Zawsze miałem problem z praktyką rachunku sumienia. Już sam zwrot „rachunek sumienia” nigdy nie budził mojej sympatii, a tym bardziej, jak sądzę trochę bezduszna praktyka pytania o grzechy i „ważenia” ich ciężkości. Niestety większość formuł tej praktyki proponowanych w najróżniejszych książeczkach do nabożeństw skutecznie pogłębiała ten stan swoimi natrętnymi pytaniami na „czy?”. To powodowało, że ten ważny element życia duchowego sprowadził się u mnie do wielokrotnego stwierdzenia „tak” lub „nie” oraz matematycznego podsumowania i mechanicznego wyznania
„książeczkowych” przewinień.
Miałem jednak szczęście. W mojej rodzinnej parafii jako emeryt mieszkał osiemdziesięcioletni staruszek, ks. Wilhelm Salbert. Kiedyś poszedłem do niego do spowiedzi, a on porozmawiał ze mną dłużej „zmuszając” do bardziej wnikliwej analizy tego, co przed chwilą wyznałem, a potem jako pokutę „przydzielił” mi jedną literę alfabetu i poprosił, abym napisał wszystkie dobre, a później złe uczynki, których nazwa rozpoczyna się od tej właśnie litery, a następnie przyniósł to jemu. To samo czynił też wobec innych. Miałem wtedy wrażenie, że chciał to zebrać i uczynić z tego pomoc do rachunku sumienia. Nie pamiętam ile tych liter alfabetu zdążył mi zadać przy kolejnych spowiedziach, ale to pamiętam, że po raz pierwszy skojarzyłem ze spowiedzią nie tylko zło, ale i dobro, o które mam się pytać.
Kiedy swoje życie związałem ze wspólnotą Ruchu Światło–
–Życie, na oazie I stopnia poznałem praktykę „duchowego oddychania”, która stałą się dla mnie szalenie ważnym elementem codzienności, a nawet więcej (czy lepiej powiedzieć — częściej) niż codzienności. Ten wydech (1 J 1,9) i wdech (Ef 5,17–18) towarzyszą mi wielokrotnie w ciągu dnia. Przyjąłem to dla swojego życia także w duchu słów Pana Jezusa (Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia — Łk 12,58), które odczytuję jako zachętę do natychmiastowego żalu i zmiany postępowania, po dostrzeżeniu swego grzechu. Zresztą praktykę tę rozciągnąłem na cały mój sposób postrzegania rzeczywistości, na moją samoświadomość tego, co myślę, mówię i robię.
Wiele lat później, miałem okazję zetknąć się z duchowością ignacjańską. I tu czerpiąc u źródła z myśli autora ćwiczeń duchowych, św. Ignacego z Loyoli i żywego kontaktu z wieloma jezuitami, otrzymałem dar rozumienia rachunku sumienia jako praktyki „bada-nia sumienia”. Zrozumiałem, że chodzi o „wypracowanie” w sobie pewnej aktualnej świadomości własnych myśli, słów i czynów. Narzędziem łaski jest tu nie tyle klasyczny
„rachunek grzechów”, co modlitwa nazwana przez świętego Ignacego „rachunkiem sumienia”, a co wyraża chyba jeszcze lepiej nazwa, którą posłużył się o. Józef Augustyn SJ — „kwadrans szczerości”, czy inni autorzy — „modlitwa odpowiedzialności”, „modlit- wa miłującej uwagi”.
Wychodząc z założenia, że istota grzechu leży w sercu człowieka (to z niego wychodzą zarówno złe jak i dobre uczynki) należy skupić się nie tylko na poszczególnych zewnętrznych „objawach”, ale podjąć głębszą autorefleksję nad ich przyczynami, aby ujawnić postawy, które są źródłem naszych cnót i grzechów. Najkrócej rzecz ujmując, Ignacy zalecał, aby w tej pobożnej praktyce najpierw podziękować Panu Bogu za otrzymane i spełnione dobro, potem prosić o łaskę poznania grzechów i moc do ich odrzucenia, a następnie w pełnej szczerości zastanowić się nad każdą chwilą dnia pod kątem pełnienia woli Boga i życia w świetle Ewangelii, po czym prosić Boga o przebaczenie poznanych win i przy Jego łasce powziąć postanowienie poprawy. Warto tu może dodać, że co jest rzeczą ciekawą, że Święty kładł szczególny nacisk na tę praktykę życia duchowego i mawiał, że czasem jezuita może wyjątkowo, ze względu na poważne przyczyny, zwolnić się z medytacji, ale nigdy nie wolno zrezygnować mu z rachunku sumienia.
Dziś rachunek sumienia jest moją codzienną praktyką, z tym, że podejmowaną nie w sposób „zinstytucjonalizowany”, ale obecną jako pewna umiejętność natychmiastowej autorefleksji. Oczywiście robię też rachunek sumienia przed spowiedzią, ale nie tyle
„z grzechów”, co z wrażliwości na wezwania Pana Jezusa. To też jest treścią chwili zastanowienia podczas codziennej wieczornej modlitwy przed snem.
Nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto chce żyć w bliskości Pana Jezusa, nie praktykował rachunku sumienia. Może czasem problemem jest nie tyle sama praktyka, co nieadekwatna do potrzeb i wyobrażeń forma „rachowania się z grzechami”. Należy tu wskazać na fakt, że sposób stawiania pytań w tej autoweryfikacji (co ważne — ona zawsze dokonuje się przed Panem Bogiem, a nie jest jedynie jakąś mniej lub bardziej ułomną formą psychoanalizy!) jest bardzo ściśle związany z etapami wzrostu w życiu wiary. Inaczej należy stawiać te pytania na początku drogi, gdy przechodzimy od niewoli grzechu do stanu wolności dzieci łaski Bożej, a inaczej, gdy postępujemy drogą wzrostu od tego, co dobre, do tego, co lepsze. Uważam, że od praktyki badania sumienia zależne jest nasze „być, albo nie być” życia prawdziwie chrześcijańskiego. Nie można bowiem stawać się coraz bardziej gotowym do Królestwa Bożego jeżeli nie dokonuje się w nas proces upodobniania się do Chrystusa, a ten niemożliwy jest bez nieustannego pytania o to, ile jeszcze brakuje mi Panie abym mógł zbliżyć się do Ciebie i być takim jak TY!?
Nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto chce żyć w bliskości Pana Jezusa, nie praktykował rachunku sumienia