Finanse - nasze, Kościoła, Ruchu
(142 -luty -marzec2006)
z cyklu "Z Kopiej Górki"
Obcować ze świętymi
Barbara Rasek
Już przez kilka ostatnich lat, gdy zbliżała się rocznica śmierci ks. Wojciecha Danielskiego, było mi ogromnie przykro, że nie mogłam wyjechać do Warszawy lub do Lublina, aby świętować z tymi, którzy przez modlitwę, wspomnienia i świadectwa obcują z. Wojciechem. Tym razem znowu tak miało być. Jednak w ostatniej chwili otworzyła się możliwość bezpośredniego wyjazdu z Krościenka do Warszawy. Choć nie najlepiej się czułam i pogoda coraz bardziej się psuła (padający mokry śnieg), zdecydowałam się na ten wyjazd.
Bardzo chciałam uroczyście przeżyć 20 rocznicę odejścia do Pana naszego kochanego ks. Wojciecha, który w ostatnich czterech latach swojego młodego życia (zmarł w wieku 50 lat) pełnił posługę Moderatora Krajowego Ruchu Światło-Życie.
W Warszawie wszystko rozpoczęło się modlitwą przy grobie kapłanów warszawskich na cmentarzu Powązkowskim.
I tam w tłumie młodych ludzi spod znaku fos-dzoe „wypatrzono" delegację z Krościenka i poproszono mnie o krótkie wspomnienie o ks. Wojciechu z okresu jego posługi w Ruchu (styczeń'82 - grudzień'85). Nie śmiałam się wzbraniać, gdyż pomyślałam, że w dowód wdzięczności księdzu Wojciechowi za tak bardzo pozytywną współpracę powinnam dać świadectwo o jego życiu i posłudze Kościołowi poprzez Ruch, choć... moja natura z trudem się na to zgodziła.
W tym miejscu chcę jeszcze raz wywołać z pamięci przynajmniej te epizody, którymi podzieliłam się w kościele św. Józefa na Kole pełnym ludzi przeżywających dzień wspólnoty poświęcony ks. Wojciechowi. Byłam ostatnią spośród kilku osób dających świadectwo. Po tym co powiedzieli moi poprzednicy jego sylwetka zarysowała się słuchającym niezwykle szlachetnie z wieloma wątkami świadczącymi o oddaniu siebie drugiemu człowiekowi, a także o posłuszeństwie wyrokom Opatrzności Bożej wyrażającym się m. in. pokornym przyjmowaniem nawet niechcianych zadań.
Moje wspomnienie - świadectwo zaczęłam od momentu, w którym zabrakło na polskiej ziemi ks. Franciszka Blachnickiego (wyjechał do Rzymu trzy dni przed ogłoszeniem stanu wojennego). Wówczas ks. Wojciech, zaprzyjaźniony wcześniej z ks. Franciszkiem, z pełną determinacją, a także z wielką pokorą zdecydował, że zrobi wszystko, aby uchronić charyzmat Światło-Życie przed różnorakimi zagrożeniami stanu wojennego. Mawiał wówczas, że chce być tylko stróżem tego charyzmatu, aby z jego bogactwa nic nie zginęło. Pamiętam, jak szybko i zdecydowanie w warunkach stanu wojennego (luty 1982) zorganizował naradę moderatorów diecezjalnych, aby ich upewnić i umocnić w duszpasterskiej posłudze. Bywał częstym gościem księży biskupów. Rozmawiał z nimi, aby lepiej zrozumieli charyzmat Ruchu, który wówczas w Kościele na terenie Polski, stawiał pierwsze kroki (jeszcze nie miał 10 lat). Zdarzało się, że przywoził na remont domu w Krakowie od któregoś z nich opatrznościową kwotę, która właśnie była potrzebna na zapłacenie kolejnego etapu remontu.
Pamiętam też, jak w początkowym etapie swojego moderowania Ruchem w różnych trudnych sytuacjach zastrzegał się, że jest tylko pełniącym obowiązki (p.o.) moderatora krajowego. Wiązało się to znieodłącznym pragnieniem - wstąpienia do klasztoru oo. Benedyktynów w Tyńcu, a także z pracą naukową, prowadzoną na KUL-u, w Katedrze Liturgiki, w Instytucie Teologii Pastoralnej. Jednak od momentu, kiedy jego przełożony ks. Prymas Józef Glemp zdecydowanie uczynił go moderatorem krajowym, skreślając imiesłów p.o. przed jego funkcją, w księdzu Wojciechu nastąpiła widoczna zmiana.
Decyzję, pamiętam, przyjął z wielką pokorą, ufając, że to Pan Bóg tego w tej chwili od niego oczekuje. Wówczas odłożył realizację „zamknięcia się" w klasztorze oraz pracę naukową na dalszy plan. Jego zaangażowanie w sprawy Ruchu stało się jakby pełniejsze, odważniejsze. Sprawy rozpoczęte starał się doprowadzać do końca. Czego nie zdołał dokończyć okupił gorącą modlitwą i cierpieniem, szczególnie w ostatnich miesiącach życia. Dla współpracowników był bratem. Do każdego odnosił się z szacunkiem i wielką wyrozumiałością. Łatwo nawiązywał dialog, gdyż umiał się wsłuchać w to, co mówi rozmówca; umiał ucieszyć się czyjąś radością, a także podzielić czyjś smutek. Czasami pogroził palcem, gdy trzeba było upomnieć.
W homiliach skierowanych do moderatorów, animatorów czy też do uczestników Ruchu można było usłyszeć wyraźnie stawiane wymagania proporcjonalnie do odpowiedzialności za konkretny odcinek posługi w Ruchu.
Jeszcze chcę przypomnieć inny epizod, jakim się podzieliłam wściele św. Józefa. Było to redagowanie przez ks. Wojciecha ostatniego komunikatu Centralnej Diakonii Jedności skierowanego do Moderatorów diecezjalnych oraz do Diakonii (listopad 1985). W tym celu wyjechałam z Krościenka do Warszawy.
Ksiądz Wojciech już od kilku tygodni leżał obłożnie chory i bardzo cierpiący. Opiekowały się nim Mamusia i rodzone Siostry. Kilka razy w ciągu dnia otrzymywał środki przeciwbólowe i gdy zaczynały działać zasypiał natychmiast na skutek wyczerpującego zmęczenia bólem. W takich dramatycznych okolicznościach przyszło nam pisać komunikat. Wówczas to w tle z trudem układanych i przenoszonych na papier zdań padły z jego ust konkretne imiona oraz sprawy, w intencjach których podejmował swoje cierpienie.
Choć niektórzy mówili, że powinien się zrzec moderatorstwa, on jednak był przekonany o słuszności pozostania wiernym do końca na tym miejscu i w tej posłudze, do której powołał go sam Bóg. Mawiał, że to jego cierpienie bardzo jest potrzebne Ruchowi i konkretnym ludziom odpowiedzialnym za różne diakonie w Ruchu.
Gdy tak trwałam i trochę pomagałam w pisaniu tego komunikatu, na twarzy ks. Wojciecha widziałam głęboki pokój i pewność tego, że to co się dzieje w nim i wokół niego jest miłe Panu Bogu i potrzebne Kościołowi. Świadomości odchodzenia towarzyszyło pogodne oblicze a chwilami delikatny uśmiech.
Ufam, że nagrodę nieprzemijającą już otrzymał, a my mamy za co dziękować Bogu, że dał nam u początku powstawania Ruchu Światło-Życie święte osoby, za pośrednictwem których możemy wypraszać łaski dla Kościoła, Ruchu i dla nas osobiście.