Posłuszeństwo

(221 -maj -czerwiec2018)

Pytania Mojżesza

Magdalena Trybus

Bóg często daje nam zadania, które nas przerastają, gdzie widzimy swoją niewystarczalność, nieumiejętność, zależność i gdzie być może nie będziemy tacy wspaniali, jakbyśmy chcieli się pokazać

Posłuszeństwo woli Bożej, którą rozeznajemy na modlitwie może nie być łatwe. Rozważając ten temat pomyślałam o Mojżeszu i jego spotkaniu z Bogiem w płonącym krzewie (Wj 3, 1nn). To piękna katecheza biblijna o tym, jak walczymy z wolą Bożą na modlitwie, jakich doznajemy trudności, skąd one się biorą i jak przezwyciężenie ich przynosi ocalenie. Pochylmy się nad tym tekstem.

Kiedy Mojżesz słyszy Boże polecenie, że ma wrócić do Egiptu, by wyprowadzić naród wybrany z niewoli, pyta Boga: „Kimże jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egiptu?” Kimże jestem – to jedna z pokus, które nam towarzyszą w walce o posłuszeństwo na modlitwie. Ja, taki grzesznik, inni jeszcze pamiętają ile wyrządziłem zła, a Ty Panie dajesz mi takie ważne zadanie? Nasza pycha (lub jak ktoś woli – fałszywa pokora) to pierwszy dzwonek sprzeciwu, który włącza się w tej walce. Bardzo lubimy liczyć tylko na siebie, mieć kontrolę nad zdarzeniami, a jeśli coś robimy, to tak, żeby pokazać, jacy to wspaniali jesteśmy. Bóg jednak często daje nam zadania lub chce nas wprowadzić w sytuacje, które nas przerastają, gdzie widzimy swoją niewystarczalność, nieumiejętność, zależność i gdzie być może nie będziemy tacy wspaniali, jakbyśmy chcieli się pokazać. Jednak Bóg zna nas i mówi: „Ja będę z tobą” (Wj 3, 12). Św. Teresa Wielka miała zwyczaj mówić: „Ja i Bóg to większość”. I to prawda! Słowo Boże przekonuje nas o tym po wielekroć, a św. Paweł kwituje to stwierdzeniem: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8, 31b). Często zapominamy o tym, że jeśli Bóg pokazuje nam na modlitwie czego od nas oczekuje, to będzie też wykonawcą, a my jesteśmy tylko narzędziami w Jego ręku. Jednocześnie „nasza” moc, umiejętność i świętość są dziełem Boga w nas, a nie nas samych. Można wtedy z wiarą i pokornie modlić się za św. Augustynem: „Boże daj mi siłę, abym mógł zrobić wszystko, czego ode mnie żądasz. A potem żądaj ode mnie, czego chcesz”.

Mojżesz w rozmowie z Bogiem wysuwa jednak kolejny argument: „Gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię?” Właśnie. Czy znam imię mojego Boga? Jakie to imię? Trudno jest być posłusznym komuś, kogo zupełnie nie znam. Św. Jan pisze, że „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8). Tu dotykamy bardzo ważnego aspektu posłuszeństwa w ogóle – a jest nim miłość. Jeśli jestem posłuszny, to z miłości. Kiedy toczy się walka na modlitwie o posłuszeństwo woli Bożej, to nie tylko walka z grzechem pychy, ale walka o miłość. Kiedy kilka lat temu przygotowywaliśmy w Oazie Dorosłych rekolekcje letnie, zastanawiając się nad tematyką, podczas rozmowy padło zapytanie: a może oprzemy je na kerygmacie? Rekolekcjonista zastanawiał się głośno nad tym pytaniem i stwierdził, że można, gdyż zasadniczo kerygmatu powinniśmy słuchać średnio co trzy miesiące, bo szatan i świat nam go nieustannie wykrada. Kiedy ważą się losy naszego posłuszeństwa rozeznanej Bożej woli, to waży się także los mojej miłości do Boga i pojawia się pytanie: czy nadal znam mojego Boga jako Boga miłości? Być może przeciwnik naszego zbawienia zdążył przekonać mnie, że jednak Bóg aż tak bardzo mnie nie kocha, jak mówi. Czy wierzę, że czegokolwiek ode mnie żąda wypływa z Jego miłości do mnie?

Bardzo wzrusza mnie ten moment z życia Abrahama, kiedy Bóg prosi go o ofiarę z syna Izaaka. Interpretacje biblijne mówią tu o ogromnej wierze Abrahama w wierność Boga swojemu Słowu. Jednak ja czytając ten tekst zawsze zadaję sobie pytanie, jak potężne doświadczenie miłości Boga miał Abraham, że mógł nie tylko spełnić Bożą prośbę bez szemrania, ale też miał przekonanie, że w jakiś sposób Bóg ocali jego syna. Mówi bowiem do sług pod górą Moria: „potem wrócimy do was” (Rdz 22, 5). Podobnie Jezus – bez szemrania był posłuszny woli Bożej aż do śmierci (Flp 2, 8), mimo iż był kuszony co do miłości swojego Ojca. Najpierw po chrzcie na pustyni słyszy dwa razy od szatana: „jeśli jesteś Synem Bożym…” (Łk 4, 3.9). Potem słyszy tą samą pokusę z ust apostoła Piotra: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie…” (Mt 16, 22-23). Ostatni akord miał miejsce podczas modlitwy w Ogrójcu. 

