Wolni i wyzwalający

(227 -czerwiec -sierpień2019)

Po co wolność?

ks. Krzysztof Mierzejewski

Dawanie siebie innym jest nie tylko mądrym korzystaniem z wolności, ale też konkretnym sposobem wyzwalania się z rozmaitych niewoli

Jednym z najstarszych pytań, jakie stawia ludzkość jest pytanie o genezę zła. Dlaczego, skoro Bóg jest wszechmogący i kocha człowieka oraz świat, który stworzył, dopuszcza na tym świecie istnienie zła? Skąd wojny, przewroty, kataklizmy, choroby i cała masa innych nieszczęść, które raz po raz spadają na ludzkość rozumianą globalnie, ale i na poszczególne osoby ludzkie. 

Wiemy dobrze, że zło jest efektem grzechu, odwrócenia się od Boga, bardziej lub mniej bezpośrednio związane jest ze złym wyborem, jakiego dokonał i nieustannie dokonuje człowiek. W rozważaniach o genezie zła wkraczamy na temat wolnej woli człowieka, który jako jedyna z istot należących do świata materialnego otrzymał od Stwórcy ten niezwykły dar – wolność. Teologia podpowiada, że każde zło, każde cierpienie jest bezpośrednim lub pośrednim efektem grzechu. Przez grzech została zaburzona harmonia panująca w stworzonym przez Boga świecie, dlatego wszelkie zło, nawet to, na które człowiek bezpośrednio nie ma wpływu – jak np. choroby genetyczne, powodzie czy trzęsienia ziemi – jest w dalszej perspektywie konsekwencją grzechu. Wychodząc z nauk przyrodniczych można by polemizować z tą tezą, tak czy inaczej – ogrom zła, z jakim człowiek musi się zmagać ma związek z niewłaściwym, grzesznym korzystaniem z daru wolności. Nasuwa się zatem pytanie: czy nie lepiej byłoby, gdyby człowiek nie otrzymał od Boga tego daru? A zaraz zanim następne: skoro Bóg wiedział, że wraz z grzechem zło wkroczy na świat, dlaczego mimo to obdarzył człowieka wolnością? Jak pisał ks. prof. Tischner: „Nieszczęsny dar wolności”. Ale czy na pewno?

 

Może zabrzmię trochę kaznodziejsko, ale wyjaśnienie może być tylko jedno: Bóg wiedział, że dobro, które człowiek dzięki swej wolności będzie mógł uczynić będzie większe niż cały bezmiar zła wynikający z grzechu, czyli że kąkol zła nie przeszkodzi kłosom pszenicy w wydaniu plonu. Oraz – co może jeszcze ważniejsze: że wolność jest warunkiem miłowania. Zdolność do doświadczania miłości i udzielania odpowiedzi na miłość, czy po prostu – zdolność do miłowania jest nierozerwalnie związana z wolnością.

Wolność a miłość

To połączenie wolności z miłością rzuca nowe światło na myślenie o wolności. Wolność jest po to, by miłować. Wolność musi być ukierunkowana na miłość. I to na miłość drugiego – Boga i bliźniego. Wolność, która swój cel upatruje tylko w niezdrowo rozumianej miłości własnej, czyli w egoizmie, prędzej czy później stanie się własnym wynaturzeniem – swawolą, które w konsekwencji doprowadzi do kolejnych niewoli, zarówno w życiu jednostek, jak i społeczeństw. 

Słowo Boże wyraźnie wskazuje, że wyzwolenie z niewoli nie może być celem samym w sobie. Izraelici po wyjściu z Egiptu zdają się być nieco zdezorientowani, momentami nawet tęsknią za garnkami pełnymi mięsa, które jedli w Egipcie. Dlatego Bóg właśnie na pustyni – czyli jeszcze zanim dotrą do Ziemi Obiecanej – daje im Prawo, które streszcza się w przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Późniejsze księgi historyczne i prorockie wyraźnie pokazują zależność między przestrzeganiem tego Prawa przez Izraelitów a ich wolnością, zarówno w wymiarze wewnętrznym jak i zewnętrznym. Kolejne niewole są skutkiem odejścia Narodu Wybranego od Prawa i Przymierza. 

W Nowym Testamencie Jezus wskazuje na prymat wolności wewnętrznej nad zewnętrzną i jeszcze mocniej akcentuje miłość jako ostateczny cel wolności. Wolny według Ewangelii jest ten, kto służy, nie szuka siebie, w końcu daje swoje życie za innych. Jezus swoim przykładem pokazuje także, że można być całkowicie wolnym wewnętrznie przy jednoczesnym całkowitym zewnętrznym zniewoleniu – sam pozwala się przybić do krzyża, bo daje swoje życie za owce.

Wolność jako możliwość uczynienia daru z siebie

Chrześcijańskie ujęcie w oparciu o Objawienie postrzega zatem wolność jako narzędzie miłości. Miłość rozumie przy tym jako zdolność osoby do uczynienia daru z siebie. Mogę uczynić dar z tego, co posiadam, czyli dać siebie na tyle, na ile sobą dysponuję, na ile jestem wolny. Zniewolenie oznacza niemożność pełnego oddanie się na służbę. Nie dysponuję tym, w czym jestem zniewolony. Pragnę zatem być wolny, ale nie dla mylnego przekonania o własnej samowystarczalności czy doskonałości, tylko po to, żeby coraz bardziej móc czynić siebie darem dla innych. 

