Dopiero w ciągu ostatnich dwustu lat rozwój techniki posunął się tak daleko, że dzisiaj czysto fizyczna praca stanowi zaledwie około połowy działalności człowieka (resztę robią za nas maszyny...). Dziś, na początku dwudziestego wieku, nikogo już nie dziwi (przynajmniej w naszym kręgu cywilizacyjnym i kulturowym), że kobiety podobnie jak mężczyźni pracują zawodowo, zarabiają na życie swoje i bliskich. Wciąż jednak w świadomości większości ludzi, to mężczyzna jest tym, który na dom zarabia i go „utrzymuje”.
Oczywiście żyjemy w czasach, kiedy najczęściej oboje małżonkowie pracują zawodowo - także dlatego, że większość rodzin nie utrzymałaby się z „jednej pensji”. Kobiety osiągają duże sukcesy zawodowe, są (w Polsce) średnio lepiej od mężczyzn wykształcone, pełnią odpowiedzialne funkcje - także społeczne czy polityczne. Jednak w życiu większości rodzin prędzej czy później przychodzi decyzja o dzieciach - i siłą rzeczy kobieta na jakiś czas wyłącza się z życia zawodowego. Urlop macierzyński - ten „płatny” - jest dziś absurdalnie krótki, po trzech miesiącach wiele kobiet staje przed dylematem: wracać do pracy czy zostać w domu z maluchem, który przecież na tym etapie bardzo jeszcze potrzebuje mamy. Większość mam wybiera pozostanie na urlopie wychowawczym - co oznacza, że najczęściej w tym czasie nie zarabiają, a utrzymanie domu znowu - jak za czasów jaskiniowych - spada na barki mężczyzny. I co wtedy? Wtedy zdarza się, że wpadamy w kilka bardzo niesympatycznych pułapek związanych z rolą, jaka nam los przeznaczył...
Pułapka pierwsza: to, co pilne kontra to, co Ważne
W ciągu ostatnich trzech lat dwukrotnie zdarzyło mi się zmieniać pracę. Kiedy przeglądałem ogłoszenia o pracy - w prasie i w Internecie - uderzyło mnie, że w znakomitej większości ogłoszeń, niezależnie od rodzaju proponowanego zajęcia, pożądanego wykształcenia i kwalifikacji, jak refren powtarzało się jedno wymaganie: kandydat powinien być w pełni dyspozycyjny. Co to znaczy w praktyce - wie większość osób pracujących zawodowo. Dyspozycyjny to znaczy: na pierwszym miejscu ma być firma, w której pracujesz i twoje w niej obowiązki. Cała reszta jest już twoją prywatną sprawą, pod warunkiem, że nie przeszkadza w wykonywaniu tych obowiązków. Że dziś akurat wypada twoja rocznica ślubu? Trudno, przecież ten projekt musi być dokończony. Planowałeś urlop? Bardzo nam przykro, ale ta konferencja absolutnie wymaga twojej obecności. Urodziny twojego dziecka? Chyba nie chcesz powiedzieć, że są ważniejsze niż dokończenie tekstu, który masz na dziś napisać? Nie przesadzaj, w końcu urodziny są co roku...
I większość z nas, niestety, w takie układy wchodzi. Wchodzi, bo nie ma wyjścia. Bo żona na macierzyńskim, bo dzieci, bo przecież ktoś musi na dom zarabiać, bo jakoś się trzeba utrzymać... W dodatku wielu z nas łatwo wpada w schematy myślowe związane właśnie z tradycyjną rolą „mężczyzny utrzymującego dom”. Włącza nam się poczucie odpowiedzialności, chęć zapewnienia swoim bliskim jak najlepszego życia, często - nie oszukujmy się - wszystko to doprawione jest sporą szczyptą ambicji chęci „bycia kimś” (głównie zresztą we własnych oczach...). Efekt? Coraz częściej zdarza się, że kiedy psycholog dziecięcy chcąc przeprowadzić podstawowe badania prosi dziecko, żeby narysowało swoją rodzinę, kilkuletni malec rysuje siebie, rodzeństwo (jeśli je ma) i mamę. Na pytanie „...a gdzie jest tatuś?” odpowiada zdziwiony „Jak to gdzie? W pracy...”. Ilu z nas widuje swoje dzieci niemal wyłącznie w weekendy - zakładając oczywiście, że akurat w weekend nie wypad kolejna Bardzo Ważna Konferencja...
