Oj, pobłogosławił nam Pan Bóg. Pierwszy syn krótko po ślubie - wielka radość całej rodziny. Drugi syn w okresie stabilizacji finansowej, realnych planów kariery zawodowej. Szefowa pytała, czy możemy rozwiązanie planować w tym a nie innym miesiącu, bo tak jej pasuje. Nie ma sprawy, na życzenie. Ciepełko, spokój. Teraz będzie kariera, potem trzecie. Ale, ale - to trzecie zmieściło się w 5% możliwości poczęcia przy spełnieniu wszystkich warunków niepłodności poporodowej. Chwieje się konstrukcja zbudowana naszym rozumem i decyzjami. Odpływają wizje kariery zawodowej. Jeszcze jakieś złudzenia - będę pracować w domu, jak dzieci zasną - ha, ha. Owszem, będę, ale nadrabiać zaległości z praniem i sprzątaniem. Przyzwyczajamy się do szybszego tempa. Najmłodszy syn ma trochę ponad dwa lata. My już wiemy, rodzina nie. Ląduję w szpitalu. Trzy pierwsze ciąże przechodziłam idealnie. A teraz jak powiedzieć dziadkom, że po pierwsze jestem w ciąży, po drugie, że to ciąża zagrożona i bezwzględnie muszę leżeć, a po trzecie, że... bliźniacza? Przy czwartym jedno gratis.
Dzieci są wielką naszą radością. Robię wieczorem znak krzyża na pięciu czółkach i myślę, że mam sto dziecięcych paznokci do obcięcia, że na Karaiby nie pojedziemy, że nie mam pojęcia co wpisywać w rubryce „zawód matki", że coraz więcej jest rzeczy, doświadczeń, o których marzyłam dla moich dzieci, a które kilka lat temu były jeszcze całkiem realne, że bez kucharki i sprzątaczki nie poświęcam każdemu dziecku z osobna tyle czasu, ile bym chciała. Kiedy śpią, modlę się za każde, by odkryło swoja własną drogę do Pana Boga i aby miłość w nas wzrastała. I dziękuję, że są z nami. Bardzo dziękuję.