Wdziedzinie życia seksualnego trudno jest zachować wymagania moralności chrześcijańskiej i uniknąć grzechów. Moralizowanie, zachęcanie do zmiany seksualnych zachowań, stawianie surowych wymagań rozbija się często o niemożność ich zrealizowania. Bardzo dobra znajomość zasad Kościoła i szczera chęć przestrzegania przykazań Bożych nie rozwiązuje istniejących problemów seksualnych.
Katolicy zdają sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że zachowanie moralności chrześcijańskiej jest możliwe tylko z pomocą Ducha Świętego. Na co dzień obserwują jak wielu z nich Bóg rzeczywiście przemienia i uzdalnia do życia ewangeliczną moralnością. Obserwują również — także w swoim własnym życiu — jak trudno przychodzi człowiekowi otworzyć się na Boga i wypełnić Boże przykazania. Wszyscy doskonale wiedzą, że grzech jest nierozdzielnie związany z życiem każdego człowieka. Dlatego jedynym trwałym oparciem dla grzesznika jest miłosierdzie Boga, które nie ma granic, a nie jego własna doskonałość. Każdy bez wyjątku człowiek może ufać Bożemu miłosierdziu, o ile wyznaje pokornie swoją słabość i nie rości sobie prawa do dostosowywania nauki Kościoła do swoich grzesznych postaw1.
Klucz umożliwiający człowiekowi wyzwolenie się z jego grzechów seksualnych nie leży w surowości w stosunku do grzesznika. Grzechy seksualne łatwo doprowadzają do nieakceptacji własnej seksualności i własnego ciała, co oznacza równocześnie brak akceptacji siebie samego. Poczucie winy z powodu popełnienia grzechu, lęk przed ciałem, nad którym nie można panować, rodzą silne napięcia psychiczne. Obecność tych napięć wyrządza największe szkody właśnie w tych sferach, w których człowiek jest słaby. Gdy dotyczy to sfery seksualnej, seks stanie się sposobem uwolnienia się od lęku i osiągnięcia chwilowego uspokojenia. Człowiek tak reagujący będzie niezdolny do tolerowania abstynencji, nawet krótkotrwałej2. Pojawia się mechanizm błędnego koła. Nieakceptacja siebie rodzi grzechy, grzechy rodzą nieakceptację siebie… „Lękowe powiększanie swojej (…) subiektywnej odpowiedzialności nie pomaga w uzdrowieniu sfery seksualnej, ponieważ utrwala i pogłębia chore poczucie winy, na które sfera ta jest bardzo podatna”3. Dlatego w wielu przypadkach bardzo ważną czynnością duszpasterską jest oddramatyzowanie istniejących problemów seksualnych. Oddramatyzowanie oznacza odpowiednie pomniejszenie u grzesznika poczucia subiektywnej odpowiedzialności. Jest konieczną metodą uzdrowienia, aby grzesznik mógł dostrzec to co jest najważniejsze w jego konkretnej sytuacji życiowej — miłość Boga skierowaną do niego osobiście.
Opisane powyżej błędne koło nieakceptacji powoduje, że małżonkowie, którzy co jakiś czas popełnią grzechy seksualne (np. przesadne pieszczoty w okresie wstrzemięźliwości seksualnej), od razu zaprzestają chodzić do Komunii św. Przeżywane przez nich silne poczucie winy przekłada się bezpośrednio na relację do Pana Boga. Jest ono bowiem utożsamione z grzechem śmiertelnym, czyli takim, który sprawia utratę łaski uświęcającej i wymaga niezwłocznego wyznania go w konfesjonale. Człowiek, który nie chce, ale nie potrafi tak idealnie zapanować nad swoją seksualnością może przeżywać poważne katusze duchowe. Niemożliwe jest wtedy cieszyć się miłością Boga.