Dopiero takie korzystanie z własnej wolności prowadzi człowieka do spełnienia, odnalezienia siebie w pełni przez szczery dar z samego siebie, jak powie Sobór Watykański II w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym. Ks. Blachnicki nawiązując do tej myśli Ojców Soborowych idzie o krok dalej stawiając jako cel pedagogii nowego człowieka postawę posiadania siebie w dawaniu siebie. Ta zasada wyraża w prosty sposób nie tylko intuicję Vaticanum II, ale też określa drogę wyzwolenia: dawanie siebie innym jest nie tylko mądrym korzystaniem z wolności, ale też konkretnym sposobem wyzwalania się z rozmaitych niewoli. Jeśli bowiem uznamy, że podstawowym źródłem niewoli jest egoizm, to ofiarna miłość wyrażona w postawie dawania siebie innym będzie podstawowym źródłem wyzwolenia. 

Myślę, że można w ten sposób rozumieć także hasło: „Wolni i wyzwalający”. Nie tylko wyzwalam innych przez świadectwo mojej wolności, ale to świadectwo także i mnie wyzwala, otwiera mnie na służbę, poszerza w moim życiu przestrzeń wolności, którą włączam w moje dawanie siebie innym. 

Jeśli mogę w tym miejscu dać krótkie świadectwo mojego członkostwa w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka to wystarczy jeśli powiem, iż początkowo motywem włączenia się w to dzieło była chęć dania czegoś z siebie dla innych, zwłaszcza tych „którzy nie mogą podnieść się o własnych siłach”. Szybko jednak zauważyłem, że Krucjata stała się dla mnie osobiście bardziej darem niż ofiarą i jestem głęboko przekonany, że trwając w niej stokroć więcej otrzymuję niż kiedykolwiek dałem. 

 Wolność „od” a wolność „ku”

Terapeuci uzależnień często zwracają uwagę na pewną prawidłowość. Oto osoby, którym udało się wyjść z macek jakiegoś nałogu, po jakimś czasie z łatwością wpadają w inny nałóg, mniej lub bardziej groźny od poprzedniego. I znowu sięgnijmy do Ewangelii, w której Jezus porównuje człowieka wyzwolonego do mieszkania wymiecionego i przyozdobionego, które staje się na powrót miejscem przebywania złego ducha (por. Łk 11, 24-25). 

Pozbycie się zniewolenia to dopiero pierwszy krok w realizacji ludzkiej wolności. Wolność dopiero wtedy staje się wolnością w pełni, gdy staje się wolnością „ku”, ukierunkowaną na miłość, której przejawem jest diakonia – bezinteresowna służba. Tę intuicję potwierdza dzieło śp. ks. prał. Stanisława Zarycha, który przez lata swojej posługi w Przemyślu zgromadził składającą się w znacznej mierze z alkoholików i osób współuzależnionych diakonię. Ludzie ci po dziś dzień co miesiąc organizują rekolekcje Krucjaty – niektórzy przez wiele lat służą sprawie wyzwolenia innych i dobrze wiedzą, że dzięki tej służbie sami pozostają wolni.

Być potrzebnym

Intuicję Soboru potwierdza w końcu doświadczenia zwykłych ludzi. Kiedy odwiedzam starszych parafian i mogę poświęcić im nieco więcej czasu, większość z nich dzieli się ze mną spostrzeżeniem, że ich podeszły wiek jest przykry nie tylko ze względu na choroby i utratę sił, ale bardziej jeszcze przez związany z nim brak możliwości bycia przydatnym. Niektórzy mówią, że dopóki człowiek chodzi i może wszystko koło siebie zrobić, to nie jest jeszcze najgorzej. I nie chodzi im o to, że nie miałby się kto nimi zająć, gdyby zaszła taka potrzeba, ale o to, że znalazłszy się w takiej sytuacji byliby jedynie biorcami ludzkiej dobroci i ofiarności nie mogąc ofiarować niczego w zamian. 

Sam pamiętam moją babcię, która niemal do końca życia za punkt honoru stawiała sobie ugotowanie obiadu dla całej rodziny, choć nikt na dobrą sprawę tego od niej nie wymagał. Nigdy się na to nie skarżyła i nigdy nam tego nie wypominała, choć widziałem, zwłaszcza pod koniec jej życia, jak wiele ją to kosztuje. Nie reagowała też na sugestie młodszych gospodyń, że może lepiej by było im przekazać pałeczkę a samej odpocząć. Choć babcia nie czytała soborowych konstytucji, dobrze wiedziała, że najpiękniejszą rzeczą jest móc dać siebie innym. 

***

Marek Grechuta śpiewał przed laty w piosence zatytułowanej, a jakże „Wolność”, że „wolność to nie cel lecz szansa, by spełnić najpiękniejsze sny, marzenia (…) wolność, ją wymyślił dla nas Bóg, aby człowiek wreszcie mógł w niebie się zbudzić”. 

Do nieba wchodzi się przez miłość. Nie da się zatem zrozumieć wolności bez jej koniecznego odniesienia do miłowania. Złe użycie wolności przez pierwszych ludzi sprawiło, że raj stał się dla nich stanem utraconym. Wolna ofiara Chrystusa i dobre używanie wolności przez Jego uczniów jest zatem oczywistą drogą powrotu, choć już nie do ogrodu Eden, ale do królestwa, które przewyższa wszelką doskonałość.