zwiastowaniu! Była ona tak płodna, że do dziś powtarzamy słowa: błogosławiony owoc żywota twojego – Jezus. Każde takie spotkanie ze słowem powinno rodzić także w nas konkretne owoce i napełnić nas błogosławieństwem. O tym właśnie mówi św. Jakub: Kto zaś pilnie rozważa doskonałe Prawo, Prawo wolności, i wytrwa w nim, ten nie jest słuchaczem skłonnym do zapominania, ale wykonawcą dzieła; wypełniając je, otrzyma błogosławieństwo (Jk 1, 25).
Dziś Jezus daje nam się inaczej niż przed laty. Możemy zazdrościć Piotrowi, Andrzejowi, Janowi czy Filipowi, że na własne uszy słyszeli słowa Jezusa, że byli tak blisko, że On osobiście się do nich zwracał. Ale czy zmieniło się naprawdę tak wiele? Przecież Jezus powiedział, że jest z nami aż do skończenia świata (por. Mt 28,20), a słowa, które mają tę samą teandryczną (bosko-ludzką) naturę, mogą dokonywać cudu przemiany naszych serc, jak działo się to przed dwoma tysiącami lat. Niewiele potrzeba, aby spotykając Święte Teksty spotkać samego Jezusa.