Weź mnie, weź mnie na ręce - i nie potrzeba nic więcej (...) nie siedź w pracy godzinami! - śpiewają dzieciaki z Arki Noego w jednej z piosenek z najnowszej płyty. Problem polega na tym, że dla bardzo wielu z nas od „siedzenia w pracy godzinami” po prostu nie ma ucieczki. Że naprawdę żeby „utrzymać dom” musimy zasuwać od rana do nocy, że naprawdę nie możemy sobie pozwolić na ulgowe potraktowanie pracy zawodowej.
To naprawdę tragedia wielu współczesnych mężczyzn, którzy chcieliby spędzać więcej czasu ze swoimi bliskimi, którzy wychodzą rano do pracy ze ściśniętym sercem, żegnani płaczem swoich dzieci: Nie idź, tatusiu! Pobaw się ze mną! - i wracają, kiedy dzieci już śpią... Wielu z nas naprawdę nie ma żadnego wyboru. Dla wielu z nas taka sytuacja to prawdziwy Krzyż, niesiony z miłości do swoich bliskich.
Warto jednak przynajmniej raz na jakiś czas zrobić uczciwy rachunek sumienia - czy rzeczywiście muszę, czy naprawdę nie mam innego wyjścia, czy nie mógłbym wybrać innej drogi. Jest różnica między koniecznością „zarabiania na chleb” a „zarabiania na kolejne zabawki”. Jaka jest moja sytuacja? Czy moja praca nie staje się dla mnie celem samym w sobie? Czy nie płacę zbyt wysokiej ceny za sukcesy zawodowe i pełny portfel? Czy dla moich najbliższych nie byłoby lepiej, żebym zarabiał nieco mniej, ale był z nim i częściej, mniej zmęczony i zdenerwowany? Jak mówi Księga Przysłów „Lepsze jest trochę jarzyn z miłością, niż tłusty wół z nienawiścią...” (Prz 15,17)
Pułapka druga: wart jestem tyle, ile zarabiam
Wszystko jest w porządku (mniej lub bardziej) dopóki praca jest. Niestety wielu z nas tak bardzo postrzega swoją wartość jako męża, ojca i „głowy rodziny” wyłącznie przez pryzmat „utrzymywania domu”, że kiedy różne okoliczności życiowe sprawią, że pracy zabraknie - wpadamy w przygnębienie, zniechęcenie czy nawet depresję. Kogoś wyrzucą z pracy i długo, długo nie może znaleźć nowej. Ktoś zachoruje i leży w domu przykuty do łóżka. Niby nie jego wina, niby robi wszystko, co może - ale rola „żywiciela rodziny” tkwi tak głęboko w jego podświadomości, że nie potrafi w takiej sytuacji normalnie żyć. Zwłaszcza sytuacja długiego bezrobocia jest dla wielu mężczyzn prawdziwą tragedią. Świadomość, że moi bliscy na mnie liczą, że powinienem zapewnić im utrzymanie, a tymczasem siedzę w domu i „nic nie robię” - to ciężar nie do udźwignięcia dla wielu z nas. Co ciekawe - okazuje się, że taka sytuacja jest dla mężczyzny niezwykle trudna psychicznie także wtedy, kiedy rodzina de facto nie ma problemów finansowych (bo żona ma dobrą pracę, bo rodzina ma spore oszczędności etc.). Sam fakt, że nie spełniam roli, która „powinienem” spełniać jest trudny do zniesienia. Bezrobocie to jedna z najczęstszych przyczyn nie tylko samobójstw, ale także alkoholizmu, depresji - i wszystkiego, co z nich wynika, z przemocą w rodzinie włącznie.
