Dla większości z nas bezpowrotnie odeszły już w tym roku dni swobodnego chwytania promieni słonecznych. Wyjazd rekolekcyjny wcale nie musiał oznaczać braku podobnych chwil. Mój wspaniały moderator z rekolekcji doskonale tego doświadczył. W czasie dla rodziny wybrał się z żonką nad rzekę i… zasnął na polanie. Gdy się nam pokazał, był cały czerwony i to raczej nie ze wstydu. Słońce towarzyszyło nam w tym roku obficie. Zapewne w wielu miejscach było to pomocne w logistyce wyjazdu formacyjnego. Jak wiemy piękna lub chociaż dobra pogoda jest niezbędna w trakcie organizacji zajęć w diakonii wychowczej. Nawet najlepszy bowiem ośrodek zaczyna doskwierać dzieciom (i rodzicom), gdy od tygodnia pada deszcz.
Z opalaniem się dostrzec można także pewien podział. Jedni lubią chwytać promienie bezczynnie kontemplując szycie koca, na którym leżą. Inni po kilkunastu minutach szukają okazji, by wstać i opuścić to targowisko nudy. Są też tacy, którzy lubią opalać się przy kimś. Zrobiono kiedyś pewien eksperyment z tym związany. Pewnego, zupełnie nieznanego człowieka ubrano w super ubrania. Wsadzono go do limuzyny. Dano mu po bokach dwóch ochroniarzy i poproszono, by udawał kogoś sławnego Wyszedł ze swoją świtą z pięknego auta na jednej z ulic Nowego Jorku. Ludzie do niego podchodzili, robili sobie zdjęcia. W wywiadach podkreśli, że to słynny piosenkarz albo aktor, z którym widzieli jakiś film. Podobne zachowania widziałem ostatnio na spotkaniu z pewnym kandydatem na prezydenta miasta. Czy można jednak opalać się także… przed Panem Bogiem?
Kilka lat temu, z tego co pamiętam tuż po biskupich święceniach, odwiedził Łódź abp Konrad Krajewski. To on wskazując Najświętszy Sakrament prosił byśmy jak najczęściej opalali się przed ukrytym w nim obliczem samego Stwórcy. Jego słowa ostatnio mocno we mnie wybrzmiały. Otrzymawszy kapelusz kardynalski zapytany został o swoje postanowienia związane z przyjęciem właśnie tej niezwykłej kościelnej godności don Krajewski bez zbędnej zwłoki stwierdził, że zamierza dopilnować właśnie tego czasu, czasu spędzonego przed samym Chrystusem patrzącym z monstrancji.
Po ludzku takie chwile wydają się zmarnowane. Brzydko mówiąc: siedzisz i się gapisz. Oczywistym jest, że takiej chwili nie ma co doświadczać bez wiary, którą miał np. inny kardynał, tym razem Wojtyła. Ten przyszły papież zadawał kiedyś w poemacie pewne pytanie: „Powiedzcie, kłosy powiedzcie, czy nie wiecie gdzie się zataił. Gdzie Go szukać, kłosy powiedzcie, gdzie Go szukać w tym urodzaju?”.
Przeżywając z moja rodziną ostatnie wakacyjne rekolekcje wiele razy wracałem właśnie do obrazu „Boga ukrytego w chlebie”. Mojej niespełna trzyletniej córce mogę opowiadać o Bogu, który bawi się z nami w chowanego. Dziecko ze swoją intuicją natychmiast zaczyna Go szukać. Podobnie, jak osoby niewidome, lub głuchoniewidome. To one odbierają świat przede wszystkim przez dotyk. Czytałem ostatnio refleksje pewnego księdza pracującego z osobami niepełnosprawnymi. Gdy głuchoniewidomym wyjaśniał, co to jest tabernakulum, doświadczył pewnego zaskoczenia. Powiedział im, że tam jest mieszkanie samego Boga…, do którego oni zaczęli pukać. Kapłan im otworzył drzwiczki tego świętego miejsca, a oni delikatnie dotknęli puszkę z hostiami i uklęknęli. Nam nasz kapłan na wyjeździe powiedział, że jest przekonany, że gdybyśmy mogli raz dotknąć Boga w Hostii, to ręki przez tydzień byśmy nie myli.
Wracam jednak do opalania. Papież Franciszek wspomina, że siada czasem przed Najświętszym Sakramentem i usypia. Z kolei św. Matka Teresa z Kalkuty nie pozwalała siostrom wychodzi na ulice biedy bez godzinnej rozmowy lub milczenia z Panem w monstrancji. Dzisiaj dla tak wielu osób podobne spostrzeżenia są głupstwem, jakąś komedią i jak wspomniałem stratą czasu. Nic tu nie zmieniło się od dwóch tysiącleci. Ciekawym jest jednak, że ci którzy marnują przed Bogiem czas, jakoś zupełnie niepodziewanie otrzymują go następnie w nadmiarze. Kradnijmy czas… dla Boga, a On nas opali.