Za pół roku kończy mi się urlop wychowawczy. Znowu stoję przed dylematem: wracać do pracy, szukać innej czy może zrezygnować z pracy zawodowej w ogóle
Mieliśmy dwuletnią córeczkę, kiedy urodził nam się syn. Gdy miał niecałe dwa lata, ja byłam w ciężkim stanie psychicznym. Czy to była depresja – nie wiem. Ale bywały dni, że myślałam iż zwariuję. Nie dawałam rady z utrzymaniem jakiego takiego porządku w domu. Nic nie szło mi tak jak chciałam. Ciągłe problemy finansowe i nadpobudliwość mojego młodszego dziecka doprowadzała mnie do rozpaczy. Z jednej strony widziałam, że sama chcę wychowywać dzieci, z drugiej strony obiektywnie nie dawałam rady. Krzyczałam do Pana Boga, by mi pomógł bo nie wiem co mam zrobić. Któregoś dnia zadzwonił telefon. Dzwoniła kadrowa z mojej pracy z informacją, że gdybym może chciała przerwać urlop wychowawczy, to za dwa miesiące zwalnia się dobre stanowisko i mogłabym wskoczyć na to miejsce, ale decyzję muszę podjąć w ciągu dwóch tygodni. Po wielu modlitwach i naradzie rodzinnej zdecydowaliśmy, że wracam do pracy. Czteroletnia córcia pójdzie do przedszkola, synkiem zaoferowała się zając teściowa do momentu, aż i on będzie gotów zostać przedszkolakiem. Czy było lepiej? Nie, było jakoś. Ja oderwałam się od domu, ale miałam stale wyrzuty sumienia, że dzieci wychowuje przedszkole i babcia zamiast mamy. Ciągłe rozterki przy chorobach, czy być tu czy tam. W domu jedne obowiązki gonią drugie. W pracy atmosfera też nie najlepsza, praca pod ciągłym napięciem, a pensja raczej skromna.
Po półtora roku – kolejna ciąża. Musiałam iść na zwolnienie lekarskie. Po szczęśliwym porodzie wiedziałam, że tym razem urlop wychowawczy wykorzystam do końca. Czas spędzony z trzecim dzieckiem w domu to jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Można by rzec, że delektowałam się byciem w domu. Urlop jednak się skończył. Drugi synek bez problemu zaakceptował przedszkole. Znowu wróciłam do pracy. Tylko na miesiąc. Bo zaraz po powrocie dostałam propozycję nie do odrzucenia – jeśli zgłoszę się dobrowolnie do grupowego zwolnienia, to dostanę lepszą odprawę. Tym razem decyzja była szybsza. Wiedziałam, że jeśli się nie zgłoszę, to albo mnie zwolnią w kolejnym miesiącu albo będę tkwić w tej robocie do emerytury – a ta perspektywa była jeszcze gorsza.
Miałam więc odprawę, zasiłek dla bezrobotnych i czas by szukać pracy. Po czterech miesiącach znalazłam. Praca dużo lepsza od poprzedniej, bardziej mnie interesująca, z lepszą płacą, niestety dojazd fatalny – bo przez całe miasto. Rano do pracy jechałam około godziny rozwożąc dzieci do szkoły i do przedszkola. Po południu ta sama droga zajmowała mi półtorej a nawet dwie godziny. Dzieci czekały albo w świetlicy, albo u babci, a bywało że w domach u kolegów, czy koleżanek. W dni, kiedy dzieci miały zajęcia dodatkowe, zjeżdżaliśmy się do domu dopiero o dziewiętnastej, dwudziestej. Przyszła zima, wszystko stało się jeszcze gorsze. Znowu żyłam ze świadomością, że tak być dłużej nie może, ale nie stać mnie było na to by cokolwiek zmieniać. Znowu modlitwy, rozmowy ze spowiednikiem, wyżalanie się przed Panem Bogiem, jak to nam jest ciężko i że przecież taka sytuacja nie jest dobra dla naszej rodziny. Pan Bóg rozwiązał problem. Zaszłam w kolejną ciążę. Kiedy starsze dzieci się o tym dowiedziały, były szczęśliwe bo „mama znowu będzie w domu” (z powodu zagrożenia ciąży cały czas musiałam być na zwolnieniu lekarskim). Córeczka urodziła się zdrowa. My byliśmy szczęśliwi. Jesteśmy szczęśliwi. Nie jest jednak łatwo. By utrzymać sześcioosobową rodzinę mój maż pracuje po trzynaście – czternaście godzin na dobę, jest zmęczony i często nieobecny, ja sama z domem „na głowie” z dziećmi i ich problemami.
Za pół roku kończy mi się urlop wychowawczy. Znowu stoję przed dylematem: wracać do pracy, szukać innej czy może zrezygnować z pracy zawodowej w ogóle. Chciałabym móc zajmować się tylko domem i dziećmi. Praca zawodowa do szczęścia nie jest mi potrzebna, u nas jednak zawsze problem rozbija się o finanse. Jaką podejmę decyzję, jeszcze nie wiem. Głęboko wierzę że Pan Bóg jakoś rozwiąże nasz problem, a z drugiej strony doświadczenie mnie nauczyło, że żadne rozwiązanie nie jest jedyne i ostateczne. Życie idzie do przodu, sytuacje się zmieniają, dzieci rosną, a my nie możemy zagubić tego co najważniejsze. Wierzę, że jeśli razem jako małżeństwo będziemy trwać przy Bogu, to On zawsze rozwiąże nasze problemy, może nie zawsze po naszej myśli ale zawsze dla nas najlepiej.