Oczywiście - to jasne, że każdy z nas troszczy się o swoich bliskich, że sytuacja braku pracy jest obiektywnie trudna. Często jednak wpadamy właśnie w pułapkę, która każe nam myśleć o sobie w takiej sytuacji jako o człowieku mniej wartościowym, nieudaczniku, słabeuszu. Następuje ogromne obniżenie poczucia własnej wartości - tak, jakby wartość i godność człowieka zależały od tego, ile zarabia.
Pułapka trzecia: „To ja was utrzymuję”.
Trzecia pułapka to już nieco inny poziom świadomości swojej roli. Wielu mężczyzn bardzo dobrze się czuje w roli „żywiciela rodziny”. Tak dobrze, że zaczyna im się wydawać, że skoro to oni utrzymują dom (czytaj: przynoszą do domu pieniądze...), to mają pełne, wyłączne prawo decydowania o tym, jak ten dom powinien wyglądać, jakie panują w nim zasady, co komu wolno, a co nie... Taka postawa często wiąże się z lekceważeniem dla własnej żony: JA zarabiam na życie, a ONA tylko siedzi w domu i się dziećmi zajmuje... Tacy mężczyźni „wydzielają” żonom pieniądze, traktują je trochę jako służące, siebie postrzegając jako „panów i władców”.
Choć efekty są zupełnie inne, wbrew pozorom mamy do czynienia z tym samym schematem myślowym, co w pułapce numer 2 - „Wart jestem tyle, ile zarabiam”. Łatwo przy takim nastawieniu zapomnieć o tym, że oboje małżonkowie w tym samym stopniu „utrzymują” dom i dzieci, że nie ma nic „większego”, „lepszego” czy „wyższego” w zarabianiu pieniędzy, niż w gotowaniu obiadów i przewijaniu pieluch. Tak bez jednego, jak bez drugiego dom nie będzie w stanie normalnie funkcjonować...
Nasi serdeczni znajomi, kiedy urodziło im się dziecko, podjęli decyzję, że po pierwszych trzech miesiącach ona wróci do pracy, a on weźmie urlop wychowawczy. Wynikało to z bardzo prostego powodu - na skutek różnych losowych zdarzeń ona miała dobrą, stabilną pracę, w której zarabiała znacznie więcej, niż on. Zapytałem go kiedyś z ciekawości jak sobie radzi i jak się czuje jako „domowy tata” kiedy żona chodzi do pracy. Jego odpowiedź zaskoczyła mnie zupełnie:
- Wiesz, co mnie najbardziej denerwuje? - spytał. - Ludzie, niestety także najbliżsi, którzy bez przerwy sugerują mi, że „coś jest nie w porządku” w tym, że kobieta zarabia więcej niż ja, że musieliśmy podjąć taką decyzję ze względów finansowych. Że ja, jako mężczyzna, powinienem to czy tamto, że to moje zadanie, że co ze mnie za facet. Czy naprawdę tym ludziom się wydaje, że męskość mierzy się grubością portfela?!
To jasne, że jako mężczyzna czuję się odpowiedzialny za byt mojej rodziny - także od strony materialnej. Staram się jednak nigdy nie gubić hierarchii wartości i ważności spraw w moim życiu. Jeśli muszę dużo pracować, żeby zarobić na życie, to pracuję, ale pamiętam, że moja praca ma służyć mojej rodzinie - nigdy odwrotnie. Robię to, co do mnie należy, staram się to robić dobrze, poświęcam na to tyle czasu, ile trzeba. Ale nawet w nawale pracy i natłoku obowiązków staram się zawsze pamiętać po co to robię. Próbuję być z moimi bliskimi zawsze wtedy, kiedy mnie potrzebują - uważam, że na tym także polega bycie mężczyzną. A pełna dyspozycyjność? Tylko wobec Jezusa.