Bez niego nie jesteśmy w stanie być szczęśliwymi ludźmi, życie nam nie smakuje, nie umiemy cieszyć się światem
Poczucie własnej wartości to odpowiedź na pytanie, co sądzę na swój temat i jak się z tym czuję nie tyle w danej chwili, ile w życiu. Mówiąc bardziej fachowo jest to samoocena – zasadniczo trwała i głęboko emocjonalna. Jest to więc nie tylko ocena obrazu siebie samego, ale emocjonalne odniesienie się do niej.
Można wiedzieć o sobie wiele, niewiele, albo nawet mieć fałszywy obraz własnej osoby – to nazywamy samoświadomością. Gdy wszystkie te informacje określamy jako pozytywne lub negatywne, wtedy dokonujemy samooceny. Nasza postawa wobec tej samooceny, satysfakcja lub frustracja, którą czujemy w związku z tym, jacy myślimy że jesteśmy, to poczucie własnej wartości. Może ono być zaburzone: zawyżone – i wtedy idziemy w kierunku narcyzmu, egoizmu i megalomanii – lub obniżone – wtedy pojawiają się kompleksy, niezadowolenie z siebie, samoodtrącenie.
Poczucie własnej wartości jest subiektywne i nie musi się pokrywać z tym, jaki jest nasz obraz w oczach innych ludzi. „Człowiek sukcesu”, ktoś o kim myślimy że ma wszystko, jest wspaniały, na pewno szczęśliwy i spełniony, może być w swoich własnych oczach bezwartościowym nikim. Może nawet widzieć swoje osiągniecia, ale ujmować im wagi, deprecjonować je.
Zdrowe poczucie własnej wartości jest akceptacją siebie samego w prawdzie i wolności. Jest więc czymś pokrewnym pokorze, rozumianej jako prawda o sobie samym. W tej prawdzie mieści się też to, że osoba ludzka jest wartością samą w sobie, mimo swej ograniczoności i błędów ma niezbywalną godność, jej istnienie jest uprawnione, dobro – istotne, a ona sama warta jest miłości.
Poczucie własnej wartości jako postawa nie jest zatem ślepotą na własne wady i niedoskonałości, ale przyjęciem siebie takiego, jakim się realnie jest, z uczciwością w określeniu swoich mocnych i słabych stron. Docenieniem samego siebie, szacunkiem wobec siebie, zdrową miłością własną, zakładającą troskę o siebie i własny rozwój ku dobru. Podstawą do realizacji przykazania miłowania bliźniego jak siebie samego, zauważeniem wartości własnej osoby i umiejętnością jej emocjonalnego przyjęcia.
Człowiek z adekwatnym poczuciem własnej wartości wie na co go stać, wierzy w siebie, ma zaufanie we własne możliwości oceniane wiarygodnie. Ma dobre samopoczucie, jest stabilny, ale jest też w stanie przyjąć krytykę i zmieniać się pod wpływem otoczenia, bo nie ma postawy obronnej – nie boi się wglądu w siebie, nie odrzuca uwag wobec siebie, nie traktuje ich jako personalnego ataku, ale rozważa i wyciąga wnioski. Nie jest krytykancki wobec siebie ani innych, bo nie musi podnosić swojego mniemania o sobie poniżając otoczenie. Nie jest uzależniony od sympatii i uznania innych, bo nie musi karmić się wiecznym potwierdzeniem swojej wartości. Nie epatuje pychą udającą fałszywą pokorę. Nie ma kompleksów niższości, które są często paradoksalnie zamaskowanymi kompleksami wyższości, perfekcjonizmem, pretensjami do świata, Boga czy siebie samego że nie jesteśmy tak cudowni i idealni, jakimi według siebie powinniśmy być. Przyznając innym prawo do bycia niedoskonałym, popełniania i poprawiania błędów, przyznaje je też sobie – dzięki temu jego błędy uczą go a nie dołują. Ważna jest też stabilność samooceny, bo inaczej jak chorągiewka na wietrze wpadamy w emocjonalny dół na swoim punkcie, to znów w samozachwyt. Jest to wtedy świadectwo niedojrzałości osobowości.
