Droga ku dojrzałości chrześcijańskiej wiedzie poprzez coraz odważniejsze i szersze dzielenie się swoim osobistym, ale także i wspólnotowym doświadczeniem wiary
[To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce - bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione – oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć z nami współuczestnictwo znaczy: mieć je z Ojcem i Jego Synem Jezusem Chrystusem. Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna (1 J 1, 1-4).
Wiara to nie tylko zespół prawd do poznania i wierzenia, to żywa, osobista i osobowa relacja z Jezusem Chrystusem, który nie jest tylko bohaterem opowiadań, ale Bogiem i Zbawicielem żywym i obecnym w życiu konkretnego człowieka. Jak pisze Apostoł, wierzyć to znaczy spotkać Jezusa – słyszeć, ujrzeć i dotknąć, czyli doświadczyć, że jest i to jest bardzo konkretnie – namacalnie. To spotkanie jest źródłem nowego życia i zarazem radości z tego życia.
O tym życiu nie sposób milczeć, bo jest tak wspaniałe, jest wypełnieniem oczekiwań i poszukiwać człowieka. A w życiu nie ma nic wspanialszego niż dzielić się z kimś bliskim swoim największym szczęściem.
Św. Jan nie wyobraża sobie, aby zatrzymać dla samego siebie skarbu wiary – osobistego spotkania z Jezusem. Nie można nie dzielić się radością znalezienia sensu życia, lekarstwa na lęk przed przyszłością, źródła przebaczenia i pojednania. Przecież mówimy o czymś wspaniałym i niezwykle ważnym dla nas, niejako o sednu i sensie naszego życia, a nie czymś zakazanym, szkodliwym, wstydliwym. Współcześnie ludzie nie krępują się golizny, zboczeń, perwersji, nawet wyuzdanie i przemoc są „akceptowalne”, a my – chrześcijanie wstydzimy się naszej wiary nawet między sobą! Wiara ze swej natury domaga się dzielenia. Pan dotyka nas po to, abyśmy przekazali dalej to, co od Niego otrzymaliśmy. W tym kontekście św. Paweł pisze, że przekazuje nam to, co sam otrzymał (por. 1 Kor 15). Mowa tu o osobistym doświadczeniu, nie o teorii, ani prawdach dalekich od życia, ale czymś przyjętym jako własne.
Spotkanie ze zmartwychwstałym i żywym Jezusem przemienia całkowicie sposób myślenia i funkcjonowania człowieka. Autentycznie wszystko jest nowe. To coś tak niesamowitego, że nie idzie zamknąć tego w sobie. Jeśli jest to głęboka relacja, to prędzej czy później życie ją skonfrontuje i nie da się jej ukryć, co najwyżej się jej wyprzemy. Prawdziwa wiara jest czymś, co dzieje się wewnątrz człowieka, ale zarazem uzewnętrznia się słowach i czynach. Tego nie można schować pod łóżkiem, ani pod korcem, to musi być obecne w świecie. Dlatego apostołowie nie mogą milczeć, nie mogą nie głosić tych wielkich rzeczy, które stały się ich udziałem, mimo zakazów i szykan ze strony przywódców narodu. Głoszą, bo są przekonani, że trzeba, że warto, że są do tego powołani.
Być może nasze wewnętrzne opory związane są brakiem przekonania o uzdrawiającej i wyzwalającej mocy Ewangelii, której mniej, czy bardziej świadomi potrzebuje i poszukuje każdy człowiek. My mam do przekazania światu coś wspaniałego i potrzebnego. Dlatego najpierw sami musimy żyć w zachwycie spotkania Zmartwychwstałego. Tylko żywa, nie teoretyczna, wiara, której pielęgnowanie i rozwijanie jest naszym obowiązkiem, może pociągnąć drugiego człowieka. Dlatego potrzeba świadków Chrystusa, a nie „pouczycieli” teoretyzujących o postępowaniu w hipotetycznych sytuacjach.
Gdybyśmy zamknęli wiarę w sobie – jako skarb dla nas samych – utracilibyśmy jej dynamiczny i relacyjny charakter – wiara to spotkanie. To odpowiedź naszej wolności na wielki i niezasłużony dar łaski. Podobnie jak oddychanie, dzielenie się wiarą jest czymś naturalnym. Kiedy zaprzestajemy oddychać, to się dusimy. Moc Ewangelii przerasta nasze oczekiwania, ale i potrzeby. Jeśli się nie podzielimy, to jak manna w Starym Testamencie, zmarnuje się! Dzielenie się spotkaniem ze Zmartwychwstałym należy do istoty wiary. Nie chodzi tu tylko o „nakaz” (por. Mt 28, 19-20), ale o pewną wewnętrzną „logikę” wiary. W niej wszak chodzi o relację, zarówno do Boga, jako Ojca, jak i do człowieka jako bliźniego – brata, siostrę. Jeżeli wierzę w Boga i wyznaje Go jako swojego Ojca, to powinienem w konsekwencji „wierzyć” w człowieka, jako brata. Nie można rozerwać tych dwu relacji i dlatego należy w obie wejść. Moim bratem mam stać się w konsekwencji każdy człowiek. Jak zostaliśmy zaproszeni do wejścia do wnętrza Trójcy, tak porywamy innych do tego swoistego „tańca” wiary. W chrześcijaństwo wpisane jest dzielenie się wiarą!
Nie ma statycznej wersji chrześcijaństwa – nie głoszącej Ewangelii. Tak rozumiana wiara wygasłaby. Wygasłaby w życiu konkretnej osoby, bo dzielenie się wiarą jest swoistym „paliwem” chrześcijanina, które nie tylko napędza ale i weryfikuje w co i komu wierzę. Wygasłaby w życiu wspólnoty, która wymiera, jeśli nie rozszerza się na nowych członków. Można powiedzieć, iż chrześcijaństwo rozprzestrzenia się „drogą kropelkową” przez bezpośrednie spotkanie człowieka wierzącego i niewierzącego. Wiara to „podawanie dalej” tego co się otrzymało, swoista kaskada, która porywa kolejne poziomy ludzi. Na tym ze swej natury polega czynienie uczniów. Należy jednak pamiętać, iż jest to po prostu natura wiary, ona tak funkcjonuje. Im bardziej się nią dzielimy, tym bardziej się w niej utwierdzamy, w swoisty sposób rozwijamy. Droga ku dojrzałości chrześcijańskiej wiedzie poprzez coraz odważniejsze i szersze dzielenie się swoim osobistym, ale także i wspólnotowym doświadczeniem wiary. To pokazywanie, że „moja” wiara, to wiara „Kościoła”. Kto nie dzieli się wiarą, w pewien sposób sam spycha się do roli ledwie żywego. Wiara dzielona z innymi wzmacnia się i pomnaża w życiu konkretnego chrześcijanina, jak i wspólnoty. Głosimy nie tylko, by „złowić” nowych wyznawców, ale by samemu głębiej przeżywać swoją osobistą więź z Jezusem. Nie chodzi tu o „testowanie”, ale o pomnażanie.
Jeśli wspólnota nie dzieli się wiarą, umiera. Kościół ze swej natury jest nieustannie misyjny, tzn. zawsze i wszędzie głosi Chrystusa Zmartwychwstałego. To po prostu należy do jego istoty. Kościół nie może istnieć bez tego elementu, gdyż wszędzie, gdzie głosi się Jezusa Chrystusa, tam „dzieje” się Kościół i wszędzie tam, gdzie jest Kościół, tam głosi się Ewangelię. Te rzeczywistości, zarówno w wymiarze społecznym (Kościół), jak i personalnym (chrześcijanin) są nierozerwalne.
Kościół najdynamiczniej rozwijał się w trudnych okolicznościach, kiedy dawanie świadectwa słowem i postępowaniem dużo wymagało, niekiedy decydując o życiu i śmierci chrześcijanina. Trudne czasy to dobre czasy dla wspólnoty wierzących, bo nie zasłaniamy się powszechnością, nie możemy zgodzić się na powierzchowność, musimy się jasno i zdecydowanie zadeklarować. Dlatego obecny czas jest wyzwaniem i wezwaniem do takiej deklaracji. Dziś już nie ma sensu połowiczność, czy fasadowość, dziś jest czas na konkret, na decyzje, na konsekwencje, na odpowiedzialność. Wiara wzywa każdego chrześcijanina do opowiedzenie się za lub przeciw Jezusowi. Obojętność, ucieczka przed decyzją, pozycja neutralna nie wchodzą w rachubę.
Dziś potrzeba Kościoła i chrześcijanina w ruchu – gotowych do spełnienia swego podstawowego zadania – ogłoszenia Boga, który wchodzi w życie człowieka. To nie kwestia fakultatywna, zarezerwowana dla przeszkolonej i wyselekcjonowanej elity, to konieczność powszechna dla wszystkich ochrzczonych, dla całej wspólnoty Kościoła. Trzeba się ruszyć, trzeba wierzyć tak na serio, na całość i nie bać się być chrześcijaninem. Nie jesteśmy wezwani do przekonywania, ale do objawiania. Każdy człowiek musi na podstawie danych wynikłych z obserwacji chrześcijan, podjąć swoją decyzję życiową – chcę, czy nie chcę takiego życia wiary dla siebie. Nie dzieje się to bez pomocy łaski, ale bez decyzji człowieka nie dokona się to dzieło. Większość działania to Bóg sam, ale człowiek musi też, tą swoją „małą” pracę wykonać. A nie będzie do niej zdolny bez świadectwa chrześcijan, bez wsparcia i zrozumienia wspólnoty wierzących.
Wiara głoszona jest silniejsza i bardziej przekonująca, niż tylko wiara wyznawana prywatnie. Ale nie można głosić czegoś, w co się nie wierzy, czego się nie doświadcza. Dlatego proces głoszenia jest momentem weryfikacji wiary zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Wtedy właśnie rozpoznajemy, czy wierzymy z całym Kościołem, czy tylko pozostajemy na płaszczyźnie osobistej, subiektywnej relacji „ja-Ty” z Bogiem, która jest dla nas bezpieczna i słodka, ale „niepłodna”. Głoszenie wprost wynika z wierzenia. Można powiedzieć, iż jest widzialnym „miernikiem” dojrzałości w wierze. Inaczej wiara może się stać ciepłym portem, niejako ucieczką od życia i ludzi. W konsekwencji obudzimy się na bezludnej wyspie, na której nie spotkamy też Bożego oblicza.