„A jeśli nie uwierzą…?” – to kolejne pytanie Mojżesza. Gdyby przełożyć je język współczesny, brzmiałoby: a jak pomylę się, jeśli źle odczytuję Twoją wolę i nic z tego nie wyjdzie? Boimy się pomyłki, boimy się porażki, boimy się ryzyka, boimy się ludzkiej opinii, boimy się tego, co niesie ze sobą zmiana, boimy się… Ciągle czegoś się boimy i nie podejmujemy rozeznanego Bożego wezwania. Każdy z nas ma różne lęki związane z posłuszeństwem woli Bożej. Warto je nazywać, demaskować i pokazywać Bogu. Lęk, którego doświadczamy w podejmowaniu Bożych wezwań może być pochodną braku miłości. W miłości bowiem nie ma lęku. Przedstawiajmy Panu na modlitwie nasze lęki i nie bójmy się. Pan swoją wolę będzie potwierdzał znakami, jak Mojżeszowi przed Izraelem i faraonem. Nawet jeśli pomylimy się, Bóg wkalkulowuje nasze pomyłki w swój plan. Jeśli coś nie wyjdzie, źle nas ocenią, zmiana nie okaże się komfortowa, to nic – gdyż wszystko służy ku dobremu tym, którzy miłują Boga (por. Rz 8,28) – ku pokorze. Jezus nieustannie (bo aż 365 razy) mówi w Ewangelii: „Nie bój się!”. 

„Wybacz, Panie, ale ja nie jestem wymowny…” Często nasza walka o posłuszeństwo ma źródło w naszych ograniczeniach, których jesteśmy świadomi i zranieniach, które są udziałem naszej historii. Jednak to Bogu w nas nie przeszkadza, by prosić nas o coś. Jeśli pojawia się obawa, lęk, niepokój, który widzimy, że przeszkadza nam w podjęciu woli Bożej, a ma źródło w jednej z tych przestrzeni, to być może jest to wezwanie do większej wolności. Może Bóg chce w nas coś przepracować lub zachęca nas, byśmy z Jego lub ludzką pomocą, sami w sobie przepracowali?

„Wybacz, Panie, ale poślij kogo innego”. Oj, najchętniej używamy tego zdania w dialogu z Bogiem, gdy chodzi o posłuszeństwo Jego wezwaniom. Dlaczego jest to nasz ulubiony tekst? Powód jest jeden – moje ego chce zostać na tronie życia, a tu trzeba by wychylić się, zrobić coś nie po swojej myśli, zaryzykować, poświęcić siebie lub coś (czas, pieniądze, relacje, itp.), wejść na niepewny grunt, a przede wszystkim zmienić myślenie – pozwolić by dokonała się metanoia. Prawdziwe posłuszeństwo woli Bożej jest pewnego rodzaju ascezą umysłu. Cała walka modlitwy o owo posłuszeństwo odgrywa się na polu umysłu i związanych z nim myśli. Często podaje się proroka Jonasza jako przykład walki o wypełnienie woli Bożej. Wiemy, że Jonasz po udaremnionej ucieczce do Tarszisz (na koniec świata), trzydniowym pobycie we wnętrzu wielkiej ryby, w ostateczności spełnia polecenie Boga i idzie do mieszkańców Niniwy głosić im wezwanie do nawrócenia. Z tej historii, chcę zwrócić uwagę tylko na mały aspekt. Kiedy całe miasto nawraca się, Jonasz jest rozgoryczony, gdyż Bóg okazał się miłosierny tak, jak Jonasz domyślał się. A przecież Jonasz miał cichą nadzieję, że jednak Bóg zniszczy tych paskudnych nieprzyjaciół. Jonasz zewnętrznie wykonał to, czego Bóg od niego chciał, ale w myśleniu pozostał na swoim podwórku. Nie wszedł w sposób myślenia Boga, nie potrafił czy raczej nie chciał przyjąć Bożego spojrzenia na mieszkańców Niniwy, nie zadał sobie trudu zrozumienia pragnień Serca Bożego. Podobnie może być z nami. Zewnętrznie możemy być bardzo posłuszni, ale w swoim myśleniu o sobie, Bogu i braciach wciąż na poziomie swoich schematów myślowych. Zwycięstwo w walce modlitwy o posłuszeństwo woli Bożej dokonuje się wówczas, gdy moje myślenie staje się zgodne z Bożym myśleniem, a co za tym idzie, moje widzenie i odczuwanie jest Bożym widzeniem i odczuwaniem według Serca Boga. Mówiąc krótko: kiedy na modlitwie umiera moje ego. Wówczas jest szansa, że moje posłuszeństwo ocali nie tylko innych, ale przede wszystkim mnie, czego sobie i Czytelnikom gorąco życzę. :-).