Zdrowe poczucie własnej wartości jest czymś cennym, dobrym i potrzebnym. Jest nie tylko jednym z warunków osiągnięcia dojrzałości osoby ludzkiej w ujęciu psychologicznym, ale i częścią powołania dziecka Bożego.
Bez niego nie jesteśmy w stanie być szczęśliwymi ludźmi, życie nam nie smakuje, nie umiemy cieszyć się światem, bo wciąż czujemy, że na niego nie zasługujemy lub boimy się, że całe dobro się skończy, lub inni odkryją nasze „oszustwo” i te wszystkie cechy, które w nas samych nas dręczą, przeszkadzają nam i są skazą na naszym obrazie siebie. Przeżywamy ciągłe poczucie winy, poniżamy się i katujemy pretensjami. Przepraszamy że żyjemy, wciąż martwimy jak wypadliśmy w czyichś oczach. Manipulujemy lub ulegamy manipulacji, atakujemy na wszelki wypadek traktując to jako obronę, dajemy się wykorzystywać, niszczymy własne relacje. Mając poczucie, że jesteśmy bezwartościowi, nie umiemy podejmować właściwej odpowiedzialności, brać na siebie zadań adekwatnych do naszych zdolności, nie mamy odwagi wobec nowych wyzwań, a każda własna porażka rośnie do rangi katastrofy w naszych oczach.
Zaniżona wartość to czarne okulary, zawyżona – różowe. Żadne nie sprzyjają właściwej ocenie sytuacji. Porywamy się na rzeczy do których się nie nadajemy, albo nie mamy odwagi podjąć czegoś, co jest w zasięgu naszych możliwości. Powtarzamy sobie „Nie umiem, nie nadaję się, nie zasługuję, jestem nikim, nie liczę się”. I dalecy jesteśmy od pragnienia naszego Stwórcy, który przyszedł by Jego owce miały życie w obfitości a nie nędzne skrawki. On nam mówi, że jesteśmy ważniejsi niż wróble i lilie, że zawsze o nas pamięta, pragnie dbać o nasze dobro, aż do ofiary z własnego życia. W Jego oczach mamy wartość, jesteśmy Mu drodzy i kocha nas (Iz 43, 4). Kim więc jesteśmy, by się sprzeczać z Bogiem?!
Skąd się bierze poczucie własnej wartości? Człowiek się rodzi z naturalnym potencjałem dobrego myślenia o sobie, dumy z własnych osiągnięć i pragnieniem bycia kochanym i kochania. Małe dziecko krzyczy domagając się zaspokojenia swoich potrzeb i uważając to za oczywiste – bo jest ważne. Chwali się swymi dokonaniami, cieszy swoim ciałem, pomysłami. Nie rozpamiętuje własnych porażek i wciąż na nowo próbuje stanąć na nóżki, sięgnąć wyżej, przecisnąć klocek przez otwór. Jest egocentryczne, ma poczucie omnipotencji i jest to dla niego stan normalny. Chodzi o to, by to umiejętnie rozwijać w dobrym kierunku, nie niszczyć ego, ale je wychować.
W toku życia człowiek buduje obraz siebie w oparciu o trzy podstawowe źródła wiedzy – doznania płynące od siebie samego, komunikaty z otoczenia, oraz doświadczenia porażek i sukcesów w zmaganiu się z przeciwnościami. Wiodące są sygnały płynące od otoczenia, zwłaszcza najważniejszych osób emocjonalnie w naszym życiu, czyli rodziców – zarówno słowa które słyszymy, jak i emocje które odbieramy, cała sfera komunikatów niewerbalnych. Rodzice chłodni, niezainteresowani dzieckiem, perfekcjonistyczni i/lub sami niestabilni w poczuciu własnej wartości, nie stanowią dobrego wzorca. Jeśli dziecko spotyka się z ciągłą krytyką, podkreślaniem swoich wad, wypominaniem niedoskonałości, niechęcią w głosie, lekceważącym spojrzeniem, porównywaniem i wykpiwaniem, obojętnością na jego osobę i przeżycia, albo zbyt wysokimi oczekiwaniami, zwłaszcza od osób od których jest zależne emocjonalnie, to podważa to jego wartość. Uczy się, że musi na miłość zasługiwać, bo zależy ona od rzeczy, zalet, zachowań które przejawia. Wnioskuje, że jest niewystarczająco dobre, by je kochać samo w sobie. Żyje w napięciu i lęku. Wyczuwa że rodzice mają o nim złe zdanie i je od nich przejmuje. Jeśli osoby, które w jego oczach są mądre, silne i wiedzą wszystko, nie odpowiadają na jego potrzeby (od nakarmienia, przez przytulenie, aż do wytłumaczenia panujących zasad), uczy się, że skoro o nie nie dbają, to znaczy, że nie jest ważne. Jeśli rodzice nie stawiają mu granic, to znaczy że nie dbają o jego bezpieczeństwo, nie obchodzi ich, czyli nie jest cenne.