Od Pana Boga szybko oddala nie tylko silne poczucie winy, ale także i rygoryzm moralny. Jeśli zakłada się, że po tego typu przewinieniach nie można już przyjąć Boga do swojego serca w Komunii św., nie można trwać nadal w poczuciu więzi z Nim (choćby nawet osłabionej), to pojawia się poczucie, że nie ma sensu troszczyć się o moralną poprawę. Pojawiają się myśli, że nie ma sensu spowiadać się, skoro z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, że w przeciągu niedługiego czasu ten sam grzech znów się powtórzy. Dlatego małżonkowie, którzy się kochają, są sobie wierni, starają się na co dzień żyć zgodnie z nauką Kościoła, współżyją zgodnie z cyklem płodności, nie powinni zaprzestać przyjmowania Komunii św., z powodu tego typu problemów. Rezygnując od razu z Komunii św. sami siebie przekonują, że w sferze seksualnej praktycznie nie jest możliwe życie zgodne z wolą Bożą, że utrzymanie więzi z Bogiem wymaga wprost anielskiej czystości. W ten sposób umacniają w sobie albo przesadny rygoryzm moralny albo nadmierne poczucie winy.
Gdy odrzuci się te dwie skrajności i zacznie bardziej wyrozumiale (nie znaczy to nieodpowiedzialnie) patrzeć na siłę i dynamizm sfery seksualnej okaże się, że wyzbywając się tych dwóch skrajności o wiele łatwiej jest zachować wskazania nauki Kościoła. Pojawią się sytuacje, że małżonkowie będą czuli, że w ich pożyciu intymnym jest za dużo egoizmu. Nagromadziło się wystarczająco dużo grzechów, aby wyznać je w sakramencie pojednania i uzyskać nowe siły do lepszego życia.
Naruszenie porządku moralnego w sferze seksualnej najczęściej nie jest dokonywane w pełni świadomie i całkowicie dobrowolnie. Decyzja popełnienia zła rodzi się czasem z trudnych czy wręcz dramatycznych doświadczeń głębokiego cierpienia, samotności, gdy człowiek czuje się opuszczony przez najbliższych. Czasami popada w rozpacz z racji całkowitego braku perspektyw ekonomicznych4, niejednokrotnie poddany jest silnej presji najbliższego otoczenia5. Na popełnianie grzechów seksualnych wpływa niedojrzałość uczuciowa, nabyte nawyki, stany lękowe, depresje. Często zachowania seksualne są wyrazem żalu, urazu czy reakcją na poczucie niższości6. Dużą rolę odgrywają czynniki społeczne, kulturowe jak na przykład intensywna reklama zachowań niemoralnych.
Wszystkie okoliczności, które wpływają na decyzję popełnienia zła, jak i intencja z jaką się coś robi mogą znacznie złagodzić odpowiedzialność, a nawet zredukować do minimum winę moralną grzesznika7. Nie mogą jednak usunąć zła, które się i tak dokonuje bez względu na motywy postępowania i warunki w jakich się podejmowało decyzję. Podobnie jak kradzież zawsze wyrządza komuś jakąś krzywdę, nawet wtedy, gdy osobą kradnącą jest bezrobotna matka nie mająca pieniędzy na nakarmienie głodnych dzieci.
„Każde zachowanie, przez które dana osoba szkodzi sobie lub innym ludziom, jest krzywdą. Krzywda ta staje się jednak winą moralną dopiero wtedy, gdy ktoś podejmuje błędne działania w sposób świadomy i dobrowolny. Z kolei odpowiedzialność moralna — która dotyczy wszystkich ludzi jako osób — staje się grzechem, wtedy, gdy dany człowiek przeżywa osobistą wieź z Bogiem i w związku z tym ma świadomość, że wyrządzając krzywdę sobie lub innym ludziom, sprzeciwia się woli Boga, który jest miłością. (…) Ostatecznym kryterium dojrzałości w sferze moralnej jest świadomość, że w centrum tej sfery stoi człowiek jako osoba, a nie poszczególne zachowania czy czyny „same w sobie”. (…) Sfera moralna pojawia się wtedy, gdy dane zachowanie nie analizujemy „samo w sobie”, lecz w odniesieniu do konkretnej osoby, do jej specyficznego stopnia świadomości moralnej i wolności, a także w odniesieniu do zewnętrznych uwarunkowań, w jakich ta osoba działa. Z tego względu te same zachowania mogą mieć zupełnie inną wartość moralną, jeśli zostały wykonane przez różne osoby lub przez tę samą osobę, ale w różnych fazach jej życia i osobowego rozwoju”8.
