Temat wolności należy do najtrudniejszych, a jednocześnie obecnych praktycznie wszędzie problemów: od odpowiedzi na niewinne zdałoby się pytanie „kawa czy herbata?” po sferę naszej modlitwy. No bo na przykład, czy modląc się za kogoś, nie naruszam jego wolności? Czy wolno mi modlić się o nawrócenie dla kogoś, kto wcale nie ma ochoty się nawrócić? Skoro bowiem Bóg obiecał, że da nam to, o co z wiarą prosić będziemy, to gdzie się w tym momencie podziewa wolność tego, o kogo nawrócenie się modlimy?
Szukanie odpowiedzi na pytanie o granice naszej (i cudzej) wolności przypomina czasem poszukiwanie odpowiedzi na słynną zagadkę sofistów: „skoro Bóg jest wszechmocny, to czy może stworzyć tak wielki kamień, którego nie mógłby unieść?”. Pytanie sofistów jest nierozwiązywalne, bo kieruje nasze myślenie w wąski kanał wykluczającego się „albo-albo”: albo Bóg nie jest wszechmocny, ponieważ nie może stworzyć takiego kamienia - albo nie jest wszechmocny, bo co prawda go stworzył, ale nie może go unieść. Założenie to nie uwzględnia faktu, że Bóg może być wszechmocny w znaczeniu przekraczającym to, co założył autor zagadki.
Aby odpowiedzieć sobie na pytanie o to, czy modlitwa nie ogranicza wolności tego, za kogo się modlę, musimy również przestać sprowadzać je do równania jedynie z dwiema niewiadomymi: Bożą obietnicą wysłuchania modlitwy i wolnością człowieka, o którego nawrócenie się modlimy. Układ jest o wiele bardziej skomplikowany, wchodzi bowiem w grę również wolność tego, który się modli, a także (o czym tak często w ferworze dyskusji zapominamy) wolność Boga. Często jest bowiem tak, że modląc się o coś, podświadomie pozbawiamy wolności samego Boga. Mówimy, że skoro mi coś obiecał, to musi mi to dać, bo mnie kocha i obiecał. Czynimy z Niego w ten sposób jakąś marionetkę zależną od naszej woli i od naszego „widzimisię”; manipulujemy Nim, posuwając się nawet czasem do szantażu: „jeśli jesteś miłością, jeśli jesteś dobry, jeśli jesteś wszechmocny, jeśli w ogóle jesteś..., to musisz mi to dać”. Czynimy Go zakładnikiem naszych żądań. Tymczasem zapominamy o tym, że Bóg jest wolny i niczego nie musi. Ba, nawet nie musi nas kochać! Inna sprawa, że chce nas kochać i kocha - mimo naszych wad i słabości (czemu w chwilach, gdy trudno mi się zgodzić na moje słabości, nie mogę się nadziwić; a w chwilach, gdy to dociera do mnie po raz kolejny, podziwiam Go i uwielbiam). Ale wcale nie musi kochać. To jest Jego wybór i Jego wolność. Bo - wbrew temu co mówią niektórzy, przeciwstawiając „wolną miłość” miłości „niewolnej” - miłość zawsze jest wolna. Nie można nikogo zmusić do miłości, nie można jej kupić, można ją jedynie obudzić lub ją darować...
Druga bardzo zadziwiająca rzecz, o której często zapominamy, to właśnie wolność człowieka. Jeśli nam się wydaje, że w naszych, tak uwrażliwionych na wolność czasach, pamiętamy o niej zawsze - to tylko nam się tak wydaje. Bo zapominamy o niej najczęściej wtedy, kiedy winimy Boga za całe zło tego świata. Ktoś kogoś zabił, okradł, skrzywdził? Czemu Bóg na to pozwala!? Hitler wywołał wojnę, bo chrześcijanie w chrześcijańskim kraju dopuścili go do władzy? Gdzie jest Bóg, skoro na coś takiego pozwolił! Kierowca autobusu wjechał pod TIR-a i zginęły niewinne dzieci? Boże, jak mogłeś do tego dopuścić! Pod doniesieniem o kolejnej takiej tragedii w jednym z portali internetowych pojawił się komentarz: „Boże, może już dość tych dowodów twojej miłości?” Tyle, że w ten sposób Boga obwiniamy za nasze błędy, a przy okazji czynimy ludzi jedynie marionetkami na sznurkach, za które pociąga odpowiednio wysoko siedzący bóg, działający zresztą według naszych pomysłów na świat (celowo piszę tu małą literą, bo niewiele ma on wspólnego z Bogiem Żywym). A Bóg obdarował człowieka wolnością i nie cofa swojego daru.
W naszym równaniu z wieloma niewiadomymi musimy wziąć pod uwagę jeszcze dwie stałe: prawdę i dobro. Nie ma wolności tam, gdzie nie ma prawdy. Gdy ktoś każe mi wybierać między dwiema rzeczami i nie poinformuje mnie zgodnie z prawdą o ich zaletach czy wadach, słusznie mogę czuć się oszukany czy zmanipulowany. Kupowanie kota w worku trudno nazwać przejawem wolności. Nie ma prawdy - nie ma wolności. Kto nie uznaje prawdy - nie jest wolny. Żyje w złudzeniach. To tylko jeden, bardzo zdroworozsądkowy przykład realizacji Jezusowych słów „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Jak to się ma do naszej sytuacji z modlitwą o czyjeś nawrócenie? Jeśli powołaniem człowieka jest bycie blisko Boga (czyli świętość), to modlitwa o jego nawrócenie będzie zgodna z prawdą o nim samym, o jego celu, a jego samorealizacji, czyli będzie służyła jego wolności. Im dalej będzie prawdy o sobie, tym mniej będzie wolny. Nawrócenie, które będzie przybliżać go do prawdy o sobie, będzie więc służyło jego wolności.
Prawda jest związana z dobrem. Realizacja prawdy o sobie jest dla człowieka dobrem. Tylko w ten sposób może się w pełni rozwinąć. Zbliżając się do prawdy, człowiek staje się coraz lepszy, bo staje się coraz bardziej podobny do swojego pierwowzoru. Rozwija się. Modląc się o czyjeś nawrócenie, działamy więc dla jego dobra. Jest jednak jedna uwaga: często modląc się o czyjeś nawrócenie modlimy się o taki jego przebieg i skutki, jakie my sobie wyobrażamy. Chcemy, by się nawrócił „po naszemu”. Jesteśmy jednak omylni, nie wiemy wszystkiego o tym człowieku i często kierujemy się swoim egoizmem, więc to nasze wyobrażenie niekoniecznie jest zgodne z powołaniem tego człowieka, z prawdą o nim i z jego dobrem. On powinien się nawracać „po swojemu”, a może bardziej - „po Bożemu”, bo tylko Bóg zna prawdę o nim i tylko On wie, co naprawdę jest dla tego człowieka dobre. Dlatego mogę (i powinienem) modlić się o nawrócenie tych, na których mi zależy, ale czas i sposób i sposób realizacji tej modlitwy muszę zostawić jego Stwórcy.
Weźmy na przykład taką historię: Kasia przychodzi do domu zapłakana. „Mamo, ten Piotr jest taki przystojny, taki mądry i męski, tak bym chciała z nim chodzić, ale on mówi, że jest kompletnym ateistą”... „Nie martw się, Bóg obiecał, że da nam wszystko, o co go będziemy z wiarą prosić, więc jak będziemy się we dwie modlić, to na pewno się nawróci. Przecież skoro nawrócenie nie jest złe, to i samemu Panu Bogu zależy na nawróceniu Piotra, nie? Uszy do góry!”. Zaczęły się więc wytrwale modlić. Minęło kilka miesięcy. Kasia poweselała. Piotr zaczął chodzić do kościoła; ba, nawet stał się aktywnym uczestnikiem katechez. Aż w końcu bomba wybuchła. Kasia znów pojawiła się w domu roztrzęsiona. „Mamo, przemodliłyśmy! - woła od progu. - On... on idzie... do seminariuuuuuuuum!!!”.
Kiedy coś jest zabawne, poszukaj w tym ukrytej prawdy” - mawiał George Bernard Shaw. Również ta historyjka doskonale nadaje się do podsumowania naszych rozważań o modlitwie i wolności. Pokazuje nam bowiem, że modląc się o czyjeś nawrócenie, muszę wziąć pod uwagę nie jedną, ale trzy wolności. Pierwszą - własną. Skoro bowiem jestem wolny, to wolno mi modlić się o czyjeś nawrócenie. Druga wolność, którą muszę wziąć pod uwagę, to wolność tego, za którego się modlę. Właściwie ją rozumiejąc nie będę pytał tylko o to, czy on chce, czy też nie chce się nawrócić, ale będę pamiętał, że zrealizuje on swoją wolność wtedy, kiedy będzie działał dla własnego dobra zgodnie z poznaną prawdą. Trzecia wolność, o której muszę pamiętać, to także wolność Tego, do Kogo się modlę - Boga, a więc muszę być gotowym na to, że może On chcieć „nawrócić” tego człowieka niezupełnie tak, jak ja to sobie wyobrażam i niekoniecznie wtedy, kiedy ja tego chcę. I nie będzie w tym nic złego - w końcu modląc się za kogoś, powinienem chcieć jego dobra, a nie mojego. Inaczej będzie to nie modlitwa za kogoś, ale próba manipulacji. A wtedy trudno mówić o wolności.