Jednocześnie suma doświadczeń jednostki, jej sukcesów i porażek przy próbach pokonywania swoich ograniczeń i trudności życiowych, buduje jej rozeznanie we własnych możliwościach. Pokonując kłopoty, podnosząc się z upadku i idąc dalej udowadniamy sami sobie, że jednak umiemy, jesteśmy wystarczająco dobrzy i silni. Dziecko doświadczające pasma porażek uczy się, że jeśli mu się nic nie udaje, to jest nieważne. Ale obniżoną samoocenę można też wywołać w dziecku będąc rodzicem nadopiekuńczym, nadmiernie chroniącym, nie pozwalającym próbować, wysilać się, dotknąć ryzyka. Dziecko nie mające wyzwań nie ma okazji do sprawdzenia się, a po wyfrunięciu spod naszych skrzydeł (np. podczas pierwszej zabawy z rówieśnikami w piaskownicy) odczuje, że nie jest wszechmocnym pępkiem wszechświata i nie umiejąc znieść smaku porażki wycofa się.
Na szczęście dzieciństwo ukierunkowuje ale nie determinuje naszej przyszłości. I nie wszystkiemu w życiu „winni” są rodzice! Można sobie pomóc. Oczywiście, trudniej jest budować w sobie zdrowe poczucie własnej wartości będąc osobą dorosłą, ale nie jest to niemożliwe. To nie jest sprawa przegrana! W toku życia inne osoby stają się dla nas znaczące i dają nam informacje o nas samych – koledzy, sympatie, wspólnota, nauczyciele, współpracownicy. Oni modyfikują nasz obraz siebie – warto więc dbać o to, by obracać się w takim środowisku, które ani nie jest fałszywe, ani dołujące, nie podcina nam skrzydeł ale umie pokazać nam nasze błędy i jednocześnie nie odbierać nam swojej akceptacji.
Warto słuchać ludzi dobrych i mądrych, by się od nich uczyć. Warto podejmować ryzyko działania, uczyć się porażek w rzeczach małych a sukcesów w wielkich. Świadomie zauważać swoje zwycięstwa i zalety, nadawać im odpowiednią rangę bez poniżania się, próbować trudów na nasze możliwości.
Trzeba w tym być uczciwym wobec siebie, bez pychy (jeśli innym wolno być niedoskonałym i popełniać błędy, to mi także), unikać wałkowania w kółko w dołujący sposób przeszłości, katowania się myślami o sprawach na które już nie mamy wpływu. Nie stosować negatywistycznego i krytykanckiego monologu wewnętrznego – tych wszystkich rzeczy które mówimy sobie w myślach a które często brzmią jak surowy i poniżający nas od środka sędzia („znów zawaliłeś, do niczego się nie nadajesz, głupku!”). Trzeba uświadomić go sobie i stopować, a potem zdobyć się na trochę miłosierdzia i wyrozumiałości wobec siebie i jak najczęściej mówić do siebie jak do kogoś, kto może i znów się wygłupił, ale go kochamy mimo to. Tak emocjonalnie przytulić się i pogłaskać, dbać o siebie.
A chyba najbardziej na akceptację samego siebie i poznanie siebie, spojrzenie na siebie życzliwymi oczyma pomaga miłość. Pokochanie kogoś i przyjęcie czyjejś miłości otwiera nas na zauważenie i docenienie naszej wartości – skoro ktoś tak cudowny mnie pokochał, to przecież znaczy, że nie jestem tak strasznie beznadziejny!