Można powiedzieć, że im człowiek jest mniej dojrzały duchowo, im trudniejsza jest jego sytuacja, im większy lęk go ogarnia — tym mniejsza jest świadomość lub dobrowolność czynu i tym samym mniejszy jest osobisty grzech człowieka. Im większej ofiary wymaga trwanie w dobru, tym bardziej taka postawa jest znakiem świętości, ale równocześnie niemożność podjęcia tak trudnego wezwania spotyka się z większym miłosierdziem Boga i wyrozumiałością Kościoła. Warto przy tym pamiętać, że człowiek, który stara się na co dzień żyć z Bogiem, stara się nie popełniać grzechów, w wielu dziedzinach życia wiernie zachowuje Boże przykazania, nie może tak od razu, nagle, popełnić grzechu śmiertelnego w sferze seksualnej. Utożsamienie grzechu śmiertelnego z każdym grzechem seksualnym kochających się małżonków jest głęboko nieprawdziwe i bardzo szkodliwe dla zdrowia psychicznego i duchowego.
Nie można zapominać, że sfera seksualna jest obszarem szczególnie delikatnym, szczególnie podatnym na wpływy otoczenia, plastycznym w kształtowaniu. Przy jej udziale człowiek potrafi przeżywać szczęście, głęboką radość życia jak i z jej powodu bardzo cierpieć — przeżywać poczucie winy i długotrwały psychiczny ból, emocjonalne zranienie. Im bardziej jakaś sfera jest bogata i dynamiczna, tym łatwiej może ulec jakiemuś nieporządkowi, i dlatego tym bardziej powinno się otoczyć ją rozumną troską, szczególną ochroną i miłością. „Według tradycji chrześcijańskiej i nauki Kościoła oraz wskazań prawego rozumu porządek moralny w dziedzinie seksualnej obejmuje dobra życia ludzkiego tak wielkiej wartości, iż wszelkie bezpośrednie naruszenie tego porządku jest obiektywnie przekroczeniem ciężkim”9. Uznanie grzechów seksualnych jako grzechów poważnie naruszających porządek moralny nie oznacza, że ich popełnienie jest równoznaczne od razu z popełnieniem grzechu śmiertelnego, wskazuje natomiast na fakt, że przekroczenie porządku moralnego w tej sferze nie jest dobre dla człowieka.
Kościół dostrzegając konsekwencje ludzkich wyborów w sferze seksualnej zawsze wykazywał tak wielką wrażliwość na jej problemy, troszczy się o ład moralny w tak ważnej sferze ludzkiego życia i czuje się zobowiązany głosić Ewangelię — Dobrą Nowinę o zbawieniu. Zasady moralne dotyczące życia seksualnego, które Kościół proponuje nie służą do tego, aby wepchnąć człowieka w jakieś ramy, w których nie jest w stanie szczęśliwie żyć, ale są drogą, która choć stroma, bezpiecznie prowadzi do przeżycia najpiękniejszych i najgłębszych uczuć miłości małżeńskiej, do coraz pełniejszego i radosnego przeżycia aktu małżeńskiego. Celem moralności nie jest więc ograniczenie człowieka i jego przeżyć, ale rozszerzenie — rozwój, który prowadzi do pełni człowieczeństwa objawionego jako ideał w osobie Jezusa Chrystusa (Ef 4,13).
Klucz umożliwiający człowiekowi wyzwolenie się z jego grzechów seksualnych nie leży w surowości w stosunku